czwartek, 29 października 2015

Rozdział XVII



„Każda śmierć staje się ofiarą, aby ożyli inni powołani do życia i do trudu w czasie, który Bóg im naznaczył.”
Anna Kamieńska

Moje ramiona pokryła gęsia skórka. Dzień chylił się już ku wieczorowi i zaczęło robić się wyjątkowo chłodno.
Starłam pot z gorącego czoła Sasuke i zagryzłam spierzchnięte wargi.
Czułam się winna tego, że został ranny, po raz kolejny narażał swoje życie z mojego powodu. Jednak przede wszystkim bardzo się o niego bałam. Strach zagłuszał, przynajmniej częściowo, moje wyrzuty sumienia.
Drżącymi dłońmi zaczęłam przeszukiwać naszą torbę podróżną. Miałam nadzieję, że znajdę w niej coś, co by pomogło, ale na nadziei się skończyło. W końcu rozłożyłam bezradnie ręce. Maya w tym czasie starała uporać się z namiotem.
- Nic tu nie ma - warknęłam wściekle.
Maya podeszła do mnie z wahaniem i spojrzała mi w oczy.
- Jeśli tu poczekasz, to udam się powrotem do siebie i zasięgnę rady kogoś mądrzejszego - mówiła powoli i spokojnie, uważając na słowa, ale i tak spojrzałam na nią przerażona.
Czy to miało oznaczać, że znów ją stracę? Z pewnością nie byłam w stanie się teraz pożegnać ponownie.
- Pójdę i wrócę.
Nie odpowiedziałam. Byłam rozdarta. Wszystko we mnie krzyczało, żeby powiedzieć „nie”, ale ta szlachetniejsza część domagała się nieśmiało uwagi i chcąc nie chcąc w końcu zalały mnie wątpliwości.
Jeśli nie pozwolisz wyruszyć jej teraz, Sasuke może umrzeć.
Jego stan pogarszał się z każdą chwilą.
A ja dalej się wahałam.
Nagle oddech chłopaka stał się chrapliwy.
Brwi Mayi uniosły się nieznacznie, ponaglając mnie.
Musiałam podjąć kolejną decyzję dzisiejszego dnia. Życie, czy śmierć. Będę samolubna, czy wykażę się altruizmem?
Zacisnęłam na moment powieki. Wystarczyła sekunda, żeby rozlała się pod nimi wizja martwego bruneta w moich ramionach. Obraz był zupełnie jak ten z mojego ostatniego koszmaru tylko, że na miejscu Mayi i Ijany był właśnie Sasuke.
Kiedy na powrót otworzyłam oczy, nie było w nich już niepewności.
- Idź! - Niemal wykrzyczałam.
Maya skinęła głową i natychmiast rozpłynęła się w powietrzu. W duchu modliłam się, żeby wróciła jak najszybciej.
Na widok rozgorączkowanego Sasuke rozgorzała we mnie determinacja. Teraz moim priorytetem było zabezpieczyć Sasuke przed wychłodzeniem.
Pozbierałam kilka suchych gałęzi, poczym stanęłam nad ułożonym chrustem i spojrzałam w ciemniejące niebo.
- Błagam, nie zawiedź mnie - wyszeptałam w przestrzeń i przymknęłam oczy, dla lepszej koncentracji.
Delikatnie pociągnęłam moją nić łączącą mnie z żywiołem ognia i wmieszałam w uzyskaną energię z własną Reiki. Z moich dłoni wyskoczyły płomienie, od których drewno od razu się zajęło.
Nieco roztrzęsiona rozłożyłam śpiwór i wszystkie koce, jakie mieliśmy na ziemi. Jedynie jeden zostawiłam dla okrycia.
Teraz pojawił się największy problem. Nie miałam pojęcia, jak przetransportować Sasuke na posłanie. Po pół minucie namyślania się w końcu zdecydowałam się po porostu przeturlać bruneta.
Podciągnęłam rękawy i uklęknęłam przy jego boku. Mocno oparłam dłonie o silne ramię i tułów, po czym popchnęłam. Nie zapomniałam jednak o delikatności. Musiałam sporo się namęczyć, żeby w końcu ułożyć bezwładne ciało w odpowiedniej pozycji, ale udało się.
Chwyciłam koc i szczelnie okryłam chłopaka. Pomimo ciepła, które mu zapewniłam, wciąż drżał.
Serce krajało mi się na ten widok. Widziałam jak na dłoni, że cierpi. Ciężko oddychał; jego pierś wznosiła się i opadała bardzo nieregularnie. Co chwila przecierałam rozgrzane czoło. Temperatura Sasuke wciąż rosła, a ja nie wiedziałam, co robić. Reakcja jego ciała była nietypowa. Zapewne trucizna również.
Kiedy wreszcie wróciła Maya byłam u szczytu załamania. Odetchnęłam z ulgą, gdy przede mną zaczęły materializować się dwie postaci.
Maya podbiegła do mnie, zostawiając obcego przybysza z tyłu.
- Przyprowadziłam zmarłego, atlantyckiego medyka - powiedziała, zezując to na mnie, to na Sasuke.
Chciałam zapytać, skąd wiedziała, że duch pochodzi z Atlantydy, ale uznałam, że będzie na to czas później. Z każdą chwilą stan Sasuke pogarszał się.
Medyk - blond włosy mężczyzna z okularami na nosie, sprawdził stan Sasuke i po chwili zniknął nam z oczu, żeby minutę później pojawić się z naręczem ziół.
- Masz może jakiś pojemnik, kubek? Coś, w czym mógłbym przygotować odtrutkę? - Zwrócił się w moją stronę.
Lekko zdezorientowana ponownie zaczęłam przeszukiwać naszą torbę podróżną. Chociaż miałam ochotę zasypać mężczyznę gradem pytań.
Skąd wie, jakiej odtrutki potrzeba? Czy naprawdę pochodzi z Atlantydy? Czy jest powiązany z magią ziemi? Ale znów zachowałam je wszystkie na „później”.
Z drżącym sercem przypatrywałam się, jak smukłe palce drobią zielone listki, wrzucają, mieszają, ogrzewają aż w końcu źródlana woda zmieniła się w bulgocący wywar.
Medyk zdjął odtrutkę z ognia i podał mi gorący garnek w dłonie. Jego złote oczy zlustrowały moją przerażoną twarz i zatrzymały się na zielonych tęczówkach.
Byłam okropnie zdenerwowana, co z pewnością odznaczało się niezdrowym błyskiem w moim spojrzeniu.
- Daj mu to. Musi wypić. Spiesz się.
Skinęłam głową w podzięce. Nie wiedziałam, czy mogę ufać bulgocącej substancji, nie miałam pewności, że pomoże, ale wierzyłam w Mayę. Wiedziałam, że mnie nie zawiedzie.
Na drżących nogach podbiegłam do Sasuke. Pot zlepił mu włosy na czole, a policzki były tak zarumienione, jak nigdy. Powietrze z coraz większą trudnością przedzierało się przez jego drogi oddechowe.
Delikatnie uniosłam mu głowę i podstawiłam kubek do pięknych warg. Kilka kropel wyciekło mu kącikiem ust, ale większość płynu wlała się do gardła,
Moje serce głośno tłukło się w piersi, gdy modliłam się, żeby to pomogło. Zacisnęłam palce na nadgarstku bruneta, żeby wyczuwać puls.
Tyle, że pulsu nie było.
Świszczący oddech przestał przerywać ciszę w obozie. Serce nie biło.
Otworzyłam szeroko oczy.
Co?
Trwałam zamrożona w niezmienionej pozycji, naciskając żyły mocniej.
Przecież on nie może teraz umrzeć.
Jeszcze miałam nadzieję, że nagle zaczerpnie oddechu i otworzy oczy, jak to bywa w różnych filmach. Jednakże z każdą sekundą docierało do mnie, że żaden tego typu cud nie będzie miał tu miejsca.
- Może się spóźniliśmy. - Cichy głos medyka przerwał ciszę.
Nie.
NIE.
- Nie. - W końcu z mojego gardła wydobył się jęk, kalecząc je boleśnie.
Ale o dziwo, zamiast żalu, czułam wściekłość i ból. Nie miał prawa mnie zostawić w takiej sytuacji, z tyloma niedomówieniami, w takim niebezpieczeństwie i obarczać mnie takim brzemieniem, jakim było uwolnienie Atlantydy od Madary! Po prostu nie.
- Nie! - wrzasnęłam, płosząc okoliczne zwierzęta i uderzyłam zwiniętą pięścią w klatkę piersiową bruneta i wtedy właśnie stał się upragniony cud.
Wpatrywałam się oniemiała w pierś, która na powrót zaczęła podnosić się i opadać…
Już sądziłam, że wszystko, o co walczyliśmy przepadło bezpowrotnie. No bo, co nam po martwym władcy? Cała wyprawa nie miałaby wtedy sensu. Moje zaangażowanie, jak i zaangażowanie Naruto, Lore, Ijany i Mayi zdałoby się na nic. Wreszcie zdałam sobie sprawę, jak ważny jest Sasuke w tej misji i jak łatwo może zostać zraniony, czy nawet pozbawiony życia. Był w równym stopniu człowiekiem, jak ja, a nie, jak uważałam, niezniszczalną maszyną do zabijania bez uczuć.
Otarłam pot z rozgrzanych policzków. Gorączka zaczynała ustępować.
Z moich oczu popłynęły łzy. W końcu ogrom tych wszystkich emocji musiał jakoś ze mnie ulecieć.
Ukryłam twarz w pledzie, którym okryłam Sasuke. Wciąż ściskałam jego dużą dłoń.
Poprzysięgłam sobie chronić jego życie nawet za cenę własnego. Obiecałam, że nigdy więcej nie pozwolę, żeby tak się dla mnie narażał.

Po tym jak stan bruneta się ustabilizował, medyk wraz z Mayą pomogli mi przenieść Sasuke do namiotu. Zziajana, spocona i brudna w końcu stanęłam przed mężczyzną i przyjaciółką. Czułam się zagubiona. Nie wiedziałam, co mam zrobić, czy powiedzieć. Zazwyczaj to Sasuke podejmował wszystkie decyzje.
- Sakura - Maya złapała moje rozbiegane spojrzenie. - Akareshi już idzie.
W pierwszej chwili nie skojarzyłam, że chodzi jej o medyka, ale zaraz się zreflektowałam. Stanęłam przed duchem i ukłoniłam się nisko.
- Dziękuję bardzo.
Mężczyzna tylko wygiął kąciki ust w uśmiechu i rozpłynął się w powietrzu. Oszołomiona wpatrywałam się w pustą przestrzeń bez konkretnego celu aż poczułam na swojej dłoni dotyk.
- Powinnyśmy ich pochować. - Przyjaciółka wskazała na pozbawione życia ciała.
Od razu zebrało mi się na wymioty. Mimo to niemiałam zamiaru się sprzeciwiać. W nocy do ciał mogły zlecieć się zwierzęta i z pewnością nie maiłam ochoty przysłuchiwać się w nocy odgłosom odbywanego przez nie posiłku.
Skinęłam głową i zabrałyśmy się za kopanie dołu. Mayi szło o wiele lepiej, niż mnie. Miałam do dyspozycji jedynie miecz i własne dłonie, które łatwo mogły zostać zranione. Jej nie ograniczała fizyczność. Nie musiała się obawiać, że się porani, czy wybrudzi.
W efekcie Maya wykopała niemal cały dół. Ja tylko przeciągnęłam ciała w pobliże dziury. Kiedy zabrałam się za ostatnie, coś mnie zaalarmowało. Na trawę upadła broń.
Wstrzymałam powietrze. Przez całe te zamieszanie z Mayą i Sasuke kompletnie zapomniałam o artefakcie, który cały czas czekał cierpliwie w dłoni poprzedniego właściciela.
Niepewnie podniosłam Sztylet Gromu. Wysadzana drogocennymi klejnotami rękojeść zaatakowała mnie chłodem. To od razu dało mi do myślenia. Ten artefakt nie należał do mnie, podobnie jak Kryształ Niewidzialności.
Schowałam cenny przedmiot w but z braku innego schowka i ponowiłam próbę przeciągnięcia ogromnego ciała mężczyzny w odpowiednie miejsce. Maya włożyła w tym czasie pozostałe ciała do prowizorycznego grobu. Pomogła mi z ostatnim i wzięłyśmy się za zakopywanie. Zeszło nam na tym jakieś dwie godziny, jeśli nie dłużej.
W końcu zmęczona zasiadłam na posłaniu, które przeciągnęłam bliżej ogniska. Potrzebowałam kąpieli. Brud, krew i pot oblepiały każdy centymetr mojego ciała. Maya zgodziła się zostać przy Sasuke, a ja poszłam w las szukać strumienia, z którego wodę zaczerpnął wcześniej medyk. Na szczęście nie zajęło mi to dużo czasu. Rozebrałam się pospiesznie i umyłam. Zmieniłam też ubrania na czyste. Do obozowiska wróciłam zziębnięta i rozdygotana.
Kiedy w końcu złote płomienie ogniska nieco mnie rozgrzały, powieki zaczęły mi ciążyć ze zmęczenia, ale wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie teraz na sen. Musiałam pilnować stanu Sasuke, no i chciałam nacieszyć się w końcu obecnością Mayi. Tak naprawdę nie miałyśmy okazji jeszcze ze sobą normalnie porozmawiać.
Niebieskie oczy przyjaciółki obserwowały mnie łagodnie. Usiadłam bliżej niej i objęłam ją jedną ręką w pasie, a ona zrobiła to samo.
- Żałuję, że nie mogłaś dzielić ze mną życia na ziemi. Miałyśmy szansę być naprawdę szczęśliwe - wyszeptałam smutno.
- Wiem - Zaskoczyła mnie jej pewność siebie. - ale odkąd odeszłam, przypatrywałam się twojemu życiu i nawet beze mnie masz szansę być szczęśliwa.
Maya trochę źle zinterpretowała moją wypowiedź, ale postanowiłam pociągnąć temat.
- Aż do dzisiaj nie byłam wcale tego taka pewna, ale nie czuję już żalu. - Uśmiechnęłyśmy się do siebie. - Chociaż… - zamilkłam na chwilę - Moim zdaniem cena, jaką zapłaciłyśmy była zbyt wysoka. Wciąż nie mogę też zrozumieć, dlaczego to ty siedzisz tutaj, jako duch, a nie ja. - W moim głosie nie było słychać żalu, a jedynie ból.
- A ja rozumiem - powiedziała hardo - Ty masz jeszcze dużo do zrobienia, a ja już odegrałam swoją rolę. Myślę, że wszystko, co się wydarzyło, stało się z jakiejś przyczyny i miało jakiś głębszy sens.
Jej słowa i obecność uspokajały mnie. W myślach przyznałam Mayi rację i rozkoszowałam się ciepłem jej duszy. Objęła mnie mocniej ramieniem.
- Jestem z nas dumna Sakura. Dzięki nam te wszystkie dzieci dostały lepszą przyszłość. Przerwałyśmy koszmar domu Sumire. Sądzę, że umarłam dobrą śmiercią. Przydała się.
Była taka zadowolona. Oczy mimowolnie napełniły mi się łzami, które uciekły na policzki.
- Tak. - Moje serce krwawiło z długoletniej tęsknoty za przyjaciółką, gdy przyznawałam jej rację.
Na moment zapadła cisza. Wiedziałam, że będę potrzebowała jeszcze dużo czasu, żeby dojść do siebie i wszystko to sobie poukładać w głowie.
Moje powieki znów zaczęły zdradziecko opadać. Maya zauważyła moje zmęczenie.
- Powinnaś pójść spać.
Pokręciłam przecząco głową, po czym oparłam ją o ramię Mayi.
- Nie chcę.
- Sakura - westchnęła, wyczuwając, co jest na rzeczy.
- Musze pilnować Sasuke i obozu, a poza tym… - urwałam. - Boję się, że gdy jutro otworzę oczy, ciebie już tu nie będzie.
Przyjaciółka pogłaskała mnie po włosach.
- Opuszczę cię, kiedy nie będziesz mnie już potrzebowała, a teraz śpij. Obudzę cię w razie potrzeby.
Wahałam się jeszcze 5 minut, ale w końcu zmęczenie wygrało i zasnęłam w ramionach Mayi.

Nazajutrz obudził mnie chłód poranka. Przetarłam oczy, wspominając wczorajsze wydarzenia. Podniosłam się z kolan Mayi. Przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie pogodnie.
- Dzień dobry.
- Hej - wychrypiałam przez suche gardło.
Kiedy udało mi się trochę oprzytomnieć, rozejrzałam się wokoło.
Ognisko przygasało. Śnieg okrywał ziemię grubą warstwą.
Zaniepokojona zajrzałam do namiotu, gdzie spał Sasuke. Oddychał spokojnie i równomiernie.
Maya stanęła za mną.
- Niedługo się obudzi. Już doszedł do siebie. To silny mężczyzna.
- Wiem, po prostu się martwię. Znów się dla mnie narażał. Mam przez to wyrzuty sumienia.
- Zależy ci na nim - skwitowała z zadziornym błyskiem w oku.
Stwierdziłam, że nie ma sensu tego przed nią ukrywać.
- Podziwiam go, szanuję, współczuję mu tego, co przeszedł i wyzwania, jakie przed nim postawiono. Przyznam, że coś mnie do niego ciągnie.
Maya uśmiechnęła się szeroko.
- Dobrze wybrałaś. Z czasem się przekonasz.
Nie lubiłam mówić otwarcie o takich sprawach, ale to była moja przyjaciółka. Uznałam, że mogę się tym z nią podzielić.
Pokręciłam głową w odpowiedzi.
- Nie jestem tego taka pewna. Jakby nie patrzeć , dzieli nas przepaść. Teraz jesteśmy razem, ale co będzie, gdy pokonamy Madarę? On jest księciem, a ja nikim - westchnęłam. - Nie, przepraszam, jestem zaginionym Kwiatem Wiśni z amnezją - dodałam z sarkazmem.
Maya ścisnęła moją dłoń w geście wsparcia.
- Sam powiedział, że dla niego nie jesteś nikim.
Zarumieniłam się na wspomnienie owego pocałunku, ale zaraz się opamiętałam.
- Na ile mogę w to wierzyć? On ma taką naturę, że prędzej, czy później mnie od siebie odsunie. - Przetarłam oczy, zdając sobie sprawę, że w tym, co mówię jest więcej prawdy, niż bym chciała. - Dlatego jestem ostrożna. Zanim oddam mu serce, muszę się przekonać, czy na to zasługuje.
- Nie wiem, czy to działa w ten sposób kochanie. Możesz nie mieć nad tym kontroli.
- Być może - powiedziałam bez przekonania.
Byłam pewna swego.
***
Czułem, że powoli się budzę, bo zaczynałem odzyskiwać świadomość czasu i przestrzeni. Wyczułem szorstkość pledu, którym byłem przykryty i chłód bijący od ziemi. Wciąż jednak nie odzyskałem władzy nad ciałem.
Moje mięśnie ledwo mnie słuchały. Wszystko mnie bolało, a w szczególności głowa. Miałem wrażenie, że buszuje w niej stado szerszeni. Czułem się koszmarnie. Kiedy spróbowałem podnieść powieki, światło zraniło moje oczy, więc po kilku próbach poddałem się i zamiast tego skupiłem na przypomnieniu sobie, co się stało.
Na obrzeżach umysłu zamajaczył mi obraz pocałunku z Sakurą. Na moje wargi automatycznie wkradł się uśmiech. Jednakże, co było później?
Nagle ciemność moich wspomnień pokryła niepokojąca, szkarłatna łuna.
Krew. Strzała. Ucieczka.
Pomacałem ramię, ale wszystko było z nim porządku.
Odpowiedzią na brak bandaży była ślina Lore.
Wysiedliśmy z auta i…
Moje oczy otworzyły się szeroko, nie zważając na ostre światło. Nad sobą zobaczyłem lniane sklepienie namiotu.
Walczyliśmy.
Wszystkie wspomnienia wróciły do mnie gwałtowną falą. Przypomniał mi się każdy szczegół jak i moment, w którym straciłem przytomność.
Ilu ludzi Madary było jeszcze wtedy na polanie?
Wstrząsnął mną lodowaty dreszcz, gdy ukończyłem swoje rachunki.
Troje.
Zamarłem. W takim razie istniały dwa rozwiązania. Jestem w niewoli, albo martwy. Chociaż bardziej obstawiałem to pierwsze. Po śmierci wszystko mniej by mnie bolało. Ale co z Sakurą? Ją też schwytali?
Byłem tak słaby, że nie mogłem nawet użyć Reiki, żeby wyszukać energię dziewczyny, czy też wrogów. Został mi jedynie słuch. Po chwili skupienia dotarła do mnie cicha rozmowa, prowadzona przez dwa melodyjne, kobiece głosy. Jeden należał do Sakury.
To wytrąciło mi z rąk wszystkie przypuszczenia. Niczego nie byłem pewny, poza tym, że na zewnątrz są dwie osoby.
Zachowując jak największą ostrożność, wymacałem krótki sztylet, który trzymałem w cholewce buta. Wciąż tam był.
Po cichu podniosłem się z posłania. Żałowałem, że nie jestem w stanie się ukryć za pomocą Reiki, ale zawsze zostawała mi szybkość i atak z zaskoczenia.
Uchyliłem wejście od namiotu i odczekałem chwilę, aż mój wzrok przyzwyczai się do światła. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że znajduję się na tej samej polanie, gdzie spotkaliśmy się z przeciwnikami, a kilka metrów od namiotu stoją dwie, kobiece postacie. Jedną rozpoznałem po różowych włosach, zebranych w ciasny kucyk, ale druga była mi całkiem obca. W dodatku coś było z nią nie tak. Wydawała się być nie do końca materialna.
W dwóch krokach doskoczyłem do nieznanej postaci i przyłożyłem jej sztylet do gardła.
Oczy Sakury rozszerzyły się na mój widok. Dostrzegłem w nich ulgę, troskę, ale też przerażenie, o to, co właśnie robię.
- Sasuke - wykrzyknęła zbita z tropu sztyletem, przystawionym do szyi blondynki.
Reakcja dziewczyny, której życie pozostawało w moich rękach zaskoczyła mnie jeszcze bardziej, niż wszystko inne.
Roześmiała się.
- No proszę. Twój kochaś właśnie się obudził - powiedziała zawadiacko i nagle rozpłynęła się w powietrzu.
Dosłownie. Zniknęła, zostawiając za sobą smugę energii i znalazła się przy Sakurze. Położyła różowowłosej dłoń na ramieniu, a ja zamarłem.
Potrzebowałem chwili, żeby ochłonąć. Najwidoczniej nie byliśmy w niewoli, a naszych wrogów nie dostrzegłem. Czyżby istniało jeszcze jedno rozwiązanie, które mi się wymknęło?
- Może mnie przedstawisz? - Błękitne oczy taksowały mnie rozbawionym spojrzeniem.
- Sasuke, to jest Maya. - Na wargach Sakury wykwitł ciepły uśmiech.
Dłoń, w której ściskałem sztylet opadła.
Wpatrywałem się w niematerialno-materialny byt, jak w ósmy cud świata.
- Czy ty przypadkiem nie powinnaś być… - chciałem użyć jakiegoś cywilizowanego słowa, ale blondynce najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo śmiało dokończyła za mnie.
- Martwa? Owszem - potwierdziła z błyskiem w oczach. Jakoś wcale nie było jej z tego powodu przykro.
Przetarłem oczy. Może to wszystko, to tylko iluzja? A może wciąż śnię?
Miałem wrażenie, że ziemia osuwa mi się spod stóp. Wtedy poczułem, jak drobna ręka obejmuje mnie w pasie, a druga dłoń przerzuca sobie moją rękę przez ramię.
- Sasuke, nie forsuj się. Ledwo, co udało nam się ciebie odratować. - W głosie Sakury wyczułem ogromny ból i poczucie winy.
Posadziła mnie na swoim posłaniu i obejrzała moje ramię.
- Jak się czujesz?
Nigdy jeszcze nie widziałem w jej oczach tyle troski o mnie. Nie potrafiłem skłamać, patrząc w te szczere, zielone tęczówki.
- Wszystko mnie boli. - Zamyśliłem się nad zmianą tematu, widząc jej strapienie. - Co tu się działo? Jak to możliwe, że jeszcze żyjesz?
Sakura wyraźnie skapitulowała i zaczęła mi opowiadać.
***
Ucieszyłam się z widoku Sasuke na nogach i chociaż nie pochwalałam jego porywczości, to dziś była oznaką, że już z nim lepiej. Dzięki temu wreszcie się odprężyłam i towarzyszące mi na każdym kroku napięcie opadło.
Oczywiście byłam zmuszona zdać szczegółowy raport z tego, co się stało. O dziwo z każdym moim słowem brwi chłopaka unosiły się wyżej. Najwyraźniej ciężko było mu uwierzyć. Nie dziwiłam się temu. Dla mnie też cała sytuacja była nieprawdopodobna.
Za to ciężko było mi powiedzieć mu o tym, jak go ratowaliśmy. Sasuke zauważył, że zżera mnie poczucie winy.
- No i mamy kolejny artefakt - zakończyłam z dumą swój wywód.
- Poważnie?! - Zarówno Sasuke jak i Maya byli zaskoczeni, o czym świadczyła ich gwałtowna reakcja.
Przyjaciółka najwyraźniej przegapiła moment, w którym schowałam sztylet.
Skinęłam głową w odpowiedzi i z szacunkiem wyjęłam przedmiot. Klinga z wijącym się smokiem zalśniła.
Sasuke drgnął niecierpliwie.
Spojrzałam mu w oczy. Wciąż miałam w pamięci to, jak zareagował na Kryształ Niewidzialności i bałam się, że może się na mnie rzucić, ale panował nad sobą.
- Jeśli rozgrzeje się w twoich dłoniach, to będzie znaczyło, że jest twój. Jeśli pozostanie zimny…
Brunet przełknął ślinę, co rozpoznałam po ruchu jego jabłka Adama. Był równie zdenerwowany jak ja.
Wyciągnęłam przedmiot w jego stronę, łapiąc ostrożnie za ostrze.
Sasuke powoli zacisnął palce na rękojeści. W tym samym momencie puściłam klingę.
Obserwowałam reakcję chłopaka. Po chwili na jego twarzy odcisnął się wyraz rozczarowania. Jego oczy zapłonęły urazą. Oddał mi Sztylet Gromu, chcąc się go jak najszybciej pozbyć z rąk.
Ogarnęło mnie współczucie. Znów ta sama historia. Widziałam, że odrzucenie przez artefakt odbiera, jak osobiste odrzucenie przez Matkę Naturę i Atlantydę.
- Sakura, mogę? - Maya odwróciła moją uwagę od Sasuke swoją prośbą.
Podałam jej przedmiot bez wahania.
W momencie, gdy przyjaciółka dotknęła artefaktu, stało się coś nieoczekiwanego. Wokół ostrza pojawiły się trzaskające błyskawice.
Przerażona Maya wpuściła Sztylet Gromu, a ten upadł z cichym sykiem w śnieg. Przyjaciółka spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Co to było? - zapytała przerażona i wstrząśnięta.
Ja sama nie mogłam wyjść z szoku i chwilę zajęło mi dobranie odpowiednich słów. Odetchnęłam głęboko i wypuściłam ze świstem powietrze z płuc.
- Zostałaś właścicielką sztyletu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz