"No light, no light in
your bright blue eyes
I never knew daylight
could be so violent
A revelation in the
light of day
You can choose what
stays and what fades away..."
Nie ma blasku, nie ma blasku
W twoich jasnych, niebieskich oczach
Nigdy nie przypuszczałam, że światło dnia
Może być tak gwałtowne
Objawienie w świetle dnia
Możesz wybrać, co zostanie, a co przeminie...
Czy wiesz jak to jest, kiedy w jednej
sekundzie rozpada się cały twój świat? Jak to jest, gdy marzenia o szczęśliwej
przyszłości stają się ulotne jak dym, a wszystko, w co do tej pory wierzyłeś legnie
pod stertami popiołów? Nie? W takim razie ja ci o tym opowiem…
To był dzień jak każdy. Pierwsze,
ciepłe promienie słońca ogrzewały zmarzniętą ziemię, a po śniegu zostało już
tylko wspomnienie i brudne błoto. Od czasu do czasu zdarzały się jeszcze
marcowe przymrozki, ale to był definitywnie koniec zimy.
Siedziałam znudzona w klasie pełnej
moich szesnastoletnich rówieśników. Była to grupa, która nie wyróżniała się
dobrymi wynikami w nauce, ale nie była też najgłupsza. No, może z jednym
wyjątkiem: mną. Tak, jestem kompletnym bezmózgowcem w każdej dziedzinie, a
szkoła to dla mnie istna męczarnia. Chwilę wytchnienia dają mi tylko lekcje wychowania
fizycznego.
Wyglądałam za okno kompletnie olewając
tłumaczącego coś nauczyciela matematyki. Obserwowałam zabieganych ludzi,
spieszących ulicą. Wszyscy pędzili wprost w uzbrojoną w nieszczęścia paszczę
natłoku ważnych spraw. Jedynymi osobami, wyglądającymi na szczęśliwych byli
matka z dzieckiem i para zakochanych. Kobieta mówiła coś do okutanego dziecka w
wózeczku, a jego krągłą buźkę rozświetlał bezzębny, rozkoszny uśmiech. Nie
mogłam się powstrzymać i też się uśmiechnęłam. Obrazek był odzwierciedleniem
miłości idealnej, bezwarunkowej i jedynej w swoim rodzaju. Miłości matki do
dziecka.
Nie mogłam się doczekać, kiedy i ja
będę doświadczać tego uczucia na własnej skórze. Instynkt macierzyński obudził
się we mnie dosyć wcześnie i teraz męczył swoim niecierpliwym jękiem. Uwielbiałam
małe dzieci za ich szczerość i beztroskę. Sama czasem tęskniłam za czasami,
gdy byłam mała i we wszystkim mi pobłażano.
Matka z dzieckiem zniknęła za rogiem.
Swoje spojrzenie soczyście zielonych oczu skierowałam na parę zakochanych.
Dziewczyna wyglądała na całkiem urodziwą, ale on… Na nosie okulary, na
policzkach piegi, złote włosy zostawione w nieładzie, przeciętna twarz. Trzymał
jej dłoń, jakby to była najcenniejsza rzecz na świecie. Za to ona szła lekkim
krokiem i raczej nie obchodziło ją, z kim idzie za rękę.
Mimowolnie zaczęłam współczuć chłopakowi.
Wpadł jak śliwka w kompot. W bardzo zły kompot, który chce wycisnąć z niego
wszystko. Szkoda, że nie widzi w tej chwili tego, co ja.
Musiałam się jednak przyznać sama przed
sobą, że byłabym szczęśliwa nawet, jeśli moja miłość byłaby nieodwzajemniona.
Jeszcze nie spotkałam kogoś, komu mogłabym powierzyć swoje serce. Patrząc na
swoje koleżanki, które mają chłopaków i są szczęśliwe, czasem zastanawiam się,
czy wszystko ze mną w porządku. Czy aby na pewno jestem zdolna do takiej miłości.
Czy potrafiłabym pokochać całkiem obcą osobę? Zaakceptować ją razem ze
wszystkimi wadami i problemami.
Nagle przez tłum myśli i odczuć
przedarł się do mnie rozdrażniony głos nauczyciela.
- Sakura Haruno! - Stary zrzęda był
ździebko wkurzony, jakby powtarzał moje imię już dziesiąty raz.
- Słucham? - odpowiedziałam znudzona
powoli podnosząc się z krzesła.
Klasa parsknęła śmiechem, a nauczyciel
poczerwieniał.
- Właśnie wywołałem cię do odpowiedzi.
- Moja pobolewająca od jakiegoś czasu głowa i to, że nauczyciel śmiał mi
przerwać w połączeniu z tą informacją, nie pozwoliły na potulną reakcję z mojej
strony.
- Czyżby? - zapytałam sarkastycznie
półgłosem, a klasa znowu ryknęła śmiechem.
- Tak Haruno. Chodź, chodź. - Fałszywie
przyjazna nuta w jego głosie świadczyła o tym, że dziad wywołał mnie do tablicy
tylko po to, żeby wstawić mi kolejną jedynkę. Cholerny pryk.
Wyszłam z ławki i spokojnym krokiem -
jak to miałam w zwyczaju - podeszłam do nauczyciela. Oczywiście nie miałam
najmniejszego pojęcia jak rozwiązać zadanie.
- No Haruno, postaraj się. -
Uśmiechnęłam się gorzko sama do siebie. Dobrze, że przynajmniej pamiętałam
wzór.
Wzięłam do ręki białą kredę i zaczęłam
kreślić odpowiednie znaki. Wtem ni z tego ni z owego w połowie przerwały mi
zawroty głowy i mroczki przed oczami.
Nauczyciel uśmiechnął się z kipną.
- Tylko tyle Haruno? Nędznie. - Pewność
siebie w jego głosie świadczyła o tym, że jest z siebie szalenie zadowolony. W
końcu znowu przyłapał mnie na tym, że nie uważałam i z czystym sumieniem mógł
wstawić mi negatywną ocenę.
Chciałam posłać mu wściekłe spojrzenie,
ale nie zdążyłam nawet do końca odwrócić głowy. Wszystko spowiła gęsta,
nieprzenikniona ciemność, a moje bezwładne ciało opadło na ziemię, ozdabiając
się w siniaki.
Siedziałam razem z mamą w szpitalnym
korytarzu, czekając na wyniki badań krwi i rezonansu magnetycznego. Mama
zaczynała się już bardzo niecierpliwić. Minęły ponad cztery godziny, a wyników
wciąż nie było.
Moja matka po odejściu ojca zdecydowała
się mnie urodzić i samodzielnie wychować. Miała tylko dwadzieścia lat, gdy
podjęła taką decyzję i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Z mojego powodu
musiała porzucić wszystko, na co do tej pory ciężko pracowała. Zawsze była dla
mnie autorytetem i na każdym kroku starałam się okazywać szacunek dla jej
osoby. Jej rdzawe włosy tak bardzo różniły się od moich różowych, jednak oczy
miałyśmy takie same i może to trochę próżne, ale lubiłam oglądać je w lustrze.
Zawsze się zastanawiałam, jak to możliwe, że ona jest taka piękna, a ja nie.
Jak to się stało, że tak bardzo się od siebie różnimy. A może to tylko syndrom
poczucia mniejszości? Pewnie przez tyle lat bycia uważaną za przeciętną, po
prostu weszło mi to w krew? Przyzwyczaiłam się i tyle? Jasne. - Pomyślałam z
sarkazmem. - Poprawna optymistka się włączyła.
W końcu po kolejnej godzinie drzwi
gabinetu otworzyły się i wyszedł z niego zmęczony, młody lekarz. Nie miał zbyt
wesołej miny. Moje serce tłukło się ostrzegawczo w piersi. Coś było nie tak.
Mama też to zauważyła. Całe jej ciało spięło się niczym struna, a zmarszczki na
czole pogłębiły się.
Weszłyśmy za lekarzem do gabinetu i grzecznie
zajęłyśmy wskazane przez niego miejsce.
Mężczyzna spojrzał w nasze oczy ze
smutkiem i jednocześnie, jakby chciał nas przeprosić za to, co zaraz usłyszymy.
- Wykryliśmy u Sakury nowotwór serca.
Musimy położyć ją do szpitala, żeby zrobić dokładniejsze badania. - To właśnie
w tym momencie ziemia pod moimi stopami osunęła się, a ja wraz z nią, wpadłam wprost
w przepaść bez dna. Jedna diagnoza, a zmieniła wszystko. Już w tamtej chwili
poczułam, że moje życie się skończyło.
Znalazłam się w szpitalu. W małej,
klaustrofobicznej salce pomalowanej na biało, z dwoma łóżkami. Na szczęście
byłam w niej sama. Lekarze robili mi przeróżne badania przez równy miesiąc.
Oczywiście za każdym razem byłam informowana, zgodnie z procedurami o tym,
jakie zabiegi będą wykonywane i jak to będzie wyglądać. Biopsja węzła
chłonnego, Rtg klatki piersiowej i nosogardła, tomografia komputerowa, USG,
trepanobiopsja szpiku z kości biodrowej, EKG, testy tarczycowe. Wszystkie obce
nazwy wlatywały mi jednym uchem, a wylatywały drugim. Po jakimś czasie w ogóle
przestałam słuchać, tego, co mówią lekarze. Po prostu nieruchomiałam, a oni
robili, co do nich należy.
Wyjątkowo zapadła mi w pamięć
trepanobiopsja szpiku, bo była wyjątkowo bolesna. Wbito mi wielką igłę prosto w
kość!
Zamknęłam się na świat zewnętrzny. Nie
dopuszczałam do siebie nikogo oprócz matki, lekarzy i pielęgniarek, chociaż
tych ostatnich, też najchętniej bym nie widywała. Nienawidziłam ich
współczujących spojrzeń, pocieszających słów. Przecież nie mieli pojęcia jak to
jest.
W szkole nie miałam przyjaciół. Nikt
się mną specjalnie nie interesował. Oprócz dyrektora placówki nikt nie wiedział
o mojej chorobie. Nawet moja najlepsza koleżanka z ławki nie miała o niczym
pojęcia, ale sama tego chciałam. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że umieram.
Mijał dzień za dniem. Przyroda budziła
się do życia. Drzewa jak co wiosnę ubierały zielone, świeże pączki liści i
kolorowych, pachnących kwiatów. Coraz częściej też słyszałam śpiew migrujących ptaków.
Jednakże ja byłam poza tym wszystkim. Zamknięta w czterech ścianach czekałam na
ciąg dalszy własnej tragedii.
Przez pierwszy tydzień, po tym jak
okazało się, że to złośliwy nowotwór - chłoniak, płakałam noc w noc. Wyrzucałam
sobie to, że nie starałam się dość mocno. Utrudniałam matce życie od samego
poczęcia, nie wspierałam jej, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Obwiniałam
się o zniszczenie jej życia - swoim bezwartościowym. Porzuciła studia, poszła
do okropnej pracy, w której utknęła. Zawsze poświęcała mi tyle swojej uwagi, że
brakowało jej czasu dla siebie. Nigdy nie próbowała znaleźć szczęścia w
miłości, bo ja byłam ważniejsza. I po co to wszystko?! Żebym umarła w wieku
siedemnastu lat?! Sarkastyczny, gorzki głos w mojej głowie mieszał się ze
słonymi łzami żalu i poczucia winy.
Tyle rzeczy chciałam jeszcze zrobić.
Tylu nowych doświadczeń zasmakować. Chciałam wziąć udział w zawodach sportowych.
Znaleźć miłość. Pójść na studia, do pracy. Urodzić dziecko. A teraz po tym
wszystkim zostały tylko gruzy. Nie pozostało we mnie nic ze wcześniejszej
determinacji, zapału i wytrwałości. W końcu zabrakło mi też łez…
Przez kokon rozpaczy, którym się
otoczyłam, dotarło do mnie cierpienie najdroższej mi na świecie osoby.
Matka spędzała przy moim łóżku każdą
wolną chwilę. Robiła wszystko, żeby spędzić ze mną jak najwięcej czasu. Przy
mnie starała się być silna i nie pokazywać, jak bardzo to przeżywa, ale znałam
ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć jak jest naprawdę.
Po tym jak wykryto jaki mam rodzaj
nowotworu i gdzie, zaczął się kolejny koszmar. Naświetlania i chemioterapia. Mdłości
przyszły już pierwszego dnia. Zaczęły mi również wypadać włosy. Moje piękne,
długie, lśniące włosy, z których byłam taka dumna. Okropnie traciłam na wadze,
a mięśnie, które udało mi się wyćwiczyć podczas treningów najróżniejszych
sportów, zanikały. Byłam tak osłabiona, że praktycznie spałam 24 godziny na
dobę. Pojawił się też problem z niedokrwistością, przez co moje zmęczenie
pogłębiało się. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, powoli stawałam się
oddychającym zombie. Gdy szłam do łazienki, żeby się umyć, specjalnie nigdy nie
patrzyłam w lustro, żeby nie oglądać swojej łysej głowy. Bałam się, że kiedy zobaczę
jak wyglądam, załamię się do końca. Jednak pewnego dnia zapomniałam się i gdy
nachyliłam się, żeby wypłukać zęby po szczotkowaniu kątem oka dostrzegłam swoje
odbicie. Z początku się nie rozpoznałam, przecież minęło już tyle dni, tyle
tygodni odkąd na siebie patrzyłam… Byłam tak zaszokowana i przerażona, że
stałam jak wryta i otwarcie się sobie przyglądałam. Czy to jestem ja? Ta szara,
sponiewierana kreatura, to ja? Owszem goła głowa była do tej pory moim
najgorszym zmartwieniem, ale na „to” po prostu nie byłam przygotowana. Wielkie,
sine oczy wpatrywały się we mnie z przerażeniem. Brakowało im poprzedniego
blasku, a popękane naczynka zdobiły białka czerwoną siateczką. Policzki były
zapadnięte, a skóra szara. Dodatkowo odsłonięta szyja potęgowała uczucie
obcości i uwydatniała obraz beznadziei, jaki prezentowałam. Po prostu
wyglądałam, jakbym już była martwa.
Bez uprzedzenia z moich oczu popłynął
strumień łez, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Przecież już nauczyłam
się nie płakać. Nauczyłam się, jak powstrzymać smutek, więc dlaczego?
Na wpół ubrana skuliłam się w kącie nie
zdolna nawet dojść do łóżka. W takiej pozycji znalazła mnie mama. Patrzyła na
mnie przerażona. Specjalnie dla niej aż do tej pory nie okazywałam, co się dzieje
ze mną w środku. Na rozpacz pozwalałam sobie dopiero, kiedy szła do domu. Miała
przecież swój ból.
Podniosła mnie z podłogi i w ciszy
nałożyła koszulę, a potem zaprowadziła do łóżka. Patrzyłam jej w oczy, aż te
wypełniły się łzami. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwoliłyśmy sobie na
płacz z powodu żalu, cierpienia i bezsilności w swojej obecności. Nigdy też do
tego nie wracałyśmy.
Pewnego razu, gdy miałam już otworzyć
zaspane oczy usłyszałam rozmowę lekarza z moją matką.
- Panie doktorze, dlaczego ona cały
czas śpi? - Nie musiała się już starać, żeby ukryć swój strach i
zaniepokojenie.
- To skutek uboczny chemioterapii. Sakura
ma anemię. Jednak nie musi się pani martwić, mamy wszystko pod kontrolą.
Podajemy jej erytropoetynę. Ten lek zwiększa produkcję czerwonych komórek krwi.
Minie trochę czasu zanim się przyzwyczai i znów będzie mogła normalnie
funkcjonować.
- Przepraszam, ale muszę wiedzieć… Ile…
- Głos matki utonął w ciszy, jakby toczyła ze sobą walkę.
Wcale nie musiała kończyć swojej
wypowiedzi. Lekarz dobrze wiedział, co ma na myśli. Ja zresztą też.
- Robimy wszystko, co możemy, ale… -
zawahał się, jakby oceniał stan emocjonalny mojej rodzicielki i czy jest na to
gotowa - chorzy na chłoniaka przeżywają około roku po wykryciu choroby. To
najgorsza odmiana złośliwego nowotworu serca.
Moje ciało sparaliżował przeszywający
je prąd. Około roku? Niecały rok? Miałam nadzieję przynajmniej na dwa?! Jestem
pewna, że gdybym stała, to nogi nie utrzymałyby mojego ciała. Przytłoczyło mnie
uczucie kompletnej beznadziei i wielkiej pustki. Życie przeciekało mi przez
palce w zawrotnym tempie. Ile dni, tygodni, miesięcy już tu jestem? Zaraz,
który w ogóle dzisiaj jest?
Usłyszałam szloch mojej mamy.
- Niech pani pójdzie ze mną do barku.
Napije się pani czegoś ciepłego. - Po chwili drzwi od mojej sali zostały
zamknięte, a ja znowu zostałam sama.
Otworzyłam oczy i rzuciłam się w
kierunku szafki nocnej, na której położyłam telefon komórkowy. Pospiesznie,
drżącymi, zdrętwiałymi od bezruchu rękami, wyszłam z najnowszych nie
przeczytanych wiadomości. Nie czytałam ich już od dawna, bo za bardzo
przypominały mi o moim szczęśliwym życiu. Niestety jak na złość wciąż
przychodziły nowe. Wszystkie były podobnej treści: „Dlaczego cie nie ma w
szkole? Wyjechałaś? Gdzie jesteś?”
W końcu weszłam do kalendarza.
Wpatrywałam się tempo w datę 29 maja. Komórka wypadła mi z dłoni i uderzyła z
hukiem o ziemię. W moich oczach na powrót wezbrały słone krople.
Za trzy dni moje urodziny.
1 czerwca, spędziłam w szpitalu
zdmuchując siedemnaście świeczek na upieczonym przez mamę torcie i dzieląc się
nim z pielęgniarkami. Na szczęście mama zawsze miała skłonność do przesady i
wystarczyło dla wszystkich. Po tym kilkudniowym przebudzeniu znów popadłam w
letarg.
Miesiąc później coś się zmieniło. Od
tego momentu miałam przestać być sama w swojej samotni. Nad ranem przyniesiono
do mojej sali dziewczynę.
Patrzyłam z zafascynowaniem na jej
śpiącą, poszarzałą, wychudzoną twarz, otoczoną aureolą słomianych loków. Została
przykryta po samą szyję grubą, przyniesioną przez jej rodziców pierzyną i
kocem. Spod kołdry wystawała tylko jej śliczna buzia. Nawet pomimo złego stanu
zdrowia jej twarz pozostawała szlachetna. Zastanawiałam się, co taka dziewczyna
robi w takim miejscu. Po raz pierwszy od długiego czasu wykazałam jakiekolwiek zainteresowanie,
na tyle, żeby podnieść się z łóżka. Podeszłam do karty przyczepionej w nogach
jej posłania.
„Ino Yamanaka”. Rok jej urodzenia był
ten sam, co mój, ale niestety nie udało mi się rozszyfrować dziwnej, obcej
nazwy jej choroby. Jakby nie można było po ludzku napisać, co pacjentowi
dolega. Nieco zawiedziona i sfrustrowana wróciłam z powrotem do łóżka. Nawet
moje zmęczenie nie dawało o sobie znać, a może dawało, tylko uparcie nie
chciałam, żeby tak było? Ze znudzenia sięgnęłam po swoją ulubioną powieść,
którą przyniosła mi mama. Do tej pory nawet jej nie otworzyłam. Czekałam, aż
nowa dziewczyna się obudzi zabijając przy tym czas lekturą.
W końcu przyszła pielęgniarka, żeby
zabrać mnie na chemioterapię i musiałam opuścić swój posterunek. Sądziłam, że
kiedy wrócę dziewczyna wciąż będzie trwać w objęciach morfeusza i bardzo
zaskoczył mnie widok jej dużych, otwartych, szarych oczu, wpatrujących się we
mnie z zaintrygowaniem.
Kiedy pielęgniarka, która zabrała mnie
na chemioterapię wyszła, postanowiłam zagadnąć Ino.
- Jestem, Sakura - powiedziałam patrząc
jej w oczy.
Dziewczyna westchnęła, a jej kokon
lekko się uniósł.
- Ino. - O dziwo posłała mi słaby, ale
szczery uśmiech.
W głębi duszy cieszyłam się z miłego
nastawienia. Nie sądziłam, że mnie na to stać, ale odwzajemniłam uśmiech.
- Mogę cię nazywać Saki? - Kolejne
jakby westchnienie. - Mam w szkole koleżankę o takim imieniu i tak ją nazywam.
- Jasne. - Czemu nie? Chociaż jej
otwartość była tak odmienna od mojego nastawienia, że uznałam jej zachowanie za
dziwne i lekko dziecinne.
- Ile masz lat? - Jej słaby głosik
wydawał się być głośnym szeptem.
- Tyle, co ty.
Zerknęła na mnie zdziwiona.
- Jak to?
- Twoja karta - wskazałam ręką w nogi
jej łóżka.
- No tak. - Znowu jej kokon uniósł się
i opadł. Zrozumiałam, że dziewczyna wcale nie wzdycha, jakby mogło się wydawać
na początku. Ona po prostu oddychała.
- Zimno ci? - Tym razem wskazałam na
jej okrycie. Nie rozumiałam, dlaczego jeszcze się nie odkryła. Dla mnie w
pomieszczeniu było na tyle ciepło, żeby siedzieć w samym podkoszulku.
- To przez moją chorobę.
Jej odpowiedź nic mi nie powiedziała.
Mając mętlik w głowie, zmęczona opadłam na poduszkę przykrywając się kołdrą.
- Och… nie. - Dziewczyna domyślając
się, że nic nie rozumiem pokusiła się o wyjaśnienia. - To, że jest mi zimno to
tylko objaw. - Zaśmiała się z mojej zamyślonej miny, chociaż w jej wykonaniu
brzmiało to bardziej jak kaszel, niż jak oznaka rozbawienia. - „To” jest moja
choroba. - Mówiąc te słowa wyjęła coś spod pierzyny.
Zaskoczona wpatrywałam się w ów „coś” z
dobrą minutę zanim zrozumiałam, że to jest jej ręka. Zrobiło mi się niedobrze,
co wcale nie miało związku z naświetleniami. Teraz nareszcie zrozumiałam,
dlaczego dziewczynie jest tak zimno. Jej ręka wyglądała jak goła gałąź drzewa
rozwidlająca się na pojedyncze, sękate gałązki. Gdybym nie widziała
bledziutkiej i cieniutkiej jak papier, naciągniętej na żyły i tętnice skóry
pomyślałabym, że mam przed sobą szkielet!
W końcu kończynę Ino pokryła gęsia
skórka i dziewczyna schowała ją powrotem pod okrycie.
Przez chwilę obydwie się nie
odzywałyśmy. Siedziałam jak zahipnotyzowana, nie mając kontroli nad własnym
ciałem. Większy szok przeżyłam tylko wtedy, gdy dowiedziałam się o nowotworze.
Schowałam twarz w dłonie, żeby ukryć obrzydzenie. Owszem, słyszałam o
anoreksji, ale nigdy nie widziałam, żadnego chorego na żywo. Różnica między
tym, a oglądaniem zdjęć, czy reportaży była kolosalna. Chwilę potrwało, żebym
wygrzebała z pamięci prawidłową nazwę tej choroby.
- Jadłowstręt psychiczny. - Nie
zdawałam sobie sprawy, że mówię na głos.
- Tak. - Tym razem wąskie usta Ino
wygięły się w gorzkim grymasie.
- A ty jak widzę… nowotwór, białaczka?
Skinęłam głową. Miała prawo wiedzieć,
co mi dolega, skoro sama mi powiedziała o swojej chorobie.
- Złośliwy nowotwór. Rak serca.
- Och.. - Teraz to ona była zamyślona i
zmartwiona. - Jak… Ile…
- Rok, a właściwie około dziewięciu
miesięcy.
Zapadła posępna cisza. Z zaciśniętym
gardłem hamowałam łzy cisnące mi się do oczu.
- Przykro mi. - Nie lubiłam, kiedy ktoś
mi współczuł, jednakże „przykro mi” w wykonaniu Ino brzmiało tak słabo, że nie
wyczułam w nim żadnych emocji. To pozwoliło przyjąć kondolencje ze spokojem. -
Ja nie mam nawet tyle. - W moich oczach znów musiał odbijać się głęboko
odczuwalny szok. Jej słowa odbijały się raz, po raz smutnym tonem w mojej
głowie.
- Jak to, „nie masz”? Przecież
anoreksja jest wyleczalna.
Ino patrzyła mi prosto w oczy. Jej
spojrzenie było tak po dziecięcemu szczere, że miałam wrażenie, że prześwietla
mnie na wylot. Mimowolnie opuściłam powieki..
- Tak. Jest wyleczalna, ale widzisz…
byłam już w kilku zakładach psychiatrycznych. Próbowałam się leczyć, jednak to
bardzo trudne. To jest jak wychodzenie z nałogu, tylko gorzej. Wpychają w
ciebie ogromne ilości jedzenia, tak, że masz ochotę od razu wszystko
zwymiotować, przeprowadzają rozmowy. Na samym początku jest tragicznie. Po
miesiącu się przyzwyczajasz, po dwóch zaczyna ci być dobrze, a po trzech wydaje
ci się, że wychodzisz na prostą, ale to tylko złudzenie. Czujesz do siebie
wstręt, obrzydzenie, masz ochotę rozerwać swoje ciało gołymi rękami… i
zataczasz koło. Wszystko zaczyna się od nowa i nie masz na to wpływu.
- Ale… - byłam zbyt wstrząśnięta, żeby
skomentować jej wyznanie. Dodatkowo to uczucie potęgował ton głosu, z jakim mi
o tym wszystkim mówiła. Był taki… nijaki, wyprany, jakbyśmy rozmawiały o
pogodzie. - nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie. - dokończyłam nieśmiało.
- Moje organy… serce, płuca, nerki.
Wszystko wysiada.
Zamilkłam zamyślona. Powoli
przetwarzałam w myślach, to co usłyszałam dzisiaj od Ino. Przewijał się przeze
mnie chaotyczny korowód myśli i uczuć: współczucie, żal. Doskonale wiedziałam,
co to znaczy być chorym i czuć, że twoje dni dobiegają końca. Nie mogłam
powstrzymać wzbierającego we mnie żalu. Obydwie dopiero zaczynałyśmy poznawać
życie, a już miałyśmy się z nim pożegnać. Obwiniałam Boga, o to, że na to
wszystko pozwala, że stoi bezczynnie, podczas, gdy my i wiele innych ludzi musi
cierpieć.
Pomimo tego wszystkiego odezwały się we
mnie nowe emocje. Najnormalniej w świecie miałam za złe Ino to, że się poddała.
Ja nie miałam wyboru, żadnej nadziei, ale ona tak. Przecież w jej przypadku
mogło być całkiem inaczej, gdyby w porę się zorientowała, że coś jest nie tak.
Ba, wciąż jeszcze ma szansę wyjść z tego cało!
Wraz z falą oburzenia, wściekłości i
wyrzutów moje usta zacisnęły się w wąską linijkę, a oczy zapłonęły nowym
blaskiem i energią, zapowiadając gwałtowną erupcję.
Odrzuciłam od siebie wykrochmaloną
kołdrę, tak, że wylądowała na podłodze i podeszłam do dziewczyny. Chciałam,
żeby mnie dobrze widziała.
- Jak mogłaś…, jak możesz tak marnować
swoje cenne życie?! - wykrzyczałam z furią wymalowaną na twarzy. Ino była tak
zaskoczona moją reakcją, że nie była w stanie zareagować, a jej podkrążone oczy
wpatrywały się we mnie z przerażeniem. - Pomyśl, co teraz przeżywa twoja
rodzina: rodzice, rodzeństwo. - Oczywiście nie miałam najmniejszego pojęcia,
czy takowe istnieje, ale mówiłam to, co mi leżało na sercu. - Zastanawiałaś się
jak oni muszą przez ciebie teraz cierpieć, jak się martwić?! Jeszcze tyle rzeczy
w życiu mogłabyś zrobić! Masz szansę, za którą dałabym się pokroić i tak po
prostu ją marnujesz! - O dziwo moja wściekłość rosła zamiast maleć i głos
zaczął ociekać jadem. - Poddałaś się praktycznie bez walki. Co ty tutaj w ogóle
robisz?! Jesteś tu, żeby się leczyć, czy po prostu czekasz na śmierć?! - W jej
oczach zaczęły iskrzyć łzy, które powoli popłynęły po policzkach. Patrzyłam na
to poirytowana. - No jasne. Lepiej skreślić swoje życie i o nic się nie
martwić! Łatwiej jest nic nie robić i siedzieć z założonymi rękami! Łatwiej
jest się poddać! - Prychnęłam z pogardą. - Wiesz co? Ja nie zamierzam się
poddać. Dopóki moje serce będzie bić, będę walczyć o swoje życie, bo bez
poświęcenia nie ma zwycięstwa. Kto wie, może nic z tego nie będzie, ale umierając
będę mieć świadomość, że przynajmniej próbowałam.
Mój wybuch dobiegł końca. Poczułam się
wyjątkowo osłabiona. Wróciłam do łóżka, podniosłam kołdrę i ułożyłam się twarzą
do ściany, żeby nie patrzeć na Ino. Powoli emocje we mnie wygasały i zaczęło do
mnie docierać, co właśnie zrobiłam. Przeraziłam się, że może to źle wpłynąć na
dziewczynę i zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Nie żałowałam jednak swoich słów.
Wreszcie odkryłam, że tak naprawdę jeszcze wszystko przede mną. Przecież
dziewięć miesięcy to mnóstwo czasu, więc dlaczego nie miałabym ich wykorzystać
jak najlepiej? Dlaczego miałabym nie spełnić swoich marzeń? Ogień wytrwałości,
zaciętości, determinacji i nowego zapału rozgrzał moją umęczoną duszę gorącym
tchnieniem.
Podniecenie, poczucie winy i cichy szloch
Ino nie pozwoliły mi zasnąć pomimo odczuwanego zmęczenia. Sądząc po spokojnych
oddechach Ino wydedukowałam, że dziewczyna zasnęła. Mimo to leżałam dalej z
zamkniętymi oczami w niezmienionej pozycji aż do momentu, gdy przyszła moja
matka.
Po raz pierwszy udało mi się powitać ją
szczerym uśmiechem. Była tak zaskoczona błyskiem w moich oczach, że sama
posłała mi jego bladą wersję. Jak co dzień podeszła do mnie i objęła,
delikatnie całując w czoło. Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy zaproponowałam
jej przechadzkę. Nigdy dotąd jeszcze nie opuściłam swojej samotni.
Chciałam porozmawiać z nią o decyzji,
którą podjęłam po nakrzyczeniu na Ino. Zaczęłam rozmowę jak zawsze.
- Jak tam w pracy?
- W porządku. W końcu powiedziałam
szefowi, że… że… no wiesz. - Mimo iż mówiła spokojnie, to były kwestie, których
po prostu nie poruszałyśmy. Moja choroba była tematem tabu. Groźnym i
niebezpiecznym. Doskonale to rozumiałam.
- To dobrze.
- Tak. A co tam u ciebie? Widzę, że
masz współlokatorkę. - Jej głos lekko złagodniał.
- Ma na imię Ino. Przynieśli ją rano.
Jest chora na anoreksję. Poznałyśmy się już, jest bardzo miła. Myślę, że uda
nam się zakolegować. - Nie kłamałam. Miałam zamiar przeprosić Ino.
- Cieszę się.
Uśmiechnęłam się pocieszająco i
ścisnęłam jej dłoń.
- Ja też. - Kiedy matka myślała, że nie
patrzę obserwowała mnie z troską nie pewna, czy ma się cieszyć z mojego
lepszego samopoczucia, czy jeszcze bardziej martwić. Od tej pory chciałam stać
się dla niej wsparciem. - Wiesz może, co dzisiaj serwują na obiad?
- Nie, ale na pewno coś dobrego. Czuję
ładne zapachy.
Kiwnęłam głową zamyślona. Ostatnio
inaczej odbierałam smaki i zapachy. Wczoraj dowiedziałam się od pielęgniarki,
że to kolejny skutek uboczny chemioterapii.
Powolnym krokiem doszłyśmy do dużego,
otwartego balkonu, z którego dolatywało słodkie, letnie powietrze. Wyszłyśmy na
zalany słońcem taras. Musiała minąć dobra chwila zanim moje oczy przyzwyczaiły
się do oślepiającego blasku. Drzewa pełne liści poraziły mnie intensywną
zielenią. Zaskoczona patrzyłam na bawiące się w pobliżu dzieci. No tak, koniec
roku szkolnego był już dawno. „Przespałam” tyle czasu: marzec, kwiecień, maj,
czerwiec. Najpiękniejsze miesiące. Zamknęłam oczy upajając się zapachem moich
ulubionych kwiatów bzu. Oparłam się o barierkę patrząc na ten, jakby wyjęty ze
snu dzień. Nie sądziłam, że będę w stanie znaleźć w sobie odrobinę radości z
takiej drobnostki.
- Piękna pogoda.
Mama oparła się obok mnie.
- Tak. - Przymknęła zmęczone oczy. Jej
twarz wyglądała tak spokojnie.
- Musimy poważnie porozmawiać.
Nie zmieniła pozycji, ale jej brwi
uniosły się ku górze w zastanowieniu.
- Chodzi o to, że… widzisz. - Westchnęłam
niepewna, jak mam to wszystko rozegrać. - Nie chcę spędzić reszty życia w tym
miejscu.
Tym razem powieki mamy zadrgały i
uchyliły się pokazują podejrzliwe spojrzenie zielonych oczu.
- O czym ty mówisz? - Ze zdenerwowania
zaczęła wystukiwać nerwowe staccato na barierce.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Słyszałam
twoją rozmowę z lekarzem - dodałam już ciszej.
- Och…, ja… - schowała twarz w dłonie,
żeby ukryć smutek i zażenowanie. Bez wahania odjęłam je z jej twarzy.
- Nie ukrywaj się przede mną. Wiem, że
jest ci ciężko. Może nawet ciężej niż mi. - Tak jak prosiłam odsłoniła
wszystkie ukrywane do tej pory uczucia. Patrzyła mi w oczy, swoimi - udręczonymi
i zrozpaczonymi. Przeraziłam się widząc, do jakiego stopnia matka pogrążyła się
w otchłani cierpienia. Po prostu się poddała.
Miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz to
wszystko, co dzisiaj Ino, ale powstrzymałam się.
- Nigdy, ale to nigdy nie wolno tracić
ci wiary we mnie i w życie. Nawet, kiedy to się stanie, masz stanąć na nogi i
żyć dalej! Rozumiesz mnie?! - Pomimo powściągliwości nie udało mi się do końca
opanować emocji.
- Jak mogę po tym wszystkim żyć, jakby
nic się nie stało? - Po jej policzkach płynęły korale krystalicznych kropli. -
Jesteś dla mnie wszystkim. Nie mam niczego, poza tobą. - Przytuliłam matkę do
ramienia.
- Masz się podnieść i iść dalej. To
twoje zadanie. Ostatnie, jakie każę ci wykonać w naszej wspólnej podróży - szepnęłam
z mocą prosto do jej ucha, połykając własne łzy. Kiedy w końcu się uspokoiłyśmy
odsunęłam mamę od siebie i złapałam za rękę. - Ech… nie miałam zamiaru prawić
ci morałów. Chciałam porozmawiać o czymś innym.
Skinęła głową i wyjęła chusteczki,
którymi doprowadziła się do porządku.
- Chcę wrócić po wakacjach do szkoły. W
moim przypadku naświetlania nic nie dają. Zyskałam może miesiąc, ale nie
więcej. Chcę wystartować w zawodach sportowych.
Matka przez chwilę stała nieruchomo
zamyślona.
- Kiedy chcesz przerwać chemioterapię?
Uśmiechnęłam się do siebie w duchu.
- Najlepiej od razu. Muszę być w dobrej
formie, a chemioterapia mnie osłabia. Zostanę w szpitalu do końca wakacji.
Dałabyś radę porozmawiać z dyrektorem szkoły?
- Wydaje mi się, że tak.
Na tym nasza rozmowa się skończyła.
Kazałam mamie iść do domu i odpocząć. Pożegnałyśmy się więc, a ja wróciłam do
swojej sali.
Tak, jak się tego spodziewałam, szeroko
otwarte, szare oczy wpatrywały się we mnie. Powoli podeszłam do dziewczyny i
usiadłam na taborecie przeznaczonym dla gości. Patrzyła na mnie zaskoczona,
niepewna i lekko przestraszona.
- Przepraszam - powiedziałam szczerze.
- Nie chciałam, żeby tak wyszło. Nie miałam prawa na ciebie naskakiwać. Ty
jesteś ty, a ja to ja. Oczywiście nie cofam swoich słów. Uważam, że wszystkie
były jak najbardziej uzasadnione, co jednak nie zmienia faktu, że nie powinnam
była krzyczeć.
Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu.
Cierpliwie czekałam, aż Ino wszystko przetrawi.
- Naprawdę uważasz, że mogę jeszcze z
tego wyjść? - zapytała cichutko.
- Oczywiście, że możesz. Wystarczy, że
będziesz tego chciała - zapewniłam gorąco patrząc prosto w jej oczy.
Dziewczyna przymknęła powieki, mocno
się nad wszystkim zastanawiając.
- Chcę spróbować jeszcze raz. Chcę być
zdrowa. - Jej dolna warga zadrgała płaczliwie, a powietrze w gardle zgubiło
drogę. - Ja wcale nie chcę umierać.
- Wiem, Ino, wiem - westchnęłam smutno.
Tego dnia Ino udało się zjeść pół talerza
zupy. Później przegadałyśmy razem resztę dnia. Dowiedziałam się, że jej mama pracuje
jako dentystka, a tata jest architektem. Okazało się, że jednak trafiłam z
rodzeństwem. Brat Ino - Ikuto studiuje medycynę i to głównie nad opisywaniem
jego osoby zleciała nam większość czasu. Chłopak jest dla Ino autorytetem i
dobrze sprawdza się w roli starszego brata. Postawił jej ultimatum: jeśli ona
nie zacznie jeść, to on nie będzie jej odwiedzał. Zapewne chciał dać jej jakąś
motywację. Słuchałam dziewczyny uważnie próbując nie pominąć żadnego szczegółu.
Czasami udawało mi się powiedzieć coś o sobie.
W końcu byłam już tak zmęczona, że oczy
same mi się zamykały, a Ino była na tyle spostrzegawcza i miła, że pozwoliła mi
pójść spać. Kolejne dni upływały nam podobnie. Powiedziałam dziewczynie o mojej
decyzji, a ta nieco się zmartwiła. Chciała, żebym z nią została, przynajmniej
do momentu, kiedy nie będzie wyglądała już jak szkielet. W efekcie z dnia na
dzień Ino jadła coraz więcej. Zaskoczona obserwowałam, jak jej skóra staje się
zdrowsza i bardziej kremowa, oczy nabierają dawnego, paryskiego błękitu, a piękne
pukle złotych włosów blasku i gęstości.
Zdarzały się jednak dni, kiedy świat w
oczach Ino znów stawał się szary i mijały godziny zanim udawało mi się ją
przekonać do jedzenia.
Siedziałyśmy w swoich łóżkach, po
ciężkiej walce. Byłyśmy na siebie nieco obrażone. Ja czytałam książkę, a Ino w
pozycji pół siedzącej oglądała coś w laptopie przyniesionym jej przez rodziców.
Na dworze zrobiło się chłodno i zbierało się na burzę. Dziewczyna trzęsła się
nawet pod grubą warstwą pierzyny. W końcu, gdy jej ręce pokryła gęsia skórka
musiała odłożyć urządzenie i schować ręce pod okryciem. Przyglądałam jej się
kątem oka rozważając za i przeciw. Na moją decyzję wpłynęło szczękanie zębami
dobiegające z sąsiedniego łóżka. Zamknęłam książkę i wyplątałam się z pościeli.
- Posuń się.
- Co? - Chciało mi się śmiać z jej
skondensowanej miny.
- No posuń się.
Po chwili wahania usłuchała. Ostrożnie
wgramoliłam się pod kołdrę. Nie chciałam przez przypadek zrobić jej krzywdy. Do
widoku wystających kości udało mi się, jako tako przyzwyczaić, o ile do czegoś
takiego w ogóle można przywyknąć, ale pomimo tego wzdrygnęłam się czując jak
jej chłodne ręce mnie obejmują.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. - Uśmiechnęła się
wyrozumiale. - Jesteś taka ciepła. - W jej głosie słyszałam niedowierzanie i
zachwyt. Nie mogąc się oprzeć przylgnęła do mojego boku całym ciałem. Nie
miałam jej tego za złe, ale teraz wyczuwałam każdą jej kość. Chwilę po tym jak
mięśnie dziewczyny opuściło napięcie, a w naszym kokonie zrobiło się wręcz
parno, usłyszałam obok ucha słodkie chrapanie. Nie czekając na zaproszenie i
starając się nie myśleć o wychudzonym ciele obok, udałam się w krainę snów.
Dopiero około wieczora obudziła nas wizyta rodziców Ino.
Nasze więzi pogłębiały się coraz
bardziej i wkrótce stałyśmy się dla siebie prawdziwymi przyjaciółkami.
Trzydziestego sierpnia wyszłyśmy razem
ze szpitala. Ino wciąż była w nie najlepszym stanie, ale powoli zaczynała
bardziej przypominać człowieka niż szkielet. Zdecydowała się razem ze mną
wrócić do szkoły.
Pierwszego września stałam przed
lustrem w swoim pokoju dokładnie oglądając swoje odbicie. Moje włosy zaczęły
odrastać, a krótka, chłopięca fryzurka idealnie pasowała do mojej szczupłej
twarzy. Niemal wszystkie efekty uboczne chemioterapii minęły. Byłam teraz o
wiele szczuplejsza i pozbawiona wcześniejszej tkanki mięśniowej.
Drżącymi ze zdenerwowania rękami
wygładziłam czarną spódnicę, chwyciłam torebkę i wyszłam z domu na przystanek.
Obawiałam się tego, co będzie, kiedy już dotrę na miejsce. Zniknęłam z dnia na
dzień bez wieści. Zaczną się niewygodne pytania, które wolałabym zostawić bez
odpowiedzi.
W oficjalnej wersji, tego co się ze mną
działo: byłam chora, wyjechałam do specjalistycznej kliniki, ale już
wyzdrowiałam. Banalna historyjka, w którą wszyscy uwierzą, bo nie będą mięli
wyboru. Bałam się tylko, że nie będę dostatecznie dobrym kłamcą.
Ino czekała na mnie przed wejściem do
budynku. Specjalnie, żeby się ze mną nie rozstawać przepisała się do mojej
klasy. Jako, że nie zamierzałam zaliczyć roku, dyrektor placówki wyłączył mnie
ze wszelkich egzaminów, a kartkówki i sprawdziany miałam pisać tylko na pokaz.
Wszyscy nauczyciele zostali wtajemniczeni. Mięli nie wiedzieć tylko uczniowie.
Za chwilę znów miałam spotkać się z
osobami z mojej klasy. Ino położyła swoją dłoń na moim ramieniu w geście
wsparcia.
- Gotowa?
- Żeby odegrać tę całą szopkę? - Uśmiechnęłam
się krzywo. - Chyba tak.
Bojąc się jak cholera i nie będąc pewną
czegokolwiek przeszłam przez drzwi.
Korytarze szkoły powitały mnie
rozmowami podnieconych trzecioklasistów, nieco przestraszonych
pierwszoklasistów i znudzonych drugoklasistów.
Razem z przyjaciółką weszłyśmy jako
ostatnie, do klasy, gdzie mieliśmy mieć rozpoczęcie roku. Kiedy przekroczyłyśmy
próg rozmowy w sali ucichły, by chwilę później wezbrać z nową siłą. Wywołałyśmy
swoją obecnością nie małe posuszenie. Nasza wychowawczyni musiała trzy razy
prosić o ciszę, zanim mogła rozpocząć przemowę.
- Witam wszystkich - powiedziała, gdy w
końcu pozwolono jej dojść do głosu. - Mam nadzieję, że wakacje były udane i
dobrze wypoczęliście przed ostatnim rokiem w liceum.
Cierpliwie znosiłam lustrujące mnie,
ciekawskie spojrzenia. Starałam się zachować spokój, ale czułam się osaczona,
przez co jeszcze bardziej bałam się tego, co miało nadejść.
- Jak widzicie wróciła do nas Sakura. Była
chora i umieszczona w specjalistycznej klinice, ale już jest wszystko dobrze. -
Głos kobiety zgubił ton przy ostatnim słowie, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
Wszyscy byli zbyt pochłonięci wpatrywaniem się we mnie i wymienianiem uwag z
towarzyszami siedzącymi najbliżej. - Prawda? - Wychowawczyni zwróciła się w moją
stronę.
Moje żyły zapulsowały od adrenaliny.
Już czas, od tej chwili mam być profesjonalną aktorką na co dzień. Wymusiłam z
siebie coś na kształt szczerego uśmiechu i skinęłam głową niezdolna do
wydobycia dźwięków z zaciśniętego gardła. Zresztą bałam się, że ton mojego
głosu może mnie zdradzić.
- Mamy również w klasie dwie nowe
osoby. - Nauczycielka na moment odciągnęła wszystkich od tematu mojej choroby,
ale wiedziałam, że będę na ustach jeszcze przez parę tygodni. Sama również
zaczęłam nasłuchiwać z zainteresowaniem. Do tej pory byłam tak pochłonięta
burzą w moim umyśle, że nie zauważyłam drugiego, nowego ucznia. - Sasuke, Ino,
proszę wyjdźcie na środek i przedstawcie się.
Z ostatniej ławki na końcu sali wstał
chłopak o niesamowitej, osobliwej urodzie. Hebanowa czupryna sterczała na różne
strony w artystycznym nieładzie, ciemne oczy przyciągały magnetycznym, zimnym
spojrzeniem, szlachetne rysy idealnie komponowały się z alabastrową cerą, a
całości dopełniał czarny, elegancki strój.
Cała żeńska część klasy wpatrywała się
w niego, jak jeszcze chwilę temu we mnie. Owszem, nie powiem, że nie. Mnie też
się on podobał, ale ja w przeciwieństwie do reszty wiedziałam jak to jest,
kiedy znajdujesz się w centrum uwagi, pomimo, że tego nie chcesz. Wygrzebując z
siebie zdrowy rozsądek ścisnęłam rękę Ino i szepnęłam jej na ucho „Idź, jestem
z tobą”. Odprowadziłam ją wzrokiem na przód sali i posłałam ciepły uśmiech.
- Powiedzcie coś o sobie. -
Nauczycielka też starała się dodać nowym otuchy uśmiechem. - Ino?
- Nazywam się Ino Yamanaka. -
Dziewczyna miała w sobie tyle dobrej energii i dziecięcej ufności oraz
szczerości, że byłam pewna, że w krótkim czasie zjedna sobie mnóstwo
przyjaciół. - Jestem z tego miasta. Przeniosłam się do tej szkoły z różnych
powodów, a jednym z nich jest moja przyjaźń z Sakurą. - Mimowolnie moje
policzki rozgrzała krew powodując rumieńce. - Lubię malować i jeszcze nie wiem
jakim zawodem chcę się trudzić. - Na tym zakończyła swoją wypowiedź. Obdarzyła
każdego z osobna błękitnym, wesołym spojrzeniem i wróciła na krzesło obok mnie.
Przyszła kolej na bruneta.
- Nazywam się Sasuke Uchiha. - Jego
głos całkowicie zbił mnie z pantałyku. Był zimny i nieprzyjemnie zdystansowany,
wręcz ostry. Jakby chciał tym samym powiedzieć: „Jestem zły, nie zbliżajcie
się.”Całe moje zrozumienie gdzieś się ulotniło i teraz przypatrywałam się
chłopakowi otwarcie. Nie mogłam pojąć, co nim kieruje, dlaczego tak się
zachowuje. Mówiąc patrzył każdemu po kolei w oczy, aż ten, na którego patrzył
odwracał głowę, albo zamykał oczy. Po tym jak przestraszył drobną Ino przyszła
kolej na mnie. Od jego natarczywego, ziemnego wzroku przechodziły ciarki, ale
mnie nie tak łatwo pokonać, o nie. Chłopak mówił dalej przeszywając mnie
spojrzeniem. - Pochodzę z innego miasta. Przeprowadziłem się tu niedawno. -
Starałam się nie okazywać złości i zniecierpliwienia. Uparcie nie odpuszczałam
i próbowałam przebić się przez chłodną powłokę. Przez jeden ułamek sekundy
mignął mi słaby błysk cierpienia, a potem ciemne oczy przeniosły się na kolejną
ofiarę.
Wygrałam. Wciąż patrzyłam na bruneta,
ale napięcie zniknęło. Nawiązał ze mną kontakt wzrokowy jeszcze jeden raz, tuż
przed tym jak wrócił na swoje miejsce.
Ino zwróciła się w moją stronę
zaszokowana.
- Co to miało być?!
- Zgrywanie czarnego charakteru, żeby
odstraszyć fanki. - To proste stwierdzenie miało w sobie sporą część prawdy,
ale czułam, że tu chodzi o coś jeszcze.
Po tym jak nauczycielka nas pożegnała
wyszliśmy na korytarz. Pan lodowaty szybko się zmył, a to spowodowało, że cała
uwaga klasy skupiła się na mnie. Pierwsza podeszła do mnie dawna koleżanka z
ławki.
- Hej Sakura. - Jej ton był przyjemny,
ale twarz wyrażała zaintrygowanie i rozdrażnienie.
- Cześć Hinata. - Moja wyluzowana
postawa nijak miała się do tego, co w tej chwili czułam. Każda komórka w moim
ciele emanowała zdenerwowaniem.
- Nie rozumiem. - Jej blado niebieskie
oczy świdrowały mnie badawczo, jakby chciała nimi zobaczyć wszystkie tajemnice
mojej duszy. Dziewczyna znała mnie lepiej niż reszta klasy i to spotkania z nią
najbardziej się obawiałam.
- Czego nie rozumiesz? - Starałam się
grać nic niewiedzącą, niestety mój drżący od zdenerwowania głos mnie zdradził.
W myślach przeklinałam się za to.
- Nie rozumiem dlaczego wyjechałaś bez
słowa? Dlaczego nie odpisywałaś na nasze wiadomości? Na co byłaś chora? -
Spojrzała na moją głowę. - Dlaczego ścięłaś włosy? Przecież tak je lubiłaś. -
Naszej rozmowie przysłuchiwała się spora grupka osób. Ze stresu dłonie zaczęły
mi się pocić.
- Wyjechałam bez słowa, bo nie było
czasu, żeby kogokolwiek informować. Musiałam przejść operację, a z tego całego
zamieszania nie wzięłam z domu komórki. Nazwa mojej choroby nic ci nie powie, a
włosy ścięłam, bo tak jest wygodniej. - O dziwo kłamałam bez zająknięcia, ale
to chyba było spowodowane złością na Hinatę.
Ciemnowłosa skinęła smutno głową, a
potem podeszła do mnie. Jej ciepłe ramiona zamknęły mnie w objęciach.
- Cieszę się, że wróciłaś. - Wyczułam,
że mówi szczerze. Odwzajemniłam jej uścisk, a napięcie opuściło moje ciało. -
Znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy kłamiesz - szepnęła tak, żebym
mogła to usłyszeć tylko ja. Moje serce na moment przerwało swój rytm, by za
chwilę zacząć bić dwa razy szybciej.
Hinata wyplątała się z moich
zesztywniałych ramion i spojrzała z powagą w oczy. Byłam pewna, że dostrzegła w
nich strach. Po tej sytuacji nikt już się mnie nie dopytywał. Nie było już w
tej sprawie więcej nic do powiedzenia. Ino starała się zapoznać z każdym po
kolei. Podchodziła do osoby, podawała rękę, przedstawiała się, gawędziła chwilę
i szła do następnej. Dłużej zatrzymała się przy szczupłym, czarnowłosym
chłopaku, który miał chyba na imię Sai. Rozmawiali ze sobą i śmiali się.
Czekałam cierpliwie na przyjaciółkę. W efekcie wyszłyśmy jako ostatnie.
W drodze powrotnej dużo mówiła, a ja
słuchałam jej jak mogłam najuważniej i odpowiadałam na zadawane pytania, ale
myślami byłam całkiem gdzie indziej. Myślałam o Hnacie i tajemniczym Sasuke.
Od rozpoczęcia roku szkolnego miną już
tydzień. Ino była osobą tak ciepłą i towarzyską, że niemal od razu zyskała całą
rzeszę wielbicieli i koleżanek. Przez całe zawirowanie związane ze szkołą
poświęcała mi coraz mniej czasu. Nie miałam jej tego za złe. Cieszyłam się, że
się od siebie oddalamy. Nie chciałam, żeby Ino cierpiała po moim odejściu.
Natomiast Sasuke Uchiha do nikogo się
nie odzywał. Siedział samotnie w ławce obok mojej i Ino. Często czułam na sobie
jego spojrzenie, ale kiedy odwracałam głowę, on był już nie patrzył.
Zaintrygowanie jego osobą powoli mi przechodziło. Teraz głowę miałam wypełnioną
czymś innym. Szykowałam się do zawodów sportowych. Chciałam spełnić
przynajmniej jedno ze swoich marzeń. Korzystałam z tego, że nie musiałam się
uczyć i każdą swoją wolną chwilę spędzałam na treningach, który prowadził mój
były trener. Był szczerze ucieszony, kiedy wróciłam. Byłam jedną z najlepszych
zawodniczek i nawet po spadku formy w moim ciele drzemała jeszcze ogromna siła.
Po tym jak trener kończył pracę i szedł do domu, ja zostawałam do późnego
wieczora, by biegać po bieżni. Kończyłam dopiero, gdy nogi odmawiały mi posłuszeństwa,
często przepłacając to ich bólem następnego dnia. Nie dbałam jednak o to.
Chciałam móc dać z siebie wszystko.
Pod koniec tygodnia stało się coś
niespodziewanego, co powrotem skierowało moje myśli w kierunku tajemniczego,
zimnego Sasuke.
Na ostatniej przerwie w piątek
podbiegła do niego jakaś nieznana mi dziewczyna z innej klasy. Chcąc nie chcąc
usłyszałam całą ich rozmowę, co wcale nie było z reszta takie trudne.
- Witaj, nazywam się Monisa. Jestem z
klasy… - Jak się tego mogłam spodziewać, dziewczyna odważnie wyznała mu, że
jest w nim zauroczona.
Wpatrywałam się w wesołe, niebrzydkie
stworzenie z podziwem. Osobiście nie bardzo rozumiałam jak można się w kimś
zauroczyć wciągu jednego tygodnia, ale mimo wszystko podziwiałam jej pewność
siebie. Byłam pewna, że nie potrafiłabym zdobyć się na takie wyznanie,
szczególnie jeśli ciemne oczy wwiercałyby się we mnie ze wściekłością.
- Super. A teraz mogłabyś już sobie
pójść. Przeszkadzasz mi w jedzeniu. - W jego głosie słyszałam obojętność
zmieszaną z kpiną.
Dziewczyna wyszła z podniesioną głową,
ale widziałam jak powstrzymuje łzy.
Jak zwykle nie wiele myśląc podniosłam
się ze swojego miejsca z chęcią mordu w oczach.
- Jak mogłeś powiedzieć tej dziewczynie
coś tak okropnego?! Nie masz sumienia, czy co?! Masz pojęcie jak bolały ją te
słowa?! Jak bardzo jej kobieca, wrażliwa dusza musiała ucierpieć z powodu
twojej głupoty?! - Nie mogłam być pewna, o czym w tamtej chwili myślał, ale
jego spojrzenie było naprawdę przerażające. - Mogłeś przynajmniej wykazać odrobinę
kultury i uprzejmie odmówić, ale nie! Skąd! Sasuke Uchiha nie umie być
uprzejmy, czy po prostu miły. - Moje oczy ciskały błyskawice i nawet
przeszywający wzrok bruneta nie złamał mojej determinacji.
- Posłuchaj różowa. To moja sprawa jak
i z kim rozmawiam. Nie masz prawa mnie krytykować lub pouczać. Nie znasz mnie.
Nic o mnie nie wiesz, więc siedź cicho. - Po tych suchych, ostrych słowach
wstał, zabrał swój lunch i odszedł. Prychnęłam rozeźlona i usiadłam powrotem
obok Ino. W jednej kwestii musiałam się z nim zgodzić: kompletnie nic o nim nie
wiedziałam.
W poniedziałek podczas lunchu odsunęłam
puste krzesło w ławce Sasuke i dosiadłam się. Chłopak obdarzył mnie
ostrzegawczym, ostrym spojrzeniem i wrócił do jedzenia.
- Dlaczego siedzisz sam? - zapytałam
spokojnie, niby od niechcenia, jakbym rozmawiała z dobrym znajomym.
- Co cie to obchodzi?
- Powiedziałeś w piątek, że cię nie
znam. Miałeś rację, więc chcę to zmienić. - Czarnowłosy chyba nie spodziewał
się tak spokojnej odpowiedzi zważywszy na mój piątkowy wybuch.
- Siedzę sam, bo… - Jego kare oczy
zasnuły się mgłą zamyślenia. - tak chciałem.
Pokręciłam smutno głową.
- Nie, to jest zła odpowiedź. - Sasuke
wygiął usta w grymasie zniecierpliwienia. Odsunął gwałtownie krzesło i tak, jak
poprzedniego dnia odszedł.
Z westchnieniem wróciłam na swoje
miejsce. Jego tajemnica mnie nurtowała. Codziennie miałam przed oczami jego
cierpiące wnętrze, które widziałam pierwszego dnia. Widziałam wtedy jak bardzo
potrzebuje pomocy. Kiedy przysiadłam się do niego kolejnego dnia jak zwykle nic
nie powiedział, ale zacisną zęby, gdy usłyszał zgrzyt krzesła o posadzkę.
- Dlaczego dzisiaj siedzisz sam? - Mój
głos był spokojny, łagodny.
- Jaki masz w tym cel? Po co to robisz?
Dlaczego się mnie uczepiłaś? - Niemal krzyczał. Miałam ochotę zasłonić sobie
uszy, ale nie zrobiłam tego. Patrzyłam na niego niewzruszona.
- Bo chcę zobaczyć twój szczery
uśmiech. - Z jego twarzy odpłynęły wszystkie emocje. Wpatrywał się we mnie
ogłupiały, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Jakby nie mógł uwierzyć,
że ktoś chce poświęcić mu swój czas. Jakby moje słowa dotknęły go do żywego.
Chłopak opadł powrotem na odrzucone
krzesło.
- Siedzę sam, ponieważ nie ma osoby,
która mogłaby mnie zrozumieć, która mogłaby zobaczyć, jaki jestem naprawdę. -
Jego odpowiedź brzmiała sucho, ale wyczułam, że dużo wcześniej o tym myślał.
Skinęłam głową.
- Nasza rozmowa poszła o stopień wyżej.
- Czułam na sobie jego wyrażające niezrozumienie spojrzenie, ale nie odezwałam
się.
- Dlaczego unikasz ludzi Sasuke?
Tym razem odpowiedź przyszła
błyskawicznie.
- Bo ich nienawidzę.
Bez słowa wstałam i wróciłam do swojej
ławki, aby rozpocząć zajęcia. Nie chciałam dać po sobie poznać jak bardzo to
mną wstrząsnęło.
Odpowiedź Sasuke dźwięczała w mojej
głowie non stop. Na zajęciach, na treningach, w domu i przed snem. Aż do tej
pory nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo Sasuke cierpi.
Przez kolejny tydzień dosiadałam się do
chłopaka i zadawałam nu coraz to nowe pytania, chociaż tym już nie tak trudne,
lecz za każdym razem tylko jedno. Sasuke nie witał mnie już tak nieprzychylnym
spojrzeniem. Sprawiał wrażenie, jakby moja obecność już mu nie przeszkadzała, a
nawet jakby się z niej cieszył, chociaż oczywiście nigdy tego nie okazał. Po
tym jak uzyskałam odpowiedź siedziałam cicho, kończąc posiłek. Pytałam się o
różne rzeczy. O to, czy lubi sport. Jaki jest jego ulubiony przedmiot. Co sądzi
o nauczycielach. Czy jego lunch jest smaczny. Każda jego sucha, skąpa odpowiedź
mówiła mi o nim więcej niż myślał, że mówi. Analizowałam każdy jego gest, ton
głosu z jakim się wypowiadał. Za każdym razem reagował bardzo spokojnie.
Jedynie, gdy zapytałam go o rodzeństwo, poczułam, że wchodzę na niebezpieczne
tematy. Już wiedziałam, w czym tkwił problem. Coś było nie tak z rodziną Sasuke.
Tydzień później, gdy jak zwykle
odpowiedział mi na moje zwyczajne, lekkie pytanie, stało się coś, na co
czekałam.
- Zadajesz mi pytania, ale nigdy nie
mówisz nic o sobie. Dlaczego? - Spojrzałam na niego z powagą. Udało mi się
sprawić, żeby to Sasuke chciał mnie poznać.
- Bo nigdy mnie nie pytasz. -
Uśmiechnęłam się lekko widząc jego konsternację. - Co byś chciał wiedzieć?
- Dlaczego w zeszłym roku opuściłaś
szkołę?
Momentalnie moje mięśnie ściągnęły się
ze zdenerwowania.
- Byłam chora. Leczyłam się w klinice i
musiałam wyjechać.
Brunet pokręcił głową nie patrząc w
moją stronę.
- Nie, to nie jest prawdziwa odpowiedź.
Zacisnęłam usta w wąską linijkę.
Odsunęłam krzesło i wyszłam z sali. Pobiegłam do łazienki. Odkręciłam wodę i przemyłam
twarz. Moje serce głośno tłukło się w piersi. W kółko pytałam się w myślach: „
Jak to się mogło stać?” „Jak chłopak, który kompletnie mnie nie zna mógł
rozgryźć mnie z dziecięcą wręcz łatwością?” Doprowadziłam się do porządku i
wróciłam do klasy usilnie starając się opanować drżące ręce. Czułam na sobie
spojrzenie Sasuke, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Następnego dnia nie
usiadłam z brunetem w czasie lunchu. Wiedziałam, że to musi się jak najszybciej
skończyć. Ino poszła gdzieś z Saiem, więc zostałam sama.
Byłam kompletnie zaskoczona słysząc
szuranie odsuwanego obok krzesła. Nie mogłam w to uwierzyć. Sasuke przyglądał
mi się badawczo. Uśmiechnęłam się do niego na powitanie, ale starałam się nie
patrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że odzwierciedla się w nich mój strach.
Spodziewałam się, że usłyszę pytanie ponownie, ale tak się nie stało.
- Masz rodzeństwo? - Chyba zamieniliśmy
się rolami. Teraz to ja wyglądałam na potrzebującą pomocy.
- Nie, - odparłam - ale Ino jest dla
mnie jak siostra.
- Mieszkasz z rodzicami?
- Z matką. - Koncentrowałam się na tym,
żeby mówić wyluzowanym tonem, tym samym drąc nerwowo swoją drożdżówkę na
kawałki.
Między nami zapadła cisza przerywana
odgłosami rozdzieranego moimi palcami jedzenia.
- Lubisz sport? Widziałem jak ćwiczysz.
- Zauważyłam, że jego głos przestał być chłodny. Co prawda daleko mu było do
przyjaznego, ale cieszyła mnie nawet ta drobna zmiana.
- Tak. Chcę wystartować w zawodach. To
moje marzenie.
- Marzenie? Przecież nie jest to coś aż
tak trudnego do osiągnięcia.
Uśmiechnęłam się smutno pod nosem.
- Można powiedzieć, że mierzę
rzeczywistość z trochę innej perspektywy i inną miarą.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz. Właściwie, to nie
powinieneś. Jeśli to zrobisz… to stanie się coś, czego bardzo się obawiam. -
Tym razem nie byłam w stanie powstrzymać swojej ciekawości i zerknęłam w oczy
chłopaka. Były jak lustro jego odczuć. Był zamyślony. Stanowiłam dla niego nie
lada zagadkę.
- Chyba rozumiem. - Moje oczy
rozszerzyły się z przerażenia. - Nie chcesz, żeby ktoś odkrył twój sekret, bo
będziesz cierpieć.
Przymknęłam na chwilę oczy, żeby ukryć
odbijające się w nich uczucia.
- Tak, można tak powiedzieć.
Do końca przerwy siedzieliśmy w milczeniu.
Zastanawiałam się czy dobrze robię odkrywając się aż tak bardzo przed tym chłopakiem.
Nie chciałam, żeby dowiedział się o chorobie. Chciałam mu tylko pomóc i nie
oczekiwałam niczego w zamian.
Następnego dnia Sasuke stanął
naprzeciwko mojej ławki z lekkim jakby uśmiechem na twarzy.
- Chcesz zjeść ze mną lunch? - Z
początku nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Przecież jadamy razem lunch już od
kilku tygodni, ale potem zorientowałam się, że on chce mnie gdzieś zabrać. Z
daleka od ciekawskich spojrzeń kolegów z klasy.
- Czemu nie - odparłam. Chociaż moją
głowę wypełniało kompletne zaskoczenie.
Chłopak zaprowadził mnie na dach
budynku.
- Sasuke, tutaj chyba nie można
wchodzić. - zaprotestowałam cichutko.
- Zasady są po to, żeby je łamać. -
Łobuzerski uśmiech zatańczył na jego wargach i kącikach oczu. Jednak była to
tak krótka chwila, że nie mogłam być pewna, czy naprawdę to widziałam.
Patrzyłam jak zaczarowana na płynące po
błękitnym niebie puszyste obłoki. Wiatr podrywał moje krótkie włosy.
- Fajne miejsce.
Rozłożyliśmy posiłek w odsłoniętym od
wiatru miejscu. Patrzyłam niepewnie na siedzącego naprzeciw chłopaka. Nie byłam
pewna, czy powinnam zadać pytanie, które miałam na końcu języka.
- Pytaj. - Nie potrafiłam zrozumieć,
tego jak dobrze umiał mnie przejrzeć. Chwilę zajęło mi, żeby sformułować
odpowiednio pytanie.
- Mieszkasz z rodziną? - Spodziewałam
się gwałtownej reakcji, ale nawet jeśli w Sasuke zapłoną płomień gniewu, to
chłopak nie dał tego po sobie poznać.
- Mieszkam z bratem.
Zapadła cisza. Chciałam zapytać o
rodziców chłopaka, ale czułam, ze to pytanie jest zbyt osobiste i zaskoczyło
mnie, kiedy usłyszałam jego znajomy, męski głos ponownie.
- Mój ojciec umarł, kiedy miałem
niespełna rok. Mnie i brata wychowywała matka. Gdy miałem zaledwie 9 lat w
naszym życiu pojawił się niejaki Kaile. wydawał się być w porządku, był miły.
Po trzech miesiącach ożenił się z mamą. - Obserwowałam jak silne dłonie Sasuke
zwijają się w pięści, a mięśnie na jego twarzy drgają odsłaniając w końcu cały
ból, jaki w sobie nosił. - Potem zaczęło się piekło dla mnie, dla brata i dla
mojej matki. Kaile niemal każdego wieczoru wracał pijany do domu. Bił nas.
Zdarzało się, że obrażenia były tak ciężkie, że któreś z nas trafiało przez to
do szpitala. Kiedy miałem 11 lat Kaile pobił moją matkę na śmierć. - Głos
uwiązł Sasuke w gardle. Patrzyłam z przerażeniem w wypełnione bólem oczy
skrzywdzonego dziecka. Mimo iż chłopak starał się ukryć swój żal, to doskonale
widziałam, jak pod swoją skorupą obojętności krwawi z nigdy niezabliźnionych
ran. Po jego bladym, alabastrowym policzku spłynęła krystaliczna łza. Obydwoje
patrzyliśmy zaskoczeni na wilgotny ślad na ziemi.
Nie mogłam patrzeć na jego ból.
Chciałam go jakoś pocieszyć, sprawić, żeby się uśmiechną, żeby był szczęśliwy,
żeby mógł zapomnieć o tym, co przeżył. Czułam jak jego cierpienie staje się
moim i po prostu nie mogłam stać bezczynnie. W odruchu podeszłam do chłopaka i
usiadłam tuż obok. Po raz pierwszy odważyłam się dotknąć jego ciepłej dłoni.
Zamknęłam ją w objęciach swoich, drobnych i nieporównywalnie mniejszych.
Chciałam tym samym okazać mu wsparcie. Dać mu siłę, alby mógł to wszystko z
siebie wyrzucić, zapewne po raz pierwszy się komuś zwierzając.
- Mój brat zabił ojczyma, kiedy wrócił
po szkole do domu i zobaczył, co się stało. Na szczęście sąd go uniewinnił.
Nieśmiało wyciągnęłam w jego kierunku
swoje ramiona, przyciągając go do siebie. Po chwili wahania jego głowa spoczęła
na moim ramieniu, a pierś zadrżała od łez, których nie chciał przy mnie uronić.
- Nie powiem, że ci współczuję, bo nie
mam takiego prawa, gdyż nie doświadczyłam nigdy czegoś tak potwornego. Ale
widząc twoje cierpienie… chcę żebyś wiedział, że nie jesteś sam, że jestem tu i
dzielę z tobą twój ból. Nie powinieneś powstrzymywać łez. Świat powinien je
zobaczyć i płakać razem z tobą - wyszeptałam.
Minutę później poczułam na swoim
ramieniu ciepłe krople. Trzymałam Sasuke, aż ten się uspokoił. Nie przeszkadzał
mi chłodny wiatr ani to, że przerwa pewnie już dawno się skończyła. Pozwoliłam
chłopakowi ukryć przede mną zaczerwienione oczy. Spojrzał na mnie dopiero,
kiedy otarł policzki.
- Dziękuję Sakura.
Uśmiechnęłam się do niego smutno.
- Nie musisz mi dziękować. Nie zrobiłam
niczego szczególnego.
- Nie, zrobiłaś o wiele więcej.
Nazajutrz byłam w wyśmienitym humorze.
Udało mi się przełamać opór Sasuke. Pozwolił sobie pomóc. To był niebywały
sukces. Jednak miałam jakieś dziwne przeczucia. Podświadomie obawiałam się
tego, co zdarzy się dziś na przerwie na lunch. Bałam się, że teraz przyszła
moja kolej na odkrywanie sekretów. Jednak Sasuke nie naciskał. Tak jak
poprzednim razem poszliśmy na dach. W swoim towarzystwie mogliśmy być sobą.
Rozmawialiśmy o mojej przyjaźni z Ino. Zgrabnie omijałam kwestię tego, na co
byłam chora, ale to nie przeszkadzało nam mówić i szczerze się śmiać.
Właśnie: śmiech. Coś tak niebywałego.
Dźwięczny odgłos radości. Wcześniej przy Ino znów zaczęłam się uśmiechać, ale
nigdy nie zdarzało mi się śmiać. Natomiast przy Sasuke… to było coś innego. Ta
więź, która nas łączyła byłą czymś bardzo osobliwym. Oboje sobie ufaliśmy, ale
nie byliśmy niczym zobowiązani. Panowała pełna swoboda. Zero murów.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam uśmiech
Sasuke byłam w takim szoku, że aż zaniemówiłam. Jego oczy były takie
magnetycznie ciepłe, a proste białe zęby budziły zachwyt.
- Sakura, coś się stało? - Nie, nie
chciałam, żeby znów był zmartwiony. Chciałam, żeby jego uśmiech trwał dalej.
- Nie, po prostu pierwszy raz widzę jak
się śmiejesz. - W uśmiech, który mu posłałam włożyłam całe ciepło, jakie miałam
w sercu zarezerwowane dla jego osoby.
Mijały kolejne dni. Razem spędzaliśmy
każdą przerwę. Bystre oczy Ino wychwyciły nasze zachowanie. Nie spędzałyśmy ze
sobą już tyle czasu, co kiedyś.
- Sakura, co się z tobą dzieje? Nigdy
nie widziałam cię takiej radosnej i już prawie w ogóle ze mną nie rozmawiasz. -
Jej błękitne oczy uważnie lustrowały moją zawstydzoną twarz szukając innych
emocji. Wracałyśmy właśnie razem do domu.
- Hmm… - Jej słowa wywołały u mnie zamyślenie.
- Nie wiem. Spędzam dużo czasu na treningach, a ty na nauce. Masz nowych
znajomych.
- Taak… - Wyczułam w jej głosie
podejrzliwość. - Zauważyłam, że spędzasz każdą przerwę z Sasuke.
- Polubiliśmy się - odparłam wzruszając
ramionami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który z niewiadomych powodów
wkradł się na moje wargi.
Nagle Ino zatrzymała się zmuszając mnie
do tego samego.
- Ino, o co chodzi? - zapytałam
szczerze zaniepokojona widząc jej zaskoczoną minę.
Przyjaciółka spojrzała na mnie z
błyskiem i radością w oczach.
- Sakura czy ty przypadkiem się… nie
zakochałaś?
Jej słowa sprawiły, że nogi wrosły mi w
ziemię. Pragnęłam całą sobą zaprzeczyć i zrobiłam to bez wahania. Jednak
dlaczego moje serce bije tak szybko? Dlaczego poczułam się, jakbym skłamała?
- Oczywiście, że nie! Co ci strzeliło
do głowy! - Ona jedynie pokręciła głową i wznowiła marsz pogwizdując przy tym
wesoło.
Mimo iż nie chciałam o tym myśleć jej
słowa odbijały się echem w mojej głowie nie dając mi spokoju.
A co jeśli Ino ma rację, co wtedy? - Po
raz kolejny obudziłam się zdyszana z tym pytaniem na ustach. Całymi dniami
chodziłam zamyślona. Jeszcze pół roku temu bardzo bym się cieszyła z takiego
obrotu spraw, ale czy teraz mogę być równie szczęśliwa? Zostało mi tylko kilka
miesięcy życia. Nie chcę skrzywdzić Sasuke. Nie chcę, żeby przeze mnie znów
cierpiał.
Obiekt moich rozmyślań siedział przede
mną nie odzywając się. Silny wiatr szargał moimi włosami. Chłopak wyglądał na…
obrażonego.
- Sasuke, co jest?
Wzruszył ramionami. Przysunęłam się do
niego bliżej, żeby dokładnie widzieć jego oczy.
- Jesteś tak zamyślona, że mnie ignorujesz,
więc… - znów to samo. Patrzył na mnie tak… smutno. Jakby był zawiedziony,
rozczarowany. Przestraszyłam się. Nie chciałam, żeby tak na mnie patrzył.
Czułam się źle.
- Sasuke, proszę nie patrz tak na mnie,
ja po prostu… - Nie wiem dlaczego, ale kąciki moich oczu zapiekły
niemiłosiernie szykując potok łez. Zakryłam dłonią drżące usta. Co się dzieje?
Dlaczego chce mi się płakać?
- Hej Sakura, nic ci nie jest? - Brunet
już nie tyle, co był zaniepokojony, ale po prostu się bał. Zawsze widział mnie
uśmiechniętą, pogodzoną ze swoim losem i tym, co ma nastąpić.
Zrozumienie przyszło do mnie
niespodziewanie wraz z ciepłymi objęciami chłopaka i szlochem.
Chciałam móc kochać Sasuke nie myśląc o
tym, że w każdej chwili moje serce może przestać bić. Czułam jak moja dusza
rozszczepia się wzdłuż poszarpanej blizny pozostałej mi po okresie pobytu w
szpitalu.
Nie chciałam umierać. Znów zaczęłam bać
się śmierci.
Wiedziałam, że nie ukryję przed Sasuke
prawdy zbyt długo. Nie potrafiłam go okłamywać, kiedy on był wobec mnie taki
szczery. Z każdym kolejnym kłamstwem, czułam, jakbym wbijała mu kolejny
sztylet, tyle że ból odczuwałam też ja.
- Wiesz Sakura, chciałaś mi pomóc.
Czułem to i na początku nie chciałem przyjąć wyciągniętej dłoni. Ale cieszę
się, że jednak po nią sięgnąłem. Jestem szczęśliwy, kiedy jesteś przy mnie. -
Jego słowa kompletnie mnie ogłupiły. Tak bardzo chciałam uchronić Sasuke przed
bólem, który mogę mu zadać. Miałam zamiar z dnia na dzień coraz bardziej się od
niego oddalać, tak jak to było z Ino.
Jednakże nie potrafiłam. Byłam zbyt
słaba i samolubna. Obecność Sasuke sprawiała, że odciągał mnie od moich
problemów. W efekcie zamiast się od niego oddalać, zbliżałam się jeszcze
bardziej. Wcale nie byłam zaskoczona tym, co usłyszałam pod koniec listopada…
- Sakura? - Sasuke udało mi się
wyciągnąć mnie z domu w weekend na jesienny spacer. Teraz siedzieliśmy w
kawiarni pijąc gorącą herbatę.
- Hmm… - Patrzyłam w jego radosne oczy,
ciesząc się, ze moja obecność sprawia mu taką przyjemność.
- Wiesz ja… - Przeraziłam się widząc
jego zakłopotane spojrzenie i rumieńce, które wcale nie były już efektem
niskiej temperatury za oknem. Obawiałam się tej chwili. Spodziewałam się jej.
Tysiące razy wyobrażałam ją sobie przed snem wymyślając różne wersje
odpowiedzi. Jednak, kiedy spodziewana kwestia w końcu padła, ja nie miałam pojęcia,
co odpowiedzieć. - Lubię cię. Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym.
Tak bardzo chciałam odpowiedzieć mu, że
ja też to czuję w stosunku do niego, ale rozsądek podpowiadał, że zrobię źle.
Choć raz chciałam być nieodpowiedzialna, nie myśleć o tym, co będzie jutro, ale
to nie było takie łatwe. Moje gardło ścisnęło się niezdolne do wydobycia
jakiegokolwiek artykułowanego dźwięku.
W odpowiedzi sięgnęłam po jego
zaciśniętą ze zdenerwowania dłoń leżącą na stoliku. Splątałam ze sobą nasze
palce i ucałowałam wierzch jego dłoni. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Czułam w
sercu niesamowite ciepło, gdy jego usta przyciskały się do moich nie
zostawiając nawet centymetra wolnej przestrzeni w miłosnych objęciach, gdy
odprowadzał mnie do domu. To było takie niesamowite, nowe i przyjemne wiedzieć,
że do kogoś należysz, że kochasz go całym udręczonym sercem, a on odwdzięcza ci
się tym samym. Nie chciałam się rozstawać i bałam się, że nie będę chciała
jeszcze bardziej, kiedy przyjdzie nam się pożegnać na zawsze.
Wiedziałam też, że będę musiała mu w
końcu powiedzieć i ta myśl nie dawała mi spokoju. Za bardzo bałam się go
stracić. Był dla mnie podporą, ostoją, oazą, przy której troski pryskały jak
bańka mydlana, a ja czułam się bezpieczna. Był dla mnie bardzo cenny.
W głębi serca czułam, że za tę chwilę
nieodpowiedzialności przyjdzie mi jeszcze gorzko zapłacić.
Ino i reszta klasy nie mogła się
nadziwić zmianie Sasuke. Stał się milszy, bardziej ufny. Pewien blondyn -
klasowy rozrabiaka imieniem Naruto powoli kruszył jego skorupę. Sasuke wreszcie
był szczęśliwy, a ja nie chciałam tego psuć swoimi zmartwieniami.
Wkrótce przyszły święta. Znów spadł
śnieg i zrobiło się mroźno. Spędziłam je z Sasuke, jego bratem. Szczerze mówiąc
obawiałam się starszego brata ukochanego, po tym jak usłyszałam, że zabił
swojego ojczyma. Jednak moja obawa była irracjonalna i prysła od razu, kiedy
zobaczyłam go ze śliczną dziewczyną u boku.
Sasuke był tak niebywale do niego
podobny, że nie potrafiłam darzyć do złymi uczuciami. Braci różnił tylko:
wzrost (Sasuke był nieco niższy), długie włosy Itachiego związane w kucyk i
widoczna różnica wieku.
Wesołe oczy Itachiego lustrowały mnie i
Sasuke uważnie. Brat oceniał moje zachowanie, charakter i szacował, na czym
opiera się nasz związek. Kiedy Itachi zauważył, że jestem szczera w swoich
uczuciach wyraźnie się rozluźnił. Spędziliśmy miły wieczór wigilijny. Nie
chciałam zostawiać mamy na ten dzień samej, ale okazało się, że to nie jest
problem. Podczas, gdy ja byłam zajęta treningami, Sasuke, Ino i swoimi
rozmyśleniami, moja mama szukała szczęścia w miłości z pozytywnym skutkiem z
resztą. Wymarzonym partnerem okazał się
mój lekarz prowadzący, to on powiadomił nas o chorobie i to on pocieszał mamę,
gdy dowiedziała się ile czasu mi zostało.
Cieszyłam się z tego powodu. Chciałam,
żeby ktoś wspierał matkę, kiedy mnie zabraknie. Miałam wielką nadzieję, że w
przyszłości będzie jeszcze szczęśliwa.
Siedzieliśmy razem z Sasuke w jego
pokoju. Wręczaliśmy sobie świąteczne prezenty. Długo zastanawiałam się, co mu
dać. Chciałam, żeby ta rzecz mu o mnie przypominała. Kupiłam wiec ramkę, a
kilka dni wcześniej oddałam cyfrowe zdjęcie naszej obejmującej się dwójki do
druku. Teraz obrazek znajdował się w ramce.
Sasuke z uśmiechem odwinął kolorowy
papier, ale kiedy zobaczył fotografię jego mina stała się poważna.
- Nie podoba ci się? - zapytałam
szczerze zawiedziona.
On jednak pokręcił głową.
- Nie, to naprawdę piękny prezent, taki
jaki chciałem dostać, żeby móc wspominać te chwile w przyszłości. - Sasuke
mówił szczerze, więc mój smutek został przegoniony, a na jego miejsce wkradł
się niepokój.
- O czym myślisz? - Dotknęłam swoją
dłonią jego miękkiego policzka, a on złapał ją przyciskając do swojego ciała
nie pozwalając, żebym zabrała rękę.
- Jest coś, o czym mi nie mówisz. Widzę
to. - Spuściłam wzrok zakłopotana i zabrałam rękę. - Dziwnie reagujesz, kiedy
mówię o przyszłości, kiedy mówię, że jesteś dla mnie ważna. Nie rozumiem
dlaczego masz przede mną jakieś tajemnice. Szanuję to, ale od jakiegoś czasu
czuję…, że nie jesteś ze mną szczera. - Wziął głęboki oddech przed tym, co ma
powiedzieć. - Jeśli ty nie czujesz już do mnie tego, co ja do ciebie, to
zrozumiem, tylko musisz mi o tym powiedzieć. - Jego głos był spokojny i łagodny
jak lekki wiaterek muskający skórę chłodnym tchnieniem w gorące, letnie
popołudnia, ale za tą fasadą wyczuwałam ból i złość.
- To nie tak - zaprotestowałam szybko.
- Ja… ja cię kocham. - Te słowa po raz pierwszy padły między nami. Owszem
dawaliśmy sobie dowody miłości wspólną troska i opieką, ale wypowiedzenie tych
dwóch słów wydawało mi się złe, jakby to nie oddawało w pełni naszych relacji.
- I nie jest to tylko szczeniackie wyznanie. Ja po prostu… - z moich oczu poleciały
łzy. Ukryłam twarz w dłoniach, żeby zasłonić je przed Sasuke. Jednak on nie
chciał mi na to pozwolić. Delikatnie odjął ręce od mojej twarzy, a potem
przyciągną do siebie i przytulił. Czułam bijące od jego ciała ciepło, czułam
bijące w przyspieszonym rytmie serce. To dodawało mi odwagi. - Ja po prostu nie
chcę umierać - szepnęłam żałośnie.
Czułam jak ciało ukochanego
zesztywniało.
- Co powiedziałaś? Jakie umierać? O
czym ty mówisz? - Odsuną mnie od siebie na tyle, żeby móc patrzeć mi w oczy.
Otarłam łzy, ale uparcie płynęły kolejne. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, żeby
powiedzieć coś, co jak mi się wtedy wydawało, miało zakończyć wszystko, co było
między nami.
- Jestem chora. Mam raka serca,
chłoniaka. Takich jak ja jest niewiele na całym świecie, a każdy z nich umiera
po roku od wykrycia choroby. Wtedy, gdy upadłam w klasie był koniec marca. -
Każdą komórkę mojego ciała przeszywał ból, gdy patrzyłam we wstrząśnięte oczy
Sasuke. Każda sekunda milczenia wydawała mi się nieskończenie długi momentem.
Sasuke mocno zamknął oczy, a dłonie
przycisną do skroni. Patrzyłam na niego w milczeniu nie wiedząc, co mogę
zrobić. Już nie płakałam musiałam być silna. Wierzyć, że wszystko będzie
dobrze, choć nigdy nie miało tak być.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym
wcześniej? - Spojrzał na mnie z wyrzutem swoimi zaczerwienionymi oczami. Jego
ton głosu wciskał się w moją czaszkę niczym pazury rozjuszonego drapieżnika. -
Dlaczego dopuściłaś do tego, żebym się w tobie zakochał? Przecież wiedziałaś, że
mnie zostawisz!
- Masz rację wiedziałam - powiedziałam
wypranym głosem, patrząc beznamiętnie w martwy punkt na ścianie. - Wiedziałam,
że będziesz cierpiał po moim odejściu, ale wiedziałam też, że będziesz
szczęśliwy spędzając ze mną te krótkie chwile, że będziesz szczęśliwy mogąc
mnie kochać, chociaż przez chwilę.
Chwiejnie wstałam. Wzięłam swój płaszcz
i stanęłam przed drzwiami jego pokoju.
- Pozwoliłam na to wszystko licząc się
z konsekwencjami, ponieważ po raz pierwszy obdarzyłam kogoś takim zaufaniem i
takimi uczuciami. Po raz pierwszy powiedziałam szczerze, że kogoś kocham. - Po
tych słowach wyszłam z domu zostawiając Sasuke z tym wszystkim samego. Musiał
to przemyśleć.
Ponad godzinę szłam powoli oświetlonymi
uliczkami podziwiając udekorowane lampkami podwórza i balkony. Starałam się nie
myśleć o tym, że mój romans się skończył.
„Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny;
Są one na kształt prochu
zatlonego,
Co wystrzeliwszy gaśnie”
Do końca przerwy świątecznej Sasuke się
nie odezwał, nie napisał, nie zadzwonił.
Moja przyjaciółka słysząc przez telefon,
w jakim jestem stanie, przyjechała do mnie, żeby mnie weprzeć. Cieszyłam się, że
jest ze mną. W jej obecności jakoś łatwiej było mi to wszystko znieść.
Zaraz po świętach miałam brać udział w
zawodach i szczerze mówiąc wątpiłam, żeby coś z tego wyszło.
Po powrocie do szkoły wszystko stało
się jasne. Sasuke nie zwracał na mnie uwagi, omijał mnie wzrokiem. Znów stał
się ponury, a jego jak do tej pory najlepszy przyjaciel Naruto, był zirytowany
jego zachowaniem. W czasie przerwy na lunch obaj udali się na dach budynku.
Ostatecznie poczułam, że to koniec. Ostatnia tląca się we mnie iskierka nadziei
zgasła. Poczułam się niewiarygodnie słaba i przytłoczona. Wszystko zniknęło.
Świat wydawał mi się momentami zbyt szary i powolny, a czasem zbyt głośny i
jaskrawy.
Osłabłam na treningach. Mój brak
determinacji sprawił, że czas moich biegów się wydłużył. Trener był
niezadowolony. Za kilka dni wyścig, a ja byłam coraz gorsza. Dni płynęły mi powoli
na ciągłym zadręczaniu się i wyzywaniu od najgorszych.
Kiedy wreszcie przyszedł ten dzień nie
mogłam się nadziwić, ile przeżyłam przez ten ostatni rok. Było to tak
niesamowicie odległe, ale realne. Spakowałam torbę z reprezentacyjnym, szkolnym
strojem i wyszłam z domu. Ino razem z moją mamą już na mnie czekały. Jechały ze
mną, żeby móc mnie dopingować.
Ściskając je na pożegnanie czułam, że
to dzięki nim udało mi się dotrzeć do tego momentu. Pewnie gdyby nie pojawienie
się w moim życiu Ino, umarłabym w tamtej małej salce, w szpitalu. A bez matki
straciłabym całą determinację dla tego, co chciałam osiągnąć. Pozostawał
jeszcze Sasuke. Dzięki niemu poznałam, co to miłość do całkiem obcej osoby.
Dotknęłam jego cierpienia i zmieniłam w swoje. Nie było go dziś ze mną. Jego
nieobecność odbijała się straszliwą pustką w przestrzeni wokół mnie. Jednak
wiedziałam, że teraz nie mogę o tym myśleć.
Miałam dziś do pokonania tor 400 metrów
sprintem. To nie dużo, a mimo wszystko bałam się, że zabraknie mi siły. Weszłam
do szatni i zmieniłam ubranie na wygodne, krótkie spodenki do biegania i
koszulkę z nazwą i herbem szkoły. Wzięłam głęboki wdech. Starałam się opanować
narastające w mojej piersi zdenerwowanie. Nie wiedziałam, co teraz będzie.
Planowałam dać z siebie wszystko, ale nie wiedziałam, czy mi to wyjdzie.
Wyszłam z szatni stając się oddychać równomiernie. Od mojego wyniku zależy
pozycja szkoły.
Wchodząc na bieżnie obserwowałam swoje
przeciwniczki. Były to najlepsze reprezentantki innych liceów. Patrzyłam jak
się rozgrzewają, rozciągają swoje silne, umięśnione ręce i nogi. Nagle ze
strachem zdałam sobie sprawę, że jestem z nich wszystkich najdrobniejsza. Mimo
iż starałam się jak mogłam, to nie wyglądałam tak jak przed chemioterapią.
Poszłam za przykładem innych dziewcząt i również zaczęłam się rozciągać. Kiedy
przez megafon ogłoszono, że czas zająć miejsca startowe mój stres został
wyparty przez ogień determinacji. Tak, nie zamierzam przegrać. Nie ważne, czy
dobiegnę pierwsza, czy ostatnia, udało mi się osiągnąć cel, a to, że jestem w
tym miejscu jest tego najlepszym dowodem. Uśmiechnęłam się zadziornie do moich
przeciwniczek. Żadna z nich pewnie nie miała za sobą takiego bagażu przeżyć jak
ja. To dodawało mi pewności siebie.
Po hali rozniósł się huk wystrzału.
Udało mi się wystartować, jako pierwszej. Moje stopy uderzały o ziemię w
szybkim, zgodnym rytmie, a powietrze umykało na boki szarpiąc moją krótką
fryzurką i koszulką. Przelewałam całą swoją siłę w mięśnie nóg. Kątem oka
rozglądałam się na boki. Inne dziewczyny dorównywały mi szybkością i w
niedługim czasie, niemal wszystkie się zrównałyśmy. Na ostatniej prostej
zaczęła się zażarta walka. Każda chciała wygrać, żadna nie miała zamiaru być
ostatnia. Tlen rozpaczliwie przedzierał się przez moje płuca w szybkim oddechu.
Zaczynało brakować mi sił, co sprawiło, że zostałam nieco w tyle.
Weź się w garść! - mówiłam do samej
siebie - Jesteś silna! Trzymasz w życie w swoich rękach! Już niedaleko.
- Dasz radę Sakura! - Byłam tak
zszokowana słysząc jego głos, że początku zastanawiałam się, czy aby na pewno
dobrze usłyszałam. Sasuke stał na trybunach obok mojej matki i Ino.
Dam radę. W moim sercu rozlało się nowe
ciepło. Dodając mi sił. Sasuke był tu dla mnie. Nie wiedziałam, czy wciąż chce
ze mną być, ale to nie było w tej chwili ważne. Byłam szczęśliwa i dla niego
zamierzałam wygrać.
Jakimś cudem z głębi siebie udało mi
się wykrzesać jeszcze trochę energii. Z każdym dłuższym, od drugiego krokiem
wyprzedzałam swoje przeciwniczki. Została tylko jedna, która nie dawała za
wygraną. Walczyłyśmy do końca. Raz ona wyprzedzała mnie, a raz ja ją. W efekcie
przebiegłyśmy przez linię mety niemal w tym samym momencie.
Zatrzymałam się. Serce tłukło się
głośno w mojej piersi. W jednej chwili dobiegła do mnie moja mama, Ino i Sasuke,
który objął mnie mocno przyciskając do swojego ciała. Odwzajemniłam uścisk, nie
będąc pewną, czy chłopak nie zmiażdży mi żeber.
- Sakura, przepraszam. Wybaczysz mi? -
Cichy szept Sasuke łamał się. Starłam mu kciukiem łzę z kącika oka.
- Nie mam ci czego wybaczać -
odpowiedziałam wciąż odczuwając jeszcze efekty biegu.
Sasuke spojrzał w moje oczy z…
miłością. Nie mogłam uwierzyć, że po tym wszystkim, co przeżył chce jeszcze ze
mną być, że mimo wszystko wciąż mnie kocha.
Pocałował mnie na oczach wszystkich, a
potem nachylił się, żeby szepnąć mi na ucho dwa najważniejsze słowa.
- Kocham cię, Sakuro. - Moje serce
drgnęło niespokojnie. Nie mogłam się powstrzymać i mój dźwięczny śmiech pełen
radości wypełnił halę.
Chwilę później na tablicy zostały
wyświetlone wyniki. Niesamowite. Byłam pierwsza! Naprawdę wygrałam. Sasuke
podniósł mnie i zakręcił wokół własnej osi. To był jeden z najszczęśliwszych
dni w moim życiu. Odniosłam ostateczne zwycięstwo nad samą sobą. Udało mi się
pokonać bariery z pozoru nie do przebycia.
Styczeń, luty i marzec spędziłam razem
z Sasuke, starając się wykorzystać każdy kolejny dzień jak najlepiej.
Próbowaliśmy wspólnie nowych rzeczy. Chodziliśmy na wycieczki, na basen, do
wesołego miasteczka, do galerii sztuki i muzeów (śmiejąc się z pokracznych
przedmiotów). Byliśmy tak nie poważni, ile się dało.
Popołudnia często spędzaliśmy wspólnie
w domu Sasuke. Jego brata ciągle nie było w domu, więc mięliśmy odrobinę
prywatności. Zazwyczaj leżeliśmy naprzeciwko siebie na łóżku ucząc się siebie
na pamięć.
Z każdym dniem nasze pieszczoty stawały
się coraz odważniejsze. Nie miałam wątpliwości, że kochałam Sasuke i na
pytanie, czy chcę spróbować odpowiedziałam twierdząco. Traktowałam nasze
kochanie się, jak coś świętego. Było to dla mnie największe fizyczne okazanie
sobie miłości. Nie było to coś nieodpowiedzialnego i grubiańskiego. Po prostu
esencja miłości w czystej postaci. Nie chciałam, żeby to doznanie miało mnie
ominąć.
Niestety wkrótce zaczęłam słabnąć.
Czułam jak opuszczają mnie siły. Byłam coraz bardziej wyczerpana, a najmniejszy
wysiłek mnie męczył. Sasuke widział, w jakim jestem stanie. Wiedział, że
zbliżają się moje ostatnie dni. Chłopak, patrząc na moje podkrążone oczy,
cierpiał, chodź starał się tego nie okazywać.
Był weekend. Jak zwykle siedzieliśmy w moim
pokoju. Głowa chłopaka leżała na moich kolanach, a on sam czytał książki
przygotowujące do matury. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc tylko wpatrywałam
się w jego piękną twarz. Nagle on też zaczął mi się przyglądać. Obserwował moją
zamyśloną minę.
- Sasuke - westchnęłam. - Jak ty się z
tym wszystkim czujesz? Radzisz sobie? - Ukochany od razu zrozumiał, o co mi
chodzi i spochmurniał.
Podniósł się z moich kolan, żeby lepiej
móc patrzeć mi w oczy.
- Nie chcę cię stracić, ale wiem, że
nie mam na to wpływu. Czuję się taki… bezsilny wobec tego. Chciałbym móc coś
zrobić. Pomóc ci. Oddałbym wszystko, żebyś była zdrowa. Nawet własne życie. -
Takie wyznania nie przychodziły mu z łatwością. Nic, co sprawiało ból nie było
łatwe. Przecież miał mnie stracić. Tak samo jak matkę i ojca. - A ty Sakura? Co
ty czujesz? - Jego ton był pełen rozterki. Mimo iż miał swój ból, chciał, żebym
i ja obarczyła go swoim. Miałam przez to ogromne wyrzuty sumienia. Ale on był jedyną
osobą, z którą chciałam się tym podzielić.
- Ja… nie chcę cię zostawiać. Czuję się
z tego powodu źle. Wiem, że będziesz cierpiał, a chciałabym cię od tego
uchronić. Chciałabym zostać tu z tobą. Cieszyć się wspólną przyszłością.
Chciałabym z tobą zamieszkać. Mieć synów i córki. Patrzeć, jak dorastają. -
Pokręciłam głową. - Jednakże wiem, że to nierealne. Poza tym - wzdrygnęłam się.
- Boję się śmierci. Nie wiem, co mnie tam czeka i to mnie przeraża.
Sasuke uśmiechną się smutno, próbując
podnieść mnie na duchu.
- Na pewno pójdziesz do nieba. Jesteś
tak wspaniałą osobą, że nie mogłoby być inaczej - wyszeptał.
- No i co z tego, że do nieba, skoro
nie będzie tam ciebie. - Powietrze zgubiło w moim gardle drogę, ale nie
chciałam płakać. Chciałam być silna.
Sasuke położył dłonie na moich
policzkach, a potem mnie pocałował, dając mi tym samym odrobinę wsparcia.
Kiedy zrobiło się późno i Sasuke
wyszedł, usiadłam do biurka, aby napisać cztery listy. Pierwszy do mamy, drugi
do Ino, trzeci do Sasuke, a czwarty do nowego partnera mojej mamy. Może było to
nieco głupie i nierozsądne, ale wysłałam je pocztą tydzień później. Chciałam
mieć pewność, że dotrą one do adresatów w odpowiednim czasie.
***
Konwój pogrzebowy szedł za trumną
zmarłej dziewczyny, aby oddać jej ostatni hołd. Zebrali się niemal wszyscy
koledzy z jej klasy. Wśród nich była jej serdeczna przyjaciółka Ino. Ocierała
zapłakane oczy zmaltretowaną chusteczką. Wiedziała, że to się stanie, ale tak
naprawdę nie mogła być na to przygotowana. Zawdzięczała swojej przyjaciółce
życie.
Matka zmarłej szła dumnie, a łzy
ściekały jej po policzkach. Wraz z nią szedł pewien młody lekarz, który miał
zostać z nią do końca jej dni.
Na samym końcu sznura żałobników szedł
czarnowłosy chłopak. Nie płakał, ale czuł, że jego dusza z każdym krokiem
rozpada się na coraz drobniejsze kawałki. Pamiętał jej szczery śmiech, gdy była
szczęśliwa. Jej przenikliwe, pełne miłości, zielone spojrzenie. Pamiętał jej
łzy czystego cierpienia, smak jej ust, dotyk jej gorącego ciała na swoim.
Wszystko to zlewało się w osobę, którą kochał ponad wszystko. Trzymał w swoich
dłoniach nieco pomięty już list. Wciąż patrzył na ostatnie linijki zgrabnego
tekstu:
„Zawsze będę przy tobie. Będę na ciebie
patrzeć i pilnować, żebyś był szczęśliwy. Na zawsze w twoim sercu.
Kocham cię”
*****
Oczywiście nigdy nie byłam chora na raka, ale zdarzało mi
się przebywać w szpitalu, gdzie poznałam różnych ludzi. Chciałam poprzez tę
treść powiedzieć, że nawet w sytuacji pozornie bez wyjścia zawsze jest jakieś
rozwiązanie. Nie ważne ile razy człowiek upadnie, bo za każdym razem powstanie
i to silniejszy. Więc nie poddawajcie się. Życie jest darem i nie wiadomo, czy
dostaniemy drugą szansę.
To jest piękne. Najzwyczajniej w świecie piękne. Czysta esencja piękna, magnetyzmu i życiowych mądrości, pozornie znanych każdemu, a przez niewielu rozumianych. Podziwiam Cię za to, że piszesz z taką lekkością... jakbyś unosiła się w powietrzu. To jest dla mnie niepojęte... to jest dla mnie perfekcja. Uwielbiam tę jednopartówkę. Po prostu ją kocham.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że nie umiem wymienić Ci błędów, ale ich nie zauważyłam. Poza tym, zawsze po przeczytaniu tego opowiadania, mam mętlik w głowie i nie potrafię się skupić, ale to dobrze. To bardzo dobrze.
Pozdrawiam i życzę weny
Lisiak
Odbiegłaś tak daleko od tych wszystkich opowiadań, że czułam się jak oderwana od rzeczywistości. Miałam doświadczenie z dzieckiem chorym na raka. Wiem, jaki to ból, jak płochliwe jest serce chorego i jak dramatyczna jest walka rodziny i bliskich, by zyskać chociażby kilka dni więcej. To wspomnienie mnie boli, więc nie chcę go dotykać...
OdpowiedzUsuńTutaj. Kiedyś ją czytałam. Na poprzednim blogu i wtedy wywarła na mnie to samo wrażenie. A co to oznacza? Że prawda, którą tu zawarłaś, uczucia i zachowania są uniwersalne, ponadczasowe. Wciąż aktualne i żyjące własnym życiem. Urzekłaś mnie. Jak zawsze, zresztą.
Ściskam Cię mocno i z niecierpliwością oczekuję nowości. :)
Twoja
.romantyczka