czwartek, 29 października 2015

Rozdział XVI


Odruchowo mocniej zacisnęłam rękę na metalowej rękojeści atlantyckiego miecza.
Nasza sytuacja przedstawiała się gorzej niż beznadzieje. Mieliśmy przed sobą pięciu rosłych mężczyzn wyszkolonych i uzbrojonych po zęby.
Kiedy tylko się odsłonili, zrozumiałam, dlaczego byli w stanie gonić nas z taką szybkością. Każdy z nich dosiadał wielkiego, atlantyckiego byka. Zwierzęta wpatrywały się w nas swoimi błyszczącymi, czarnymi oczami. Budziły poczucie zagrożenia. Ich potężne kopyta ryły w ziemię wściekle, a z szerokich nozdrzy buchały, co raz, kłęby pary wodnej. Najwyraźniej wszystkie stworzenia żyjące na zaczarowanej wyspie były tak potężne. Po ich nienaturalnych gabarytach i inteligentnych oczach wywnioskowałam, że podobnie jak Lore potrafią mówić i podobnie jak Lore przedtem są teraz uwięzione.
Nagle kopyta zwierząt drące ziemię, coś mi uświadomiły. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę. że zostawiamy na śniegu ślady stóp i moje umiejętności tropicielskie na niewiele się w tej sytuacji zdadzą. Ze ściśniętym strachem gardłem, odsłoniłam nas podobnie, jak zrobili to wcześniej nasi wrogowie.
Zapadła złowroga cisza przerywana tylko naszymi ciężkimi oddechami. Chwila ciągnęła się niemiłosiernie, a moja skóra cierpła coraz bardziej z zimna i strachu aż w końcu do naszych uszu doszedł ponury rechot.
- No proszę! Wielki Książę Dezerter Uchiha we własnej osobie! Kto by pomyślał! - wykrzyknął mężczyzna stojący na czele grupy. Jego głos ociekał jadem i czystą wrogością.
Miał wąskie oczy, zadarty nos i był tęgiej budowy. (Podobnie jak członkowie poprzedniej grupy i ci przed nami nie byli opancerzeni zbroją, co trochę mnie dziwiło.)
Jego towarzysze zaśmiali się z kpiną.
Powoli oceniałam naszych przeciwników. Im bardziej nasza rozmowa miała się przeciągać, tym więcej informacji byliśmy w stanie uzyskać. Jeden medyk, jeden mag, trzech wojowników, w tym tropiciel.
Sasuke zacisnął zęby aż zazgrzytały, ale tylko ja zaobserwowałam jego emocjonalną reakcję. Ludzie Madary nadal postrzegali go jako niewzruszonego i śmiechy szybko umilkły. W spotkaniu z chłodem Sasuke ich zapał do rzucania kolejnych szyderstw szybko wyparował.
Najwyraźniej to do nas miał należeć pierwszy ruch w tej śmiertelnej grze. Nasi przeciwnicy byli pewni, że schwytają nas bez problemów i zamierzali się najpierw trochę nami pobawić. Nie spieszyło im się.
Wcale się temu nie dziwiłam. W końcu mieli przed sobą jedynie przestraszoną dziewczynkę i osłabionego księcia. Ich było pięciu.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza wyczuwając zmianę w aurze Sasuke. Wiedziałam, że brunet nie będzie długo się wahał i najprawdopodobniej już miał plan, który powoli wcielał w życie. I to plan, który najwidoczniej wykluczał mnie z tego pojedynku, bo po chwili usłyszałam w głowie żelazny rozkaz.
Uciekaj!
Jakby sądził, że zostawię go samego, osłabionego z piątką napastników na pewną śmierć.
Spojrzałam na niego z nieukrywaną złością. Miałam ochotę prychnąć, ale strach za bardzo mnie obezwładniał, żebym była zdolna do takich gestów.
Moje rozmyślania trwały tylko kilka sekund. Poczułam jak Sasuke wyrzuca z siebie ogromną ilość Reiki. Nie do końca rozumiałam, co właśnie zrobił, ale powietrze zgęstniało, a on sam z zawrotną prędkością podbiegł i skręcił kark liderowi grupy. Reszta ludzi Madary jakby w ogóle tego nie zauważyła. Kiedy ciało opadło na ziemię, a tur wierzgnął zorientowałam się, że jestem świadkiem użycia rodowej umiejętności Uchiha. Sasuke użył iluzji.
Kiedy w końcu wszystko ułożyło mi się na swoje miejsce, udało mi się otrząsnąć i ufając, że brunet stworzył ułdę również dla mojej osoby (żebym mogła „uciec”), niepewnie poszłam w jego ślady.
Zacisnęłam ręce na rękojeści miecza. Dobiegłam do wojownika i wbiłam ostrze w jego serce. Klinga była tak ostra, że niemal nie musiałam użyć siły, a to jeszcze bardziej mnie obrzydziło. Z piersi przeciwnika wypłynął strumień krwi. Najgorsze było jednak to, że nie miał szansy się obronić. Zyskałam ponurą świadomość, że po prostu go „zarżnęłam”. To miała być rzeź.
Przy okazji spojrzałam w oczy ogromnemu bykowi, uwalniając go. Silne nogi lekko się pod nim na moment ugięły. Stworzenie spojrzało na mnie jakby nie dowierzając.
Chciałam podbiec do następnego wroga, ale coś nagle zaczęło iść nie tak i zdwoiłam czujność. Iluzja Sasuke przestawała działać, a sam brunet odskoczył na środek pola bitwy, cofnął się jeszcze kilka kroków, zachwiał i upadł.
Zawładnął mną strach gorszy od tego przed pojedynkiem. Od razu podbiegłam do chłopaka zyskując chwilę na zdezorientowaniu przeciwników.
Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy to ta, że Sasuke jest ranny, ale nie dostrzegłam krwi. Jego energia wirowała wokół niespokojnie, ale wciąż oddychał, a jego serce biło. Co prawda dosyć niemiarowo, ale biło.
Nagle usłyszałam wzburzony okrzyk, od którego zjeżyły mi się włoski na karku. Wreszcie zdałam sobie sprawę z tego, że zostałam sama na polu walki, a moich przeciwników jest jeszcze trzech. W dodatku iluzja Sasuke już mnie nie chroniła. Medyk podbiegł do zabitych, ale był tylko medykiem. Nie miał mocy wskrzeszania.
Przyglądając się im szukałam rozwiązania bądź drogi ucieczki, cokolwiek, byleby to ratowało nam życie. Musiałam podjąć decyzję. Natychmiast!
Spojrzałam w oczy pozostałym turom, a te zaczęły się rzucać, byleby zrzucić z siebie ludzi. To dało mi chwilę na obmyślenie planu.
Przeciwnicy może nie posiadali już byków, ale nadal byli szybsi niż ja z balastem, więc ucieczka nie wchodziła w grę. A co gdybym miała się z nimi zmierzyć? Ich jest troje. Są lepiej wyszkoleni, potrafią używać magii … Wiedziałam, co mnie czeka.
W moich oczach stanęły łzy.
Czy tak miało się skończyć moje nędzne życie? Przecież tak naprawdę dopiero teraz zaczynałam żyć. Wreszcie poznawałam prawdziwą siebie, znalazłam osoby, które mnie rozumieją i są mi podobne, a nawet znalazłam zalążek rodzącego się potężnego uczucia, a teraz co? Mam od tak to wszystko stracić?
Miałam wrażenie, że świat cały czas sobie ze mnie kpi.
Jeśli faktycznie tak jest, pomyślałam, to ma doprawdy czarny humor.
Wściekli przeciwnicy odwrócili się w naszą stronę. Na ustach ostatniego z wojowników wykwitł złowieszczy uśmiech, gdy uniósł w górę dziwny sztylet. Pozostała dwójka próbowała go powstrzymać, ale ich starania nic nie dawały.
Kiedy słońce odbiło się od ostrza moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu, bowiem rozpoznałam tę broń. Widziałam ja na rysunku w księdze Atlantydy.
„Sztylet Śmierci. Wykonany z kła pierwszego smoka. Ma siłę oczyszczania duszy ze zła, ale w nieodpowiednich rękach sieje tylko strach.”
Z każdą chwilą i każdym krokiem mnie i wojownika dzielił mniejszy dystans. Wiedziałam, że to moje ostatnie chwile, ale może gdybym zabiła chociaż jednego, Sasuke miałby większe szanse uciec po schwytaniu. Łudziłam się, że nie chcieli go zabić, tylko zniewolić.
Zagrodziłam przeciwnikowi drogę do Sasuke i uniosłam miecz drżącymi rekami. Nogi miałam jak z waty. Przerażenie ściskało mi gardło. Musiałam mocno się kontrolować, żeby nie opuścić miecza i nie dać po prostu przebić sobie serca. Tak byłoby łatwiej. Śmierć jest łatwa.
Odwagi!
Ale nie potrafiłam jej z siebie wykrzesać, pomimo dopingującego mnie wewnętrznego ja, coraz cichszego z resztą. Za bardzo zagłuszało go dudnienie mojego serca. W dodatku zaciętość i wściekłość na twarzy mężczyzny niemal mnie paraliżowała.
Nie jesteś sama!
Nie? Chyba zaczynałam wariować. Coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że jedno pchnięcie wystarczy niezależnie od tego, czy będę się bronić, czy nie.
Nie!
Nie? Przecież nie uda mi się pokonać go samej.
Samej nie.
Wtem Perła Wskrzeszenia na mojej szyi rozgrzała się ożywając. Powietrze wokół mnie znów zgęstniało, a mierzący we mnie mężczyzna cofnął się w przerażeniu. Z początku nie rozumiałam dlaczego, ale nagle rozległ się okropny jęk i wojownik padł bez tchu na ziemię, a sztylet wypadł z jego dłoni. Mag i medyk również otworzyli szeroko oczy.
W końcu udało mi się wyłapać jakieś błyski w powietrzu. Coś falowało i lśniło odbijając promienie słoneczne. Wyglądało na to, że ma ludzką postać, ale jest przeźroczyste, niematerialne. Czyżby duch?
Nagle postać rozpłynęła się w powietrzu i znalazła tuż przy magu. Coś jakby z niej wyrosło i zanurzyło się w szerokiej piersi. Zaszokowana obserwowałam jak mężczyznę opuszcza życie. Najpierw maga, potem medyka.
A potem ruszyła w moją stronę. Opuściłam broń. Nie byłam już w stanie trzymać miecza drżącymi, spoconymi dłońmi. Stałam jak sparaliżowana czekając na swój wyrok, a pot spływał mi po czole. Duch jednak zatrzymał się przede mną. Nadal nie mogłam rozpoznać detali i postać wydawała mi się jedynie błyszczącą materią. Dopiero, kiedy słońce schowało się za chmurami dostrzegłam obdarte dżinsy na chudych nogach, bose stopy, bawełnianą bluzeczkę na nastoletniej piersi i w końcu delikatne rysy twarzy ułożone w rozczulonym uśmiechu.
Z moich oczu wypłynęły łzy dając w końcu upust wszystkim emocjom. Zakryłam usta dłonią tłumiąc szloch. Moje serce zacisnęło się ze wzruszenia.
- Maya - wyszeptałam niemal bezgłośnie, obawiając się, że to tylko popis mojej wyobraźni i wypowiadając te imię na głos, sprawię, że wszystko zniknie.
***
- Wstańcie! - rozkazała zimno panna Sumire, wchodząc do jadalni, gdzie wszystkie dzieci czekały aż w końcu będą mogły zacząć jeść.
Jej polecenie było zbędne, bo wszyscy już stali. Odmówiliśmy modlitwę. Każdy stał wyprostowany jak struna. Woleliśmy się nie narażać na JEJ gniew.
- Zanim usiądziemy - powiedziała wyniośle, niczym nasza królowa. W istocie była tu kimś więcej niż władcą. - poznacie nową podopieczną ośrodka.
Jej szerokie, żabie usta wygięły się w fałszywej imitacji dobrotliwego uśmiechu.
Wśród stojących przy stole rozległy się szmery. Pojawienie się nowego dziecka zawsze wzbudzało poruszenie.
- Dziecko, chodź tutaj. - W głosie Sumire wyczułam fałszywie przyjazną nutę.
Dopiero po tych słowach dostrzegłam niewielką postać ubraną w szary, znoszony płaszczyk. Złote loki zacieniały pochyloną główkę. Dziewczyna podeszłą nieśmiało do Sumire. Kiedy podniosła główkę moje serce ukuła zazdrość. Delikatna twarzyczka, fiołkowe oczy, cera jak płatki kwiatów. Była niczym laleczka.
- Przedstaw się nowym braciom i siostrom.
Niebieskie oczęta spojrzały po nas niepewnie.
- Jestem Maya.
- Świetnie - zaćwierkała dyrektorka. - Sakuro, pokażesz nowej ośrodek i przekażesz panujące tu zasady. - Ostatnie słowa wymówiła z nieukrywanym już okrucieństwem.
Skłoniłam się lekko. Przynajmniej miało mnie ominąć sprzątanie po kolacji.

Chwyciłam niewielką walizeczkę Mayi i skinięciem ręki dałam jej znak, że ma iść za mną. Odetchnęłam, kiedy opuściłyśmy jadalnię i nie byłam już w pobliżu Sumire.
- Jestem Sakura - powiedziałam cichutko. Byłam dosyć nie śmiała i dwa lata przebywania w ośrodku sprawiło, ze nauczyłam się nie odzywać zbyt często.
- Maya. - Nasze oczy na moment się spotkały, ale od razu spuściłam wzrok.
Podałyśmy sobie ręce. Jej dłoń była ciepła i gładziutka, co kontrastowało z chłodem i szorstkością mojej.
- Mamy tu dwa piętra. Na górze są sypialnie. Pokażę ci twój pokój. Na dole są łazienki, jadalnia, kuchnia, biblioteka i bawialnia. Zapoznaj się z rozkładem zajęć. Unikaj kłopotów i rób to, co robią inni, a dobrze na tym wyjdziesz. - Wyrzucałam z siebie te wszystkie wskazówki nie bacząc na zachowanie Mayi.
Współczułam jej, że tu trafiła. Ewidentnie każdy w tym miejscu na to zasługiwał, ale wiedziałam, że moje emocje w niczym tu nie pomogą. Byłam nikim.
Spojrzałam z bólem w jej oczy. Błękitne spojrzenie było zdezorientowane, smutne i przerażone. Musiała zostać pozbawiona rodziców niedawno.
Położyłam rękę na jej ramieniu, starając się dać jej trochę wsparcia. Podziękowała mi delikatnym uśmiechem. Poruszył mnie ten gest. Uśmiech w tym ośrodku był cudem.
Weszłyśmy na piętro do wskazanej mi przez Sumire sypialni. Maya miała być czwartą osobą w ciasnym pokoiku. Postawiłam walizkę przy posłanym łóżku.
- Za pół godziny możesz zejść na parter, żeby się umyć.
Drobna istotka zrobiła trzy kroki i stanęła przy oknie. Zgarbione ramiona nagle się wyprostowały. Odwróciła się w moją stronę i ukłoniła lekko.
- Dzięki. - Byłam tak zaskoczona optymizmem w jej głosie, że przez długi moment stałam w miejscu, żeby móc dojść do siebie, nie zdając sobie sprawy, że powinnam już odejść.
W końcu, kiedy zaczęły docierać do mnie bodźce z zewnątrz, odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

Przechodziłam korytarzem obok kuchni, kiedy zobaczyłam Mayę. Śmiała się otoczona grupką kolegów i koleżanek, które były wpatrzone w nią, jak w obrazek. Minął miesiąc od przyjazdu Mayi, a ona już się zaaklimatyzowała i to w tak nieprawdopodobny sposób.
Miała w ośrodku opinię słodkiej dziewczynki, którą trzeba się opiekować. Miała niesamowicie magnetyczną osobowość. Udało jej się zaprzyjaźnić z większością dzieci.
Zazdrościłam jej tego. Pozycję w tutejszej hierarchii zdobywało się powoli, albo wcale, ale ona była wyjęta całkowicie z tego schematu. Miała najlepsze miejsce przy stole, dostawały jej się najlepsze ubrania, większość starszych było na każde jej zawołanie.
Zagryzłam wargi i ruszyłam dalej w swoja stronę.

Szłam do łazienki. Większość dzieciaków już się wykąpała, więc liczyłam na małą kolejkę. Panowała dziwna cisza. Zazwyczaj o tej porze jeszcze było słychać gwar, dlatego zaniepokoiłam się.
Na palcach podeszłam bliżej pomieszczenia z kabinami. Oparłam się plecami o zimną ścianę i nadstawiłam ucha.
Usłyszałam dziewczęcy szloch i ochrypły rechot.
- No i co smarkulo? Teraz nie jest Ci do śmiechu, co?
Włoski stanęły mi dęba, gdy rozpoznałam głos. To była Rumiko, najstarsza wychowanica ośrodka znana z okrutnego zachowania wobec innych. Była najwyżej w pokrętnej hierarchii domu dziecka. Wszyscy bali się jej narazić i trzymali się od niej z daleka, byleby nie wejść jej w drogę. Miała swoją świtę i razem z nią wymierzała kary zlecone przez Sumire.
Ostrożnie wychyliłam się zza ściany, żeby zobaczyć, kto dziś padł jej ofiarą.
Zdziwiłam się, widząc grube palce z pomalowanymi na czerwono paznokciami zaciśnięte na złotych lokach Mayi. Od razu zaczęłam się zastanawiać, czym ta dziewczynka jej zawiniła.
Przekrwione oczy Rumiko błyszczały niezdrową wściekłością.
- Nie powinnaś była się tak wywyższać cipulinko. To ja tu rządzę. Rozumiesz? - Swój głosik modulowała na fałszywie przyjazny, ale i tak ociekał jadem.
- A teraz pokażę ci jak się pali papierosy… niekoniecznie ustami. - Znów zaśmiała się paskudnie.
Maya była przerażona. Domyśliłam się, że pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji.
Do moich uszu doszedł dźwięk odpalanej zapalniczki i po chwili po pomieszczeniu rozeszła się gryząca woń dymu.
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Czułam się zdezorientowana i w potrzasku. Miałam ponurą świadomość, że ratując Mayę wydam na siebie wyrok, co nie było mi na rękę. Przeżyłam już swoje z ręki Rumiko. Ale z drugiej strony… miałabym tak stać i patrzeć na ten akt okrucieństwa? Przypomniało mi się, jak to ja znalazłam się podobnej sytuacji i to, jak bardzo pragnęłam, żeby ktoś mi pomógł.
Pod wpływem jednego zrozpaczonego jęku wyskoczyłam z ukrycia i popchnęłam Rumiko na podłogę.
Niestety pech chciał, że posadzka była wilgotna i śliska, co sprawiło, że upadłam na dziewczynę i na tlącego się papierosa. Z moich ust wydobył się jęk, gdy poczułam jak skórę pod mostkiem wypala mi żar.
Papieros zgasł.
Wściekłe oczy Rumiko zgromiły mnie. Wzdrygnęłam się. Zrzuciła mnie z siebie gwałtownie, ozdabiając moje ciało w sińce.
- Pożałujesz różowa - syknęła zajadle i ponownie podpaliła papierosa. Tym razem przysuwając go do mojego policzka.
- To cię oduczy wpychania nosa w nieswoje sprawy.
Rozgorzał we mnie gniew.
Jakim prawem ta okropna, ufarbowana, pomalowana dziewucha może tak bezkarnie traktować wszystkich wokół jak śmieci?
Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Światło łazience zaczęło migotać, gdy poderwałam się z podłogi z zamiarem natarcia na Rumiko i ponownego jej powalenia, a przez mały lufcik wtargnął do pomieszczenia lodowaty podmuch.
Rumiko spojrzała na mnie przerażona, gdy z moich palców zaczęły strzelać iskry.
Patrzyłam na nią z mordem w oczach i dziką determinacją na twarzy. Miałam ochotę zetrzeć ją w pył. Czerpałam chorą satysfakcję ze strachu mojej ofiary.
Ile to razy zostałam przez nią upokorzona, czy zraniona? Ile razy doświadczali tego inni?
Nigdy więcej.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się, gdy poczuła swąd palonych ubrań. Swoich ubrań.
Zaczęła krzyczeć. Jej rozpaczliwy wrzask rozdzierał ciszę, gdy jej ciało powoli zaczynało płonąć. To była melodia dla moich udręczonych uszu.
Próbowała tarzać się po podłodze, żeby ugasić żar.
Chciało mi się śmiać na ten widok, ale nie wydałam z siebie dźwięku. Po prostu podziwiałam.
Dopiero strumień wody z prysznica pomógł.
Zdezorientowana Maya uratowała Rumiko, ocucając tym samym mnie z tego amoku.
Moja rozdygotana ofiara podniosła się z ziemi i spojrzała na mnie przerażona. Z jej włosów spływały strumyczki wody, a skóra była mocno zaczerwieniona.
- Demon - wycharczała patrząc w moje, jeszcze błyszczące gniewem oczy.
- Nie większy niż ty - odparłam wyrachowanie chłodno. Powieka nawet mi nie drgnęła.
Jej oczy rozszerzyły się jeszcze szerzej, jakby zaraz miały wypaść z czaszki. Wybiegła przerażona z łazienki.
Zdawałam sobie sprawę, że mogłam ją zabić, ale nie robiło to na mnie wrażenia. Stałam dumnie wyprostowana wreszcie doceniając to, że jestem „demonem”. Wiedziałam, że teraz ja tu rządzę, a Rumiko podkuliła ogon.
W pomieszczeniu zapadła cisza.
Spojrzałam na swoje dłonie po raz kolejny, zastanawiając się, co w nich jest, aż przypomniałam sobie o obecności obiektu całego tego zamieszania.
Zerknęłam niepewnie na Mayę. Nie miałam pojęcia jak zareaguje. Ucieknie z krzykiem? Zemdleje? Pobiegnie rozgadać?
Ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego powiedziała niepewnie:
- Jesteś niesamowita.
***
Nogi nie były w stanie utrzymać dłużej mojego ciężaru. Upadłam na kolana i usiadłam na trawie. Maya usiadła naprzeciwko mnie. Spojrzała mi w oczy. Jej wzrok przepełniony był troską.
- Wszystko w porządku Sakura?
Ten głos. Jak ja dawno go nie słyszałam.
Po moich policzkach wciąż płynęły łzy.
Ona naprawdę siedzi teraz przede mną?
Chciałam rzucić się jej w ramiona, ale wydawały mi się tak niematerialne, jakbym mogła przez nie przelecieć.
- Och Sakura! - szepnęła.
Z jej oczu też płynęły łzy. Jej kontury zamigotały i wypełniły się kolorem. Wyglądała niemal jak żywa. Miała nawet rumieńce na policzkach. Jedynie jej blask i brak ciepłego okrycia świadczył, że jest duchem.
Maya nachyliła się, przyciągając mnie do siebie. Tuliłyśmy się do siebie płacząc.
Wcale nie była niematerialna, ale wiedziałam, że mam do czynienia jedynie z jej duszą. Biło od niej ciepło i charakterystyczna dla niej woń kwiatów.
Moje serce wypełniło się ogromnym szczęściem. Nareszcie odnalazłam objęcia, za którymi tak bardzo tęskniłam. Mogłam odetchnąć z ulgą. Po tylu latach wreszcie czułam wolność, mając ją blisko siebie.
- Maya, Maya, Maya - szeptałam w jej ramię, ściskając ją mocno. Bałam się puścić, czy choćby zwolnić uścisk, żeby nie zniknęła.
- Jestem przy tobie. - Jej dziewczęce dłonie głaskały mnie po głowie.
Chciałam zacząć zadawać jej pytania, ale nie mogłam się uspokoić i opanować potoku łez.
W końcu po kilku długich minutach udało mi się przestać zanosić płaczem, chociaż łzy wciąż uporczywie zamazywały mi obraz. Byłam o to na siebie zła. Maya mogła w każdej chwili zniknąć, a co ja robiłam? Ryczałam.
Postanowiłam w końcu wziąć się w garść.
- Jak to możliwe? - zapytałam dławiącym się głosem.
Odsunęłam się od Mayi, żeby widzieć wyraz jej twarzy, ale wciąż kurczowo trzymałam jej dłonie.
- Hmm… tak właściwie, to sama nie do końca rozumiem. Myślę, że to dzięki temu, co masz na szyi. Przyglądałam ci się i widziałam, że masz kłopoty. Strasznie się o ciebie bałam i pomyślałam sobie, że gdybym tylko przy tobie była, to mogłabym ci pomóc. Potem poczułam szarpnięcie i zostałam ściągnięta tutaj - odpowiedziała radośnie.
Była równie szczęśliwa jak ja.
- Dlaczego jesteś w moim wieku. Kiedy… umarłaś, byłaś dużo młodsza. - Nie byłam pewna, czy obie jesteśmy w stanie przyjąć to słowo, ale Mayi to nie poruszyło.
- Mogłam przyjąć każdą postać. Kiedy trafia się… tam, gdzie ja, jest wiele możliwości. - Zaalarmowało mnie wahanie w jej głosie.
- Tam, gdzie ty?
Uśmiechnęła się ciepło. W jej oczach odnalazłam głęboką mądrość. Zrozumiałam, że to wiedza, którą uzyskuje się dopiero po śmierci.
- Jeszcze nie czas, żebyś się tego dowiedziała. Nie mogę ci powiedzieć. To są informacje niedostępne dla żywych. - Mówiąc pogłaskała mnie po policzku.
Z moich oczu znów popłynęły łzy, gdy poczułam jej dotyk.
- Sakura - spojrzała mi głęboko w oczy - mam ci coś do powiedzenia. - Odetchnęła ciężko. - Nie wolno ci się obwiniać o moją śmierć. Widziałam, jak to cie niszczy. - W jej spojrzeniu dostrzegłam ból. - To nie była twoja wina. - Położyła mi palec na ustach, widząc, że chce zaprzeczyć. - Jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa po śmierci, więc nie obwiniaj się więcej. Życie jest darem. Ciesz się nim dla mnie.
Moje serce tłukło się głośno w mojej piersi. Miałam wrażenie, że ktoś oblał mnie chłodną wodą. Zrozumiałam, że dostałam swego rodzaju rozgrzeszenie.
Wreszcie odpowiedziałam na uśmiech Mayi. Nie było we mnie już więcej żalu.
Śmiałam się.
Śmiałyśmy się przez łzy.
Nareszcie wolne.
Maya w końcu spoważniała i obróciła się w stronę pola walki.
- Dostałam polecenie, by zakończyć ich życie - westchnęła, tłumacząc się.
Nagle jej błądzący wzrok zatrzymał się.
Spojrzałam w tym samym kierunku.
Sasuke.
Całkowicie o nim zapomniałam!
Podbiegłam do chłopaka. Na jego czole perlił się pot.
Ogarnęła mnie panika.
Maya położyła mi dłoń na ramieniu.
- Strzała była zatruta.
Zagryzłam wargi, czując okropne poczucie winy.
- Musimy usunąć truciznę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz