„Każda śmierć staje się ofiarą, aby ożyli
inni powołani do życia i do trudu w czasie, który Bóg im naznaczył.”
Anna
Kamieńska
Moje ramiona pokryła
gęsia skórka. Dzień chylił się już ku wieczorowi i zaczęło robić się wyjątkowo
chłodno.
Starłam pot z gorącego
czoła Sasuke i zagryzłam spierzchnięte wargi.
Czułam się winna tego,
że został ranny, po raz kolejny narażał swoje życie z mojego powodu. Jednak
przede wszystkim bardzo się o niego bałam. Strach zagłuszał, przynajmniej
częściowo, moje wyrzuty sumienia.
Drżącymi dłońmi
zaczęłam przeszukiwać naszą torbę podróżną. Miałam nadzieję, że znajdę w niej
coś, co by pomogło, ale na nadziei się skończyło. W końcu rozłożyłam bezradnie
ręce. Maya w tym czasie starała uporać się z namiotem.
- Nic tu nie ma -
warknęłam wściekle.
Maya podeszła do mnie z
wahaniem i spojrzała mi w oczy.
- Jeśli tu poczekasz,
to udam się powrotem do siebie i zasięgnę rady kogoś mądrzejszego - mówiła
powoli i spokojnie, uważając na słowa, ale i tak spojrzałam na nią przerażona.
Czy to miało oznaczać,
że znów ją stracę? Z pewnością nie byłam w stanie się teraz pożegnać ponownie.
- Pójdę i wrócę.
Nie odpowiedziałam.
Byłam rozdarta. Wszystko we mnie krzyczało, żeby powiedzieć „nie”, ale ta
szlachetniejsza część domagała się nieśmiało uwagi i chcąc nie chcąc w końcu
zalały mnie wątpliwości.
Jeśli nie pozwolisz wyruszyć jej teraz, Sasuke może umrzeć.
Jego stan pogarszał się
z każdą chwilą.
A ja dalej się wahałam.
Nagle oddech chłopaka
stał się chrapliwy.
Brwi Mayi uniosły się
nieznacznie, ponaglając mnie.
Musiałam podjąć kolejną
decyzję dzisiejszego dnia. Życie, czy śmierć. Będę samolubna, czy wykażę się
altruizmem?
Zacisnęłam na moment
powieki. Wystarczyła sekunda, żeby rozlała się pod nimi wizja martwego bruneta
w moich ramionach. Obraz był zupełnie jak ten z mojego ostatniego koszmaru
tylko, że na miejscu Mayi i Ijany był właśnie Sasuke.
Kiedy na powrót
otworzyłam oczy, nie było w nich już niepewności.
- Idź! - Niemal
wykrzyczałam.
Maya skinęła głową i
natychmiast rozpłynęła się w powietrzu. W duchu modliłam się, żeby wróciła jak
najszybciej.
Na widok
rozgorączkowanego Sasuke rozgorzała we mnie determinacja. Teraz moim
priorytetem było zabezpieczyć Sasuke przed wychłodzeniem.
Pozbierałam kilka
suchych gałęzi, poczym stanęłam nad ułożonym chrustem i spojrzałam w
ciemniejące niebo.
- Błagam, nie zawiedź
mnie - wyszeptałam w przestrzeń i przymknęłam oczy, dla lepszej koncentracji.
Delikatnie pociągnęłam
moją nić łączącą mnie z żywiołem ognia i wmieszałam w uzyskaną energię z własną
Reiki. Z moich dłoni wyskoczyły płomienie, od których drewno od razu się
zajęło.
Nieco roztrzęsiona
rozłożyłam śpiwór i wszystkie koce, jakie mieliśmy na ziemi. Jedynie jeden
zostawiłam dla okrycia.
Teraz pojawił się
największy problem. Nie miałam pojęcia, jak przetransportować Sasuke na
posłanie. Po pół minucie namyślania się w końcu zdecydowałam się po porostu przeturlać
bruneta.
Podciągnęłam rękawy i
uklęknęłam przy jego boku. Mocno oparłam dłonie o silne ramię i tułów, po czym
popchnęłam. Nie zapomniałam jednak o delikatności. Musiałam sporo się namęczyć,
żeby w końcu ułożyć bezwładne ciało w odpowiedniej pozycji, ale udało się.
Chwyciłam koc i
szczelnie okryłam chłopaka. Pomimo ciepła, które mu zapewniłam, wciąż drżał.
Serce krajało mi się na
ten widok. Widziałam jak na dłoni, że cierpi. Ciężko oddychał; jego pierś
wznosiła się i opadała bardzo nieregularnie. Co chwila przecierałam rozgrzane
czoło. Temperatura Sasuke wciąż rosła, a ja nie wiedziałam, co robić. Reakcja
jego ciała była nietypowa. Zapewne trucizna również.
Kiedy wreszcie wróciła
Maya byłam u szczytu załamania. Odetchnęłam z ulgą, gdy przede mną zaczęły
materializować się dwie postaci.
Maya podbiegła do mnie,
zostawiając obcego przybysza z tyłu.
- Przyprowadziłam
zmarłego, atlantyckiego medyka - powiedziała, zezując to na mnie, to na Sasuke.
Chciałam zapytać, skąd
wiedziała, że duch pochodzi z Atlantydy, ale uznałam, że będzie na to czas
później. Z każdą chwilą stan Sasuke pogarszał się.
Medyk - blond włosy
mężczyzna z okularami na nosie, sprawdził stan Sasuke i po chwili zniknął nam z
oczu, żeby minutę później pojawić się z naręczem ziół.
- Masz może jakiś
pojemnik, kubek? Coś, w czym mógłbym przygotować odtrutkę? - Zwrócił się w moją
stronę.
Lekko zdezorientowana
ponownie zaczęłam przeszukiwać naszą torbę podróżną. Chociaż miałam ochotę
zasypać mężczyznę gradem pytań.
Skąd wie, jakiej
odtrutki potrzeba? Czy naprawdę pochodzi z Atlantydy? Czy jest powiązany z
magią ziemi? Ale znów zachowałam je wszystkie na „później”.
Z drżącym sercem przypatrywałam
się, jak smukłe palce drobią zielone listki, wrzucają, mieszają, ogrzewają aż w
końcu źródlana woda zmieniła się w bulgocący wywar.
Medyk zdjął odtrutkę z
ognia i podał mi gorący garnek w dłonie. Jego złote oczy zlustrowały moją
przerażoną twarz i zatrzymały się na zielonych tęczówkach.
Byłam okropnie
zdenerwowana, co z pewnością odznaczało się niezdrowym błyskiem w moim
spojrzeniu.
- Daj mu to. Musi
wypić. Spiesz się.
Skinęłam głową w
podzięce. Nie wiedziałam, czy mogę ufać bulgocącej substancji, nie miałam
pewności, że pomoże, ale wierzyłam w Mayę. Wiedziałam, że mnie nie zawiedzie.
Na drżących nogach
podbiegłam do Sasuke. Pot zlepił mu włosy na czole, a policzki były tak
zarumienione, jak nigdy. Powietrze z coraz większą trudnością przedzierało się
przez jego drogi oddechowe.
Delikatnie uniosłam mu
głowę i podstawiłam kubek do pięknych warg. Kilka kropel wyciekło mu kącikiem
ust, ale większość płynu wlała się do gardła,
Moje serce głośno
tłukło się w piersi, gdy modliłam się, żeby to pomogło. Zacisnęłam palce na
nadgarstku bruneta, żeby wyczuwać puls.
Tyle, że pulsu nie
było.
Świszczący oddech
przestał przerywać ciszę w obozie. Serce nie biło.
Otworzyłam szeroko
oczy.
Co?
Trwałam zamrożona w
niezmienionej pozycji, naciskając żyły mocniej.
Przecież on nie może teraz umrzeć.
Jeszcze miałam
nadzieję, że nagle zaczerpnie oddechu i otworzy oczy, jak to bywa w różnych
filmach. Jednakże z każdą sekundą docierało do mnie, że żaden tego typu cud nie
będzie miał tu miejsca.
- Może się spóźniliśmy.
- Cichy głos medyka przerwał ciszę.
Nie.
NIE.
- Nie. - W końcu z
mojego gardła wydobył się jęk, kalecząc je boleśnie.
Ale o dziwo, zamiast
żalu, czułam wściekłość i ból. Nie miał prawa mnie zostawić w takiej sytuacji,
z tyloma niedomówieniami, w takim niebezpieczeństwie i obarczać mnie takim
brzemieniem, jakim było uwolnienie Atlantydy od Madary! Po prostu nie.
- Nie! - wrzasnęłam,
płosząc okoliczne zwierzęta i uderzyłam zwiniętą pięścią w klatkę piersiową
bruneta i wtedy właśnie stał się upragniony cud.
Wpatrywałam się
oniemiała w pierś, która na powrót zaczęła podnosić się i opadać…
Już sądziłam, że
wszystko, o co walczyliśmy przepadło bezpowrotnie. No bo, co nam po martwym
władcy? Cała wyprawa nie miałaby wtedy sensu. Moje zaangażowanie, jak i
zaangażowanie Naruto, Lore, Ijany i Mayi zdałoby się na nic. Wreszcie zdałam
sobie sprawę, jak ważny jest Sasuke w tej misji i jak łatwo może zostać
zraniony, czy nawet pozbawiony życia. Był w równym stopniu człowiekiem, jak ja,
a nie, jak uważałam, niezniszczalną maszyną do zabijania bez uczuć.
Otarłam pot z
rozgrzanych policzków. Gorączka zaczynała ustępować.
Z moich oczu popłynęły
łzy. W końcu ogrom tych wszystkich emocji musiał jakoś ze mnie ulecieć.
Ukryłam twarz w
pledzie, którym okryłam Sasuke. Wciąż ściskałam jego dużą dłoń.
Poprzysięgłam sobie
chronić jego życie nawet za cenę własnego. Obiecałam, że nigdy więcej nie
pozwolę, żeby tak się dla mnie narażał.
Po tym jak stan bruneta
się ustabilizował, medyk wraz z Mayą pomogli mi przenieść Sasuke do namiotu. Zziajana,
spocona i brudna w końcu stanęłam przed mężczyzną i przyjaciółką. Czułam się
zagubiona. Nie wiedziałam, co mam zrobić, czy powiedzieć. Zazwyczaj to Sasuke
podejmował wszystkie decyzje.
- Sakura - Maya złapała
moje rozbiegane spojrzenie. - Akareshi już idzie.
W pierwszej chwili nie
skojarzyłam, że chodzi jej o medyka, ale zaraz się zreflektowałam. Stanęłam
przed duchem i ukłoniłam się nisko.
- Dziękuję bardzo.
Mężczyzna tylko wygiął
kąciki ust w uśmiechu i rozpłynął się w powietrzu. Oszołomiona wpatrywałam się
w pustą przestrzeń bez konkretnego celu aż poczułam na swojej dłoni dotyk.
- Powinnyśmy ich
pochować. - Przyjaciółka wskazała na pozbawione życia ciała.
Od razu zebrało mi się
na wymioty. Mimo to niemiałam zamiaru się sprzeciwiać. W nocy do ciał mogły
zlecieć się zwierzęta i z pewnością nie maiłam ochoty przysłuchiwać się w nocy
odgłosom odbywanego przez nie posiłku.
Skinęłam głową i
zabrałyśmy się za kopanie dołu. Mayi szło o wiele lepiej, niż mnie. Miałam do
dyspozycji jedynie miecz i własne dłonie, które łatwo mogły zostać zranione.
Jej nie ograniczała fizyczność. Nie musiała się obawiać, że się porani, czy
wybrudzi.
W efekcie Maya wykopała
niemal cały dół. Ja tylko przeciągnęłam ciała w pobliże dziury. Kiedy zabrałam
się za ostatnie, coś mnie zaalarmowało. Na trawę upadła broń.
Wstrzymałam powietrze.
Przez całe te zamieszanie z Mayą i Sasuke kompletnie zapomniałam o artefakcie,
który cały czas czekał cierpliwie w dłoni poprzedniego właściciela.
Niepewnie podniosłam
Sztylet Gromu. Wysadzana drogocennymi klejnotami rękojeść zaatakowała mnie
chłodem. To od razu dało mi do myślenia. Ten artefakt nie należał do mnie,
podobnie jak Kryształ Niewidzialności.
Schowałam cenny
przedmiot w but z braku innego schowka i ponowiłam próbę przeciągnięcia ogromnego
ciała mężczyzny w odpowiednie miejsce. Maya włożyła w tym czasie pozostałe
ciała do prowizorycznego grobu. Pomogła mi z ostatnim i wzięłyśmy się za
zakopywanie. Zeszło nam na tym jakieś dwie godziny, jeśli nie dłużej.
W końcu zmęczona
zasiadłam na posłaniu, które przeciągnęłam bliżej ogniska. Potrzebowałam
kąpieli. Brud, krew i pot oblepiały każdy centymetr mojego ciała. Maya zgodziła
się zostać przy Sasuke, a ja poszłam w las szukać strumienia, z którego wodę
zaczerpnął wcześniej medyk. Na szczęście nie zajęło mi to dużo czasu.
Rozebrałam się pospiesznie i umyłam. Zmieniłam też ubrania na czyste. Do
obozowiska wróciłam zziębnięta i rozdygotana.
Kiedy w końcu złote
płomienie ogniska nieco mnie rozgrzały, powieki zaczęły mi ciążyć ze zmęczenia,
ale wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie teraz na sen. Musiałam pilnować
stanu Sasuke, no i chciałam nacieszyć się w końcu obecnością Mayi. Tak naprawdę
nie miałyśmy okazji jeszcze ze sobą normalnie porozmawiać.
Niebieskie oczy
przyjaciółki obserwowały mnie łagodnie. Usiadłam bliżej niej i objęłam ją jedną
ręką w pasie, a ona zrobiła to samo.
- Żałuję, że nie mogłaś
dzielić ze mną życia na ziemi. Miałyśmy szansę być naprawdę szczęśliwe -
wyszeptałam smutno.
- Wiem - Zaskoczyła
mnie jej pewność siebie. - ale odkąd odeszłam, przypatrywałam się twojemu życiu
i nawet beze mnie masz szansę być szczęśliwa.
Maya trochę źle
zinterpretowała moją wypowiedź, ale postanowiłam pociągnąć temat.
- Aż do dzisiaj nie
byłam wcale tego taka pewna, ale nie czuję już żalu. - Uśmiechnęłyśmy się do
siebie. - Chociaż… - zamilkłam na chwilę - Moim zdaniem cena, jaką zapłaciłyśmy
była zbyt wysoka. Wciąż nie mogę też zrozumieć, dlaczego to ty siedzisz tutaj,
jako duch, a nie ja. - W moim głosie nie było słychać żalu, a jedynie ból.
- A ja rozumiem -
powiedziała hardo - Ty masz jeszcze dużo do zrobienia, a ja już odegrałam swoją
rolę. Myślę, że wszystko, co się wydarzyło, stało się z jakiejś przyczyny i
miało jakiś głębszy sens.
Jej słowa i obecność
uspokajały mnie. W myślach przyznałam Mayi rację i rozkoszowałam się ciepłem
jej duszy. Objęła mnie mocniej ramieniem.
- Jestem z nas dumna
Sakura. Dzięki nam te wszystkie dzieci dostały lepszą przyszłość. Przerwałyśmy
koszmar domu Sumire. Sądzę, że umarłam dobrą śmiercią. Przydała się.
Była taka zadowolona.
Oczy mimowolnie napełniły mi się łzami, które uciekły na policzki.
- Tak. - Moje serce
krwawiło z długoletniej tęsknoty za przyjaciółką, gdy przyznawałam jej rację.
Na moment zapadła
cisza. Wiedziałam, że będę potrzebowała jeszcze dużo czasu, żeby dojść do
siebie i wszystko to sobie poukładać w głowie.
Moje powieki znów
zaczęły zdradziecko opadać. Maya zauważyła moje zmęczenie.
- Powinnaś pójść spać.
Pokręciłam przecząco
głową, po czym oparłam ją o ramię Mayi.
- Nie chcę.
- Sakura - westchnęła, wyczuwając,
co jest na rzeczy.
- Musze pilnować Sasuke
i obozu, a poza tym… - urwałam. - Boję się, że gdy jutro otworzę oczy, ciebie
już tu nie będzie.
Przyjaciółka pogłaskała
mnie po włosach.
- Opuszczę cię, kiedy
nie będziesz mnie już potrzebowała, a teraz śpij. Obudzę cię w razie potrzeby.
Wahałam się jeszcze 5
minut, ale w końcu zmęczenie wygrało i zasnęłam w ramionach Mayi.
Nazajutrz obudził mnie
chłód poranka. Przetarłam oczy, wspominając wczorajsze wydarzenia. Podniosłam
się z kolan Mayi. Przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie pogodnie.
- Dzień dobry.
- Hej - wychrypiałam
przez suche gardło.
Kiedy udało mi się
trochę oprzytomnieć, rozejrzałam się wokoło.
Ognisko przygasało.
Śnieg okrywał ziemię grubą warstwą.
Zaniepokojona zajrzałam
do namiotu, gdzie spał Sasuke. Oddychał spokojnie i równomiernie.
Maya stanęła za mną.
- Niedługo się obudzi.
Już doszedł do siebie. To silny mężczyzna.
- Wiem, po prostu się
martwię. Znów się dla mnie narażał. Mam przez to wyrzuty sumienia.
- Zależy ci na nim -
skwitowała z zadziornym błyskiem w oku.
Stwierdziłam, że nie ma
sensu tego przed nią ukrywać.
- Podziwiam go,
szanuję, współczuję mu tego, co przeszedł i wyzwania, jakie przed nim
postawiono. Przyznam, że coś mnie do niego ciągnie.
Maya uśmiechnęła się
szeroko.
- Dobrze wybrałaś. Z
czasem się przekonasz.
Nie lubiłam mówić
otwarcie o takich sprawach, ale to była moja przyjaciółka. Uznałam, że mogę się
tym z nią podzielić.
Pokręciłam głową w
odpowiedzi.
- Nie jestem tego taka
pewna. Jakby nie patrzeć , dzieli nas przepaść. Teraz jesteśmy razem, ale co
będzie, gdy pokonamy Madarę? On jest księciem, a ja nikim - westchnęłam. - Nie,
przepraszam, jestem zaginionym Kwiatem Wiśni z amnezją - dodałam z sarkazmem.
Maya ścisnęła moją dłoń
w geście wsparcia.
- Sam powiedział, że
dla niego nie jesteś nikim.
Zarumieniłam się na
wspomnienie owego pocałunku, ale zaraz się opamiętałam.
- Na ile mogę w to
wierzyć? On ma taką naturę, że prędzej, czy później mnie od siebie odsunie. -
Przetarłam oczy, zdając sobie sprawę, że w tym, co mówię jest więcej prawdy,
niż bym chciała. - Dlatego jestem ostrożna. Zanim oddam mu serce, muszę się
przekonać, czy na to zasługuje.
- Nie wiem, czy to
działa w ten sposób kochanie. Możesz nie mieć nad tym kontroli.
- Być może -
powiedziałam bez przekonania.
Byłam pewna swego.
***
Czułem, że powoli się
budzę, bo zaczynałem odzyskiwać świadomość czasu i przestrzeni. Wyczułem
szorstkość pledu, którym byłem przykryty i chłód bijący od ziemi. Wciąż jednak
nie odzyskałem władzy nad ciałem.
Moje mięśnie ledwo mnie
słuchały. Wszystko mnie bolało, a w szczególności głowa. Miałem wrażenie, że
buszuje w niej stado szerszeni. Czułem się koszmarnie. Kiedy spróbowałem
podnieść powieki, światło zraniło moje oczy, więc po kilku próbach poddałem się
i zamiast tego skupiłem na przypomnieniu sobie, co się stało.
Na obrzeżach umysłu
zamajaczył mi obraz pocałunku z Sakurą. Na moje wargi automatycznie wkradł się
uśmiech. Jednakże, co było później?
Nagle ciemność moich
wspomnień pokryła niepokojąca, szkarłatna łuna.
Krew. Strzała.
Ucieczka.
Pomacałem ramię, ale
wszystko było z nim porządku.
Odpowiedzią na brak
bandaży była ślina Lore.
Wysiedliśmy z auta i…
Moje oczy otworzyły się
szeroko, nie zważając na ostre światło. Nad sobą zobaczyłem lniane sklepienie
namiotu.
Walczyliśmy.
Wszystkie wspomnienia
wróciły do mnie gwałtowną falą. Przypomniał mi się każdy szczegół jak i moment,
w którym straciłem przytomność.
Ilu ludzi Madary było
jeszcze wtedy na polanie?
Wstrząsnął mną lodowaty
dreszcz, gdy ukończyłem swoje rachunki.
Troje.
Zamarłem. W takim razie
istniały dwa rozwiązania. Jestem w niewoli, albo martwy. Chociaż bardziej
obstawiałem to pierwsze. Po śmierci wszystko mniej by mnie bolało. Ale co z
Sakurą? Ją też schwytali?
Byłem tak słaby, że nie
mogłem nawet użyć Reiki, żeby wyszukać energię dziewczyny, czy też wrogów.
Został mi jedynie słuch. Po chwili skupienia dotarła do mnie cicha rozmowa,
prowadzona przez dwa melodyjne, kobiece głosy. Jeden należał do Sakury.
To wytrąciło mi z rąk wszystkie
przypuszczenia. Niczego nie byłem pewny, poza tym, że na zewnątrz są dwie
osoby.
Zachowując jak
największą ostrożność, wymacałem krótki sztylet, który trzymałem w cholewce
buta. Wciąż tam był.
Po cichu podniosłem się
z posłania. Żałowałem, że nie jestem w stanie się ukryć za pomocą Reiki, ale
zawsze zostawała mi szybkość i atak z zaskoczenia.
Uchyliłem wejście od
namiotu i odczekałem chwilę, aż mój wzrok przyzwyczai się do światła. Z
zaskoczeniem stwierdziłem, że znajduję się na tej samej polanie, gdzie
spotkaliśmy się z przeciwnikami, a kilka metrów od namiotu stoją dwie, kobiece
postacie. Jedną rozpoznałem po różowych włosach, zebranych w ciasny kucyk, ale
druga była mi całkiem obca. W dodatku coś było z nią nie tak. Wydawała się być
nie do końca materialna.
W dwóch krokach
doskoczyłem do nieznanej postaci i przyłożyłem jej sztylet do gardła.
Oczy Sakury rozszerzyły
się na mój widok. Dostrzegłem w nich ulgę, troskę, ale też przerażenie, o to,
co właśnie robię.
- Sasuke - wykrzyknęła
zbita z tropu sztyletem, przystawionym do szyi blondynki.
Reakcja dziewczyny,
której życie pozostawało w moich rękach zaskoczyła mnie jeszcze bardziej, niż
wszystko inne.
Roześmiała się.
- No proszę. Twój
kochaś właśnie się obudził - powiedziała zawadiacko i nagle rozpłynęła się w
powietrzu.
Dosłownie. Zniknęła, zostawiając
za sobą smugę energii i znalazła się przy Sakurze. Położyła różowowłosej dłoń
na ramieniu, a ja zamarłem.
Potrzebowałem chwili,
żeby ochłonąć. Najwidoczniej nie byliśmy w niewoli, a naszych wrogów nie
dostrzegłem. Czyżby istniało jeszcze jedno rozwiązanie, które mi się wymknęło?
- Może mnie
przedstawisz? - Błękitne oczy taksowały mnie rozbawionym spojrzeniem.
- Sasuke, to jest Maya.
- Na wargach Sakury wykwitł ciepły uśmiech.
Dłoń, w której
ściskałem sztylet opadła.
Wpatrywałem się w
niematerialno-materialny byt, jak w ósmy cud świata.
- Czy ty przypadkiem
nie powinnaś być… - chciałem użyć jakiegoś cywilizowanego słowa, ale blondynce
najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo śmiało dokończyła za mnie.
- Martwa? Owszem - potwierdziła
z błyskiem w oczach. Jakoś wcale nie było jej z tego powodu przykro.
Przetarłem oczy. Może
to wszystko, to tylko iluzja? A może wciąż śnię?
Miałem wrażenie, że
ziemia osuwa mi się spod stóp. Wtedy poczułem, jak drobna ręka obejmuje mnie w
pasie, a druga dłoń przerzuca sobie moją rękę przez ramię.
- Sasuke, nie forsuj
się. Ledwo, co udało nam się ciebie odratować. - W głosie Sakury wyczułem
ogromny ból i poczucie winy.
Posadziła mnie na swoim
posłaniu i obejrzała moje ramię.
- Jak się czujesz?
Nigdy jeszcze nie
widziałem w jej oczach tyle troski o mnie. Nie potrafiłem skłamać, patrząc w te
szczere, zielone tęczówki.
- Wszystko mnie boli. -
Zamyśliłem się nad zmianą tematu, widząc jej strapienie. - Co tu się działo?
Jak to możliwe, że jeszcze żyjesz?
Sakura wyraźnie
skapitulowała i zaczęła mi opowiadać.
***
Ucieszyłam się z widoku
Sasuke na nogach i chociaż nie pochwalałam jego porywczości, to dziś była
oznaką, że już z nim lepiej. Dzięki temu wreszcie się odprężyłam i towarzyszące
mi na każdym kroku napięcie opadło.
Oczywiście byłam
zmuszona zdać szczegółowy raport z tego, co się stało. O dziwo z każdym moim
słowem brwi chłopaka unosiły się wyżej. Najwyraźniej ciężko było mu uwierzyć.
Nie dziwiłam się temu. Dla mnie też cała sytuacja była nieprawdopodobna.
Za to ciężko było mi
powiedzieć mu o tym, jak go ratowaliśmy. Sasuke zauważył, że zżera mnie
poczucie winy.
- No i mamy kolejny
artefakt - zakończyłam z dumą swój wywód.
- Poważnie?! - Zarówno
Sasuke jak i Maya byli zaskoczeni, o czym świadczyła ich gwałtowna reakcja.
Przyjaciółka
najwyraźniej przegapiła moment, w którym schowałam sztylet.
Skinęłam głową w
odpowiedzi i z szacunkiem wyjęłam przedmiot. Klinga z wijącym się smokiem
zalśniła.
Sasuke drgnął
niecierpliwie.
Spojrzałam mu w oczy.
Wciąż miałam w pamięci to, jak zareagował na Kryształ Niewidzialności i bałam
się, że może się na mnie rzucić, ale panował nad sobą.
- Jeśli rozgrzeje się w
twoich dłoniach, to będzie znaczyło, że jest twój. Jeśli pozostanie zimny…
Brunet przełknął ślinę,
co rozpoznałam po ruchu jego jabłka Adama. Był równie zdenerwowany jak ja.
Wyciągnęłam przedmiot w
jego stronę, łapiąc ostrożnie za ostrze.
Sasuke powoli zacisnął
palce na rękojeści. W tym samym momencie puściłam klingę.
Obserwowałam reakcję
chłopaka. Po chwili na jego twarzy odcisnął się wyraz rozczarowania. Jego oczy
zapłonęły urazą. Oddał mi Sztylet Gromu, chcąc się go jak najszybciej pozbyć z
rąk.
Ogarnęło mnie
współczucie. Znów ta sama historia. Widziałam, że odrzucenie przez artefakt
odbiera, jak osobiste odrzucenie przez Matkę Naturę i Atlantydę.
- Sakura, mogę? - Maya
odwróciła moją uwagę od Sasuke swoją prośbą.
Podałam jej przedmiot
bez wahania.
W momencie, gdy
przyjaciółka dotknęła artefaktu, stało się coś nieoczekiwanego. Wokół ostrza
pojawiły się trzaskające błyskawice.
Przerażona Maya
wpuściła Sztylet Gromu, a ten upadł z cichym sykiem w śnieg. Przyjaciółka
spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Co to było? -
zapytała przerażona i wstrząśnięta.
Ja sama nie mogłam
wyjść z szoku i chwilę zajęło mi dobranie odpowiednich słów. Odetchnęłam
głęboko i wypuściłam ze świstem powietrze z płuc.
- Zostałaś właścicielką
sztyletu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz