sobota, 1 lutego 2014

No i cóż, że do nieba, skoro bez Ciebie...


"No light, no light in your bright blue eyes
I never knew daylight could be so violent
A revelation in the light of day
You can choose what stays and what fades away..."

Nie ma blasku, nie ma blasku
W twoich jasnych, niebieskich oczach
Nigdy nie przypuszczałam, że światło dnia
Może być tak gwałtowne
Objawienie w świetle dnia
Możesz wybrać, co zostanie, a co przeminie...


~Fragment tekstu z piosenki: Florence and The Machine - No light, No light~


Czy wiesz jak to jest, kiedy w jednej sekundzie rozpada się cały twój świat? Jak to jest, gdy marzenia o szczęśliwej przyszłości stają się ulotne jak dym, a wszystko, w co do tej pory wierzyłeś legnie pod stertami popiołów? Nie? W takim razie ja ci o tym opowiem…

To był dzień jak każdy. Pierwsze, ciepłe promienie słońca ogrzewały zmarzniętą ziemię, a po śniegu zostało już tylko wspomnienie i brudne błoto. Od czasu do czasu zdarzały się jeszcze marcowe przymrozki, ale to był definitywnie koniec zimy.
Siedziałam znudzona w klasie pełnej moich szesnastoletnich rówieśników. Była to grupa, która nie wyróżniała się dobrymi wynikami w nauce, ale nie była też najgłupsza. No, może z jednym wyjątkiem: mną. Tak, jestem kompletnym bezmózgowcem w każdej dziedzinie, a szkoła to dla mnie istna męczarnia. Chwilę wytchnienia dają mi tylko lekcje wychowania fizycznego.
Wyglądałam za okno kompletnie olewając tłumaczącego coś nauczyciela matematyki. Obserwowałam zabieganych ludzi, spieszących ulicą. Wszyscy pędzili wprost w uzbrojoną w nieszczęścia paszczę natłoku ważnych spraw. Jedynymi osobami, wyglądającymi na szczęśliwych byli matka z dzieckiem i para zakochanych. Kobieta mówiła coś do okutanego dziecka w wózeczku, a jego krągłą buźkę rozświetlał bezzębny, rozkoszny uśmiech. Nie mogłam się powstrzymać i też się uśmiechnęłam. Obrazek był odzwierciedleniem miłości idealnej, bezwarunkowej i jedynej w swoim rodzaju. Miłości matki do dziecka.
Nie mogłam się doczekać, kiedy i ja będę doświadczać tego uczucia na własnej skórze. Instynkt macierzyński obudził się we mnie dosyć wcześnie i teraz męczył swoim niecierpliwym jękiem. Uwielbiałam małe dzieci za ich szczerość i beztroskę. Sama czasem tęskniłam za czasami, gdy byłam mała i we wszystkim mi pobłażano.
Matka z dzieckiem zniknęła za rogiem. Swoje spojrzenie soczyście zielonych oczu skierowałam na parę zakochanych. Dziewczyna wyglądała na całkiem urodziwą, ale on… Na nosie okulary, na policzkach piegi, złote włosy zostawione w nieładzie, przeciętna twarz. Trzymał jej dłoń, jakby to była najcenniejsza rzecz na świecie. Za to ona szła lekkim krokiem i raczej nie obchodziło ją, z kim idzie za rękę.
Mimowolnie zaczęłam współczuć chłopakowi. Wpadł jak śliwka w kompot. W bardzo zły kompot, który chce wycisnąć z niego wszystko. Szkoda, że nie widzi w tej chwili tego, co ja.
Musiałam się jednak przyznać sama przed sobą, że byłabym szczęśliwa nawet, jeśli moja miłość byłaby nieodwzajemniona. Jeszcze nie spotkałam kogoś, komu mogłabym powierzyć swoje serce. Patrząc na swoje koleżanki, które mają chłopaków i są szczęśliwe, czasem zastanawiam się, czy wszystko ze mną w porządku. Czy aby na pewno jestem zdolna do takiej miłości. Czy potrafiłabym pokochać całkiem obcą osobę? Zaakceptować ją razem ze wszystkimi wadami i problemami.
Nagle przez tłum myśli i odczuć przedarł się do mnie rozdrażniony głos nauczyciela.
- Sakura Haruno! - Stary zrzęda był ździebko wkurzony, jakby powtarzał moje imię już dziesiąty raz.
- Słucham? - odpowiedziałam znudzona powoli podnosząc się z krzesła.
Klasa parsknęła śmiechem, a nauczyciel poczerwieniał.
- Właśnie wywołałem cię do odpowiedzi. - Moja pobolewająca od jakiegoś czasu głowa i to, że nauczyciel śmiał mi przerwać w połączeniu z tą informacją, nie pozwoliły na potulną reakcję z mojej strony.
- Czyżby? - zapytałam sarkastycznie półgłosem, a klasa znowu ryknęła śmiechem.
- Tak Haruno. Chodź, chodź. - Fałszywie przyjazna nuta w jego głosie świadczyła o tym, że dziad wywołał mnie do tablicy tylko po to, żeby wstawić mi kolejną jedynkę. Cholerny pryk.
Wyszłam z ławki i spokojnym krokiem - jak to miałam w zwyczaju - podeszłam do nauczyciela. Oczywiście nie miałam najmniejszego pojęcia jak rozwiązać zadanie.
- No Haruno, postaraj się. - Uśmiechnęłam się gorzko sama do siebie. Dobrze, że przynajmniej pamiętałam wzór.
Wzięłam do ręki białą kredę i zaczęłam kreślić odpowiednie znaki. Wtem ni z tego ni z owego w połowie przerwały mi zawroty głowy i mroczki przed oczami.
Nauczyciel uśmiechnął się z kipną.
- Tylko tyle Haruno? Nędznie. - Pewność siebie w jego głosie świadczyła o tym, że jest z siebie szalenie zadowolony. W końcu znowu przyłapał mnie na tym, że nie uważałam i z czystym sumieniem mógł wstawić mi negatywną ocenę.
Chciałam posłać mu wściekłe spojrzenie, ale nie zdążyłam nawet do końca odwrócić głowy. Wszystko spowiła gęsta, nieprzenikniona ciemność, a moje bezwładne ciało opadło na ziemię, ozdabiając się w siniaki.

Siedziałam razem z mamą w szpitalnym korytarzu, czekając na wyniki badań krwi i rezonansu magnetycznego. Mama zaczynała się już bardzo niecierpliwić. Minęły ponad cztery godziny, a wyników wciąż nie było.
Moja matka po odejściu ojca zdecydowała się mnie urodzić i samodzielnie wychować. Miała tylko dwadzieścia lat, gdy podjęła taką decyzję i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Z mojego powodu musiała porzucić wszystko, na co do tej pory ciężko pracowała. Zawsze była dla mnie autorytetem i na każdym kroku starałam się okazywać szacunek dla jej osoby. Jej rdzawe włosy tak bardzo różniły się od moich różowych, jednak oczy miałyśmy takie same i może to trochę próżne, ale lubiłam oglądać je w lustrze. Zawsze się zastanawiałam, jak to możliwe, że ona jest taka piękna, a ja nie. Jak to się stało, że tak bardzo się od siebie różnimy. A może to tylko syndrom poczucia mniejszości? Pewnie przez tyle lat bycia uważaną za przeciętną, po prostu weszło mi to w krew? Przyzwyczaiłam się i tyle? Jasne. - Pomyślałam z sarkazmem. - Poprawna optymistka się włączyła.
W końcu po kolejnej godzinie drzwi gabinetu otworzyły się i wyszedł z niego zmęczony, młody lekarz. Nie miał zbyt wesołej miny. Moje serce tłukło się ostrzegawczo w piersi. Coś było nie tak. Mama też to zauważyła. Całe jej ciało spięło się niczym struna, a zmarszczki na czole pogłębiły się.
Weszłyśmy za lekarzem do gabinetu i grzecznie zajęłyśmy wskazane przez niego miejsce.
Mężczyzna spojrzał w nasze oczy ze smutkiem i jednocześnie, jakby chciał nas przeprosić za to, co zaraz usłyszymy.
- Wykryliśmy u Sakury nowotwór serca. Musimy położyć ją do szpitala, żeby zrobić dokładniejsze badania. - To właśnie w tym momencie ziemia pod moimi stopami osunęła się, a ja wraz z nią, wpadłam wprost w przepaść bez dna. Jedna diagnoza, a zmieniła wszystko. Już w tamtej chwili poczułam, że moje życie się skończyło.

Znalazłam się w szpitalu. W małej, klaustrofobicznej salce pomalowanej na biało, z dwoma łóżkami. Na szczęście byłam w niej sama. Lekarze robili mi przeróżne badania przez równy miesiąc. Oczywiście za każdym razem byłam informowana, zgodnie z procedurami o tym, jakie zabiegi będą wykonywane i jak to będzie wyglądać. Biopsja węzła chłonnego, Rtg klatki piersiowej i nosogardła, tomografia komputerowa, USG, trepanobiopsja szpiku z kości biodrowej, EKG, testy tarczycowe. Wszystkie obce nazwy wlatywały mi jednym uchem, a wylatywały drugim. Po jakimś czasie w ogóle przestałam słuchać, tego, co mówią lekarze. Po prostu nieruchomiałam, a oni robili, co do nich należy.
Wyjątkowo zapadła mi w pamięć trepanobiopsja szpiku, bo była wyjątkowo bolesna. Wbito mi wielką igłę prosto w kość!
Zamknęłam się na świat zewnętrzny. Nie dopuszczałam do siebie nikogo oprócz matki, lekarzy i pielęgniarek, chociaż tych ostatnich, też najchętniej bym nie widywała. Nienawidziłam ich współczujących spojrzeń, pocieszających słów. Przecież nie mieli pojęcia jak to jest.
W szkole nie miałam przyjaciół. Nikt się mną specjalnie nie interesował. Oprócz dyrektora placówki nikt nie wiedział o mojej chorobie. Nawet moja najlepsza koleżanka z ławki nie miała o niczym pojęcia, ale sama tego chciałam. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że umieram.
Mijał dzień za dniem. Przyroda budziła się do życia. Drzewa jak co wiosnę ubierały zielone, świeże pączki liści i kolorowych, pachnących kwiatów. Coraz częściej też słyszałam śpiew migrujących ptaków. Jednakże ja byłam poza tym wszystkim. Zamknięta w czterech ścianach czekałam na ciąg dalszy własnej tragedii.
Przez pierwszy tydzień, po tym jak okazało się, że to złośliwy nowotwór - chłoniak, płakałam noc w noc. Wyrzucałam sobie to, że nie starałam się dość mocno. Utrudniałam matce życie od samego poczęcia, nie wspierałam jej, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Obwiniałam się o zniszczenie jej życia - swoim bezwartościowym. Porzuciła studia, poszła do okropnej pracy, w której utknęła. Zawsze poświęcała mi tyle swojej uwagi, że brakowało jej czasu dla siebie. Nigdy nie próbowała znaleźć szczęścia w miłości, bo ja byłam ważniejsza. I po co to wszystko?! Żebym umarła w wieku siedemnastu lat?! Sarkastyczny, gorzki głos w mojej głowie mieszał się ze słonymi łzami żalu i poczucia winy.
Tyle rzeczy chciałam jeszcze zrobić. Tylu nowych doświadczeń zasmakować. Chciałam wziąć udział w zawodach sportowych. Znaleźć miłość. Pójść na studia, do pracy. Urodzić dziecko. A teraz po tym wszystkim zostały tylko gruzy. Nie pozostało we mnie nic ze wcześniejszej determinacji, zapału i wytrwałości. W końcu zabrakło mi też łez…
Przez kokon rozpaczy, którym się otoczyłam, dotarło do mnie cierpienie najdroższej mi na świecie osoby.
Matka spędzała przy moim łóżku każdą wolną chwilę. Robiła wszystko, żeby spędzić ze mną jak najwięcej czasu. Przy mnie starała się być silna i nie pokazywać, jak bardzo to przeżywa, ale znałam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć jak jest naprawdę.
Po tym jak wykryto jaki mam rodzaj nowotworu i gdzie, zaczął się kolejny koszmar. Naświetlania i chemioterapia. Mdłości przyszły już pierwszego dnia. Zaczęły mi również wypadać włosy. Moje piękne, długie, lśniące włosy, z których byłam taka dumna. Okropnie traciłam na wadze, a mięśnie, które udało mi się wyćwiczyć podczas treningów najróżniejszych sportów, zanikały. Byłam tak osłabiona, że praktycznie spałam 24 godziny na dobę. Pojawił się też problem z niedokrwistością, przez co moje zmęczenie pogłębiało się. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, powoli stawałam się oddychającym zombie. Gdy szłam do łazienki, żeby się umyć, specjalnie nigdy nie patrzyłam w lustro, żeby nie oglądać swojej łysej głowy. Bałam się, że kiedy zobaczę jak wyglądam, załamię się do końca. Jednak pewnego dnia zapomniałam się i gdy nachyliłam się, żeby wypłukać zęby po szczotkowaniu kątem oka dostrzegłam swoje odbicie. Z początku się nie rozpoznałam, przecież minęło już tyle dni, tyle tygodni odkąd na siebie patrzyłam… Byłam tak zaszokowana i przerażona, że stałam jak wryta i otwarcie się sobie przyglądałam. Czy to jestem ja? Ta szara, sponiewierana kreatura, to ja? Owszem goła głowa była do tej pory moim najgorszym zmartwieniem, ale na „to” po prostu nie byłam przygotowana. Wielkie, sine oczy wpatrywały się we mnie z przerażeniem. Brakowało im poprzedniego blasku, a popękane naczynka zdobiły białka czerwoną siateczką. Policzki były zapadnięte, a skóra szara. Dodatkowo odsłonięta szyja potęgowała uczucie obcości i uwydatniała obraz beznadziei, jaki prezentowałam. Po prostu wyglądałam, jakbym już była martwa.
Bez uprzedzenia z moich oczu popłynął strumień łez, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Przecież już nauczyłam się nie płakać. Nauczyłam się, jak powstrzymać smutek, więc dlaczego?
Na wpół ubrana skuliłam się w kącie nie zdolna nawet dojść do łóżka. W takiej pozycji znalazła mnie mama. Patrzyła na mnie przerażona. Specjalnie dla niej aż do tej pory nie okazywałam, co się dzieje ze mną w środku. Na rozpacz pozwalałam sobie dopiero, kiedy szła do domu. Miała przecież swój ból.
Podniosła mnie z podłogi i w ciszy nałożyła koszulę, a potem zaprowadziła do łóżka. Patrzyłam jej w oczy, aż te wypełniły się łzami. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwoliłyśmy sobie na płacz z powodu żalu, cierpienia i bezsilności w swojej obecności. Nigdy też do tego nie wracałyśmy.
Pewnego razu, gdy miałam już otworzyć zaspane oczy usłyszałam rozmowę lekarza z moją matką.
- Panie doktorze, dlaczego ona cały czas śpi? - Nie musiała się już starać, żeby ukryć swój strach i zaniepokojenie.
- To skutek uboczny chemioterapii. Sakura ma anemię. Jednak nie musi się pani martwić, mamy wszystko pod kontrolą. Podajemy jej erytropoetynę. Ten lek zwiększa produkcję czerwonych komórek krwi. Minie trochę czasu zanim się przyzwyczai i znów będzie mogła normalnie funkcjonować.
- Przepraszam, ale muszę wiedzieć… Ile… - Głos matki utonął w ciszy, jakby toczyła ze sobą walkę.
Wcale nie musiała kończyć swojej wypowiedzi. Lekarz dobrze wiedział, co ma na myśli. Ja zresztą też.
- Robimy wszystko, co możemy, ale… - zawahał się, jakby oceniał stan emocjonalny mojej rodzicielki i czy jest na to gotowa - chorzy na chłoniaka przeżywają około roku po wykryciu choroby. To najgorsza odmiana złośliwego nowotworu serca.
Moje ciało sparaliżował przeszywający je prąd. Około roku? Niecały rok? Miałam nadzieję przynajmniej na dwa?! Jestem pewna, że gdybym stała, to nogi nie utrzymałyby mojego ciała. Przytłoczyło mnie uczucie kompletnej beznadziei i wielkiej pustki. Życie przeciekało mi przez palce w zawrotnym tempie. Ile dni, tygodni, miesięcy już tu jestem? Zaraz, który w ogóle dzisiaj jest?
Usłyszałam szloch mojej mamy.
- Niech pani pójdzie ze mną do barku. Napije się pani czegoś ciepłego. - Po chwili drzwi od mojej sali zostały zamknięte, a ja znowu zostałam sama.
Otworzyłam oczy i rzuciłam się w kierunku szafki nocnej, na której położyłam telefon komórkowy. Pospiesznie, drżącymi, zdrętwiałymi od bezruchu rękami, wyszłam z najnowszych nie przeczytanych wiadomości. Nie czytałam ich już od dawna, bo za bardzo przypominały mi o moim szczęśliwym życiu. Niestety jak na złość wciąż przychodziły nowe. Wszystkie były podobnej treści: „Dlaczego cie nie ma w szkole? Wyjechałaś? Gdzie jesteś?”
W końcu weszłam do kalendarza. Wpatrywałam się tempo w datę 29 maja. Komórka wypadła mi z dłoni i uderzyła z hukiem o ziemię. W moich oczach na powrót wezbrały słone krople.
Za trzy dni moje urodziny.
1 czerwca, spędziłam w szpitalu zdmuchując siedemnaście świeczek na upieczonym przez mamę torcie i dzieląc się nim z pielęgniarkami. Na szczęście mama zawsze miała skłonność do przesady i wystarczyło dla wszystkich. Po tym kilkudniowym przebudzeniu znów popadłam w letarg.
Miesiąc później coś się zmieniło. Od tego momentu miałam przestać być sama w swojej samotni. Nad ranem przyniesiono do mojej sali dziewczynę.
Patrzyłam z zafascynowaniem na jej śpiącą, poszarzałą, wychudzoną twarz, otoczoną aureolą słomianych loków. Została przykryta po samą szyję grubą, przyniesioną przez jej rodziców pierzyną i kocem. Spod kołdry wystawała tylko jej śliczna buzia. Nawet pomimo złego stanu zdrowia jej twarz pozostawała szlachetna. Zastanawiałam się, co taka dziewczyna robi w takim miejscu. Po raz pierwszy od długiego czasu wykazałam jakiekolwiek zainteresowanie, na tyle, żeby podnieść się z łóżka. Podeszłam do karty przyczepionej w nogach jej posłania.
„Ino Yamanaka”. Rok jej urodzenia był ten sam, co mój, ale niestety nie udało mi się rozszyfrować dziwnej, obcej nazwy jej choroby. Jakby nie można było po ludzku napisać, co pacjentowi dolega. Nieco zawiedziona i sfrustrowana wróciłam z powrotem do łóżka. Nawet moje zmęczenie nie dawało o sobie znać, a może dawało, tylko uparcie nie chciałam, żeby tak było? Ze znudzenia sięgnęłam po swoją ulubioną powieść, którą przyniosła mi mama. Do tej pory nawet jej nie otworzyłam. Czekałam, aż nowa dziewczyna się obudzi zabijając przy tym czas lekturą.
W końcu przyszła pielęgniarka, żeby zabrać mnie na chemioterapię i musiałam opuścić swój posterunek. Sądziłam, że kiedy wrócę dziewczyna wciąż będzie trwać w objęciach morfeusza i bardzo zaskoczył mnie widok jej dużych, otwartych, szarych oczu, wpatrujących się we mnie z zaintrygowaniem.
Kiedy pielęgniarka, która zabrała mnie na chemioterapię wyszła, postanowiłam zagadnąć Ino.
- Jestem, Sakura - powiedziałam patrząc jej w oczy.
Dziewczyna westchnęła, a jej kokon lekko się uniósł.
- Ino. - O dziwo posłała mi słaby, ale szczery uśmiech.
W głębi duszy cieszyłam się z miłego nastawienia. Nie sądziłam, że mnie na to stać, ale odwzajemniłam uśmiech.
- Mogę cię nazywać Saki? - Kolejne jakby westchnienie. - Mam w szkole koleżankę o takim imieniu i tak ją nazywam.
- Jasne. - Czemu nie? Chociaż jej otwartość była tak odmienna od mojego nastawienia, że uznałam jej zachowanie za dziwne i lekko dziecinne.
- Ile masz lat? - Jej słaby głosik wydawał się być głośnym szeptem.
- Tyle, co ty.
Zerknęła na mnie zdziwiona.
- Jak to?
- Twoja karta - wskazałam ręką w nogi jej łóżka.
- No tak. - Znowu jej kokon uniósł się i opadł. Zrozumiałam, że dziewczyna wcale nie wzdycha, jakby mogło się wydawać na początku. Ona po prostu oddychała.
- Zimno ci? - Tym razem wskazałam na jej okrycie. Nie rozumiałam, dlaczego jeszcze się nie odkryła. Dla mnie w pomieszczeniu było na tyle ciepło, żeby siedzieć w samym podkoszulku.
- To przez moją chorobę.
Jej odpowiedź nic mi nie powiedziała. Mając mętlik w głowie, zmęczona opadłam na poduszkę przykrywając się kołdrą.
- Och… nie. - Dziewczyna domyślając się, że nic nie rozumiem pokusiła się o wyjaśnienia. - To, że jest mi zimno to tylko objaw. - Zaśmiała się z mojej zamyślonej miny, chociaż w jej wykonaniu brzmiało to bardziej jak kaszel, niż jak oznaka rozbawienia. - „To” jest moja choroba. - Mówiąc te słowa wyjęła coś spod pierzyny.
Zaskoczona wpatrywałam się w ów „coś” z dobrą minutę zanim zrozumiałam, że to jest jej ręka. Zrobiło mi się niedobrze, co wcale nie miało związku z naświetleniami. Teraz nareszcie zrozumiałam, dlaczego dziewczynie jest tak zimno. Jej ręka wyglądała jak goła gałąź drzewa rozwidlająca się na pojedyncze, sękate gałązki. Gdybym nie widziała bledziutkiej i cieniutkiej jak papier, naciągniętej na żyły i tętnice skóry pomyślałabym, że mam przed sobą szkielet!
W końcu kończynę Ino pokryła gęsia skórka i dziewczyna schowała ją powrotem pod okrycie.
Przez chwilę obydwie się nie odzywałyśmy. Siedziałam jak zahipnotyzowana, nie mając kontroli nad własnym ciałem. Większy szok przeżyłam tylko wtedy, gdy dowiedziałam się o nowotworze. Schowałam twarz w dłonie, żeby ukryć obrzydzenie. Owszem, słyszałam o anoreksji, ale nigdy nie widziałam, żadnego chorego na żywo. Różnica między tym, a oglądaniem zdjęć, czy reportaży była kolosalna. Chwilę potrwało, żebym wygrzebała z pamięci prawidłową nazwę tej choroby.
- Jadłowstręt psychiczny. - Nie zdawałam sobie sprawy, że mówię na głos.
- Tak. - Tym razem wąskie usta Ino wygięły się w gorzkim grymasie.
- A ty jak widzę… nowotwór, białaczka?
Skinęłam głową. Miała prawo wiedzieć, co mi dolega, skoro sama mi powiedziała o swojej chorobie.
- Złośliwy nowotwór. Rak serca.
- Och.. - Teraz to ona była zamyślona i zmartwiona. - Jak… Ile…
- Rok, a właściwie około dziewięciu miesięcy.
Zapadła posępna cisza. Z zaciśniętym gardłem hamowałam łzy cisnące mi się do oczu.
- Przykro mi. - Nie lubiłam, kiedy ktoś mi współczuł, jednakże „przykro mi” w wykonaniu Ino brzmiało tak słabo, że nie wyczułam w nim żadnych emocji. To pozwoliło przyjąć kondolencje ze spokojem. - Ja nie mam nawet tyle. - W moich oczach znów musiał odbijać się głęboko odczuwalny szok. Jej słowa odbijały się raz, po raz smutnym tonem w mojej głowie.
- Jak to, „nie masz”? Przecież anoreksja jest wyleczalna.
Ino patrzyła mi prosto w oczy. Jej spojrzenie było tak po dziecięcemu szczere, że miałam wrażenie, że prześwietla mnie na wylot. Mimowolnie opuściłam powieki..
- Tak. Jest wyleczalna, ale widzisz… byłam już w kilku zakładach psychiatrycznych. Próbowałam się leczyć, jednak to bardzo trudne. To jest jak wychodzenie z nałogu, tylko gorzej. Wpychają w ciebie ogromne ilości jedzenia, tak, że masz ochotę od razu wszystko zwymiotować, przeprowadzają rozmowy. Na samym początku jest tragicznie. Po miesiącu się przyzwyczajasz, po dwóch zaczyna ci być dobrze, a po trzech wydaje ci się, że wychodzisz na prostą, ale to tylko złudzenie. Czujesz do siebie wstręt, obrzydzenie, masz ochotę rozerwać swoje ciało gołymi rękami… i zataczasz koło. Wszystko zaczyna się od nowa i nie masz na to wpływu.
- Ale… - byłam zbyt wstrząśnięta, żeby skomentować jej wyznanie. Dodatkowo to uczucie potęgował ton głosu, z jakim mi o tym wszystkim mówiła. Był taki… nijaki, wyprany, jakbyśmy rozmawiały o pogodzie. - nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie. - dokończyłam nieśmiało.
- Moje organy… serce, płuca, nerki. Wszystko wysiada.
Zamilkłam zamyślona. Powoli przetwarzałam w myślach, to co usłyszałam dzisiaj od Ino. Przewijał się przeze mnie chaotyczny korowód myśli i uczuć: współczucie, żal. Doskonale wiedziałam, co to znaczy być chorym i czuć, że twoje dni dobiegają końca. Nie mogłam powstrzymać wzbierającego we mnie żalu. Obydwie dopiero zaczynałyśmy poznawać życie, a już miałyśmy się z nim pożegnać. Obwiniałam Boga, o to, że na to wszystko pozwala, że stoi bezczynnie, podczas, gdy my i wiele innych ludzi musi cierpieć.
Pomimo tego wszystkiego odezwały się we mnie nowe emocje. Najnormalniej w świecie miałam za złe Ino to, że się poddała. Ja nie miałam wyboru, żadnej nadziei, ale ona tak. Przecież w jej przypadku mogło być całkiem inaczej, gdyby w porę się zorientowała, że coś jest nie tak. Ba, wciąż jeszcze ma szansę wyjść z tego cało!
Wraz z falą oburzenia, wściekłości i wyrzutów moje usta zacisnęły się w wąską linijkę, a oczy zapłonęły nowym blaskiem i energią, zapowiadając gwałtowną erupcję.
Odrzuciłam od siebie wykrochmaloną kołdrę, tak, że wylądowała na podłodze i podeszłam do dziewczyny. Chciałam, żeby mnie dobrze widziała.
- Jak mogłaś…, jak możesz tak marnować swoje cenne życie?! - wykrzyczałam z furią wymalowaną na twarzy. Ino była tak zaskoczona moją reakcją, że nie była w stanie zareagować, a jej podkrążone oczy wpatrywały się we mnie z przerażeniem. - Pomyśl, co teraz przeżywa twoja rodzina: rodzice, rodzeństwo. - Oczywiście nie miałam najmniejszego pojęcia, czy takowe istnieje, ale mówiłam to, co mi leżało na sercu. - Zastanawiałaś się jak oni muszą przez ciebie teraz cierpieć, jak się martwić?! Jeszcze tyle rzeczy w życiu mogłabyś zrobić! Masz szansę, za którą dałabym się pokroić i tak po prostu ją marnujesz! - O dziwo moja wściekłość rosła zamiast maleć i głos zaczął ociekać jadem. - Poddałaś się praktycznie bez walki. Co ty tutaj w ogóle robisz?! Jesteś tu, żeby się leczyć, czy po prostu czekasz na śmierć?! - W jej oczach zaczęły iskrzyć łzy, które powoli popłynęły po policzkach. Patrzyłam na to poirytowana. - No jasne. Lepiej skreślić swoje życie i o nic się nie martwić! Łatwiej jest nic nie robić i siedzieć z założonymi rękami! Łatwiej jest się poddać! - Prychnęłam z pogardą. - Wiesz co? Ja nie zamierzam się poddać. Dopóki moje serce będzie bić, będę walczyć o swoje życie, bo bez poświęcenia nie ma zwycięstwa. Kto wie, może nic z tego nie będzie, ale umierając będę mieć świadomość, że przynajmniej próbowałam.
Mój wybuch dobiegł końca. Poczułam się wyjątkowo osłabiona. Wróciłam do łóżka, podniosłam kołdrę i ułożyłam się twarzą do ściany, żeby nie patrzeć na Ino. Powoli emocje we mnie wygasały i zaczęło do mnie docierać, co właśnie zrobiłam. Przeraziłam się, że może to źle wpłynąć na dziewczynę i zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Nie żałowałam jednak swoich słów. Wreszcie odkryłam, że tak naprawdę jeszcze wszystko przede mną. Przecież dziewięć miesięcy to mnóstwo czasu, więc dlaczego nie miałabym ich wykorzystać jak najlepiej? Dlaczego miałabym nie spełnić swoich marzeń? Ogień wytrwałości, zaciętości, determinacji i nowego zapału rozgrzał moją umęczoną duszę gorącym tchnieniem.
Podniecenie, poczucie winy i cichy szloch Ino nie pozwoliły mi zasnąć pomimo odczuwanego zmęczenia. Sądząc po spokojnych oddechach Ino wydedukowałam, że dziewczyna zasnęła. Mimo to leżałam dalej z zamkniętymi oczami w niezmienionej pozycji aż do momentu, gdy przyszła moja matka.
Po raz pierwszy udało mi się powitać ją szczerym uśmiechem. Była tak zaskoczona błyskiem w moich oczach, że sama posłała mi jego bladą wersję. Jak co dzień podeszła do mnie i objęła, delikatnie całując w czoło. Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy zaproponowałam jej przechadzkę. Nigdy dotąd jeszcze nie opuściłam swojej samotni.
Chciałam porozmawiać z nią o decyzji, którą podjęłam po nakrzyczeniu na Ino. Zaczęłam rozmowę jak zawsze.
- Jak tam w pracy?
- W porządku. W końcu powiedziałam szefowi, że… że… no wiesz. - Mimo iż mówiła spokojnie, to były kwestie, których po prostu nie poruszałyśmy. Moja choroba była tematem tabu. Groźnym i niebezpiecznym. Doskonale to rozumiałam.
- To dobrze.
- Tak. A co tam u ciebie? Widzę, że masz współlokatorkę. - Jej głos lekko złagodniał.
- Ma na imię Ino. Przynieśli ją rano. Jest chora na anoreksję. Poznałyśmy się już, jest bardzo miła. Myślę, że uda nam się zakolegować. - Nie kłamałam. Miałam zamiar przeprosić Ino.
- Cieszę się.
Uśmiechnęłam się pocieszająco i ścisnęłam jej dłoń.
- Ja też. - Kiedy matka myślała, że nie patrzę obserwowała mnie z troską nie pewna, czy ma się cieszyć z mojego lepszego samopoczucia, czy jeszcze bardziej martwić. Od tej pory chciałam stać się dla niej wsparciem. - Wiesz może, co dzisiaj serwują na obiad?
- Nie, ale na pewno coś dobrego. Czuję ładne zapachy.
Kiwnęłam głową zamyślona. Ostatnio inaczej odbierałam smaki i zapachy. Wczoraj dowiedziałam się od pielęgniarki, że to kolejny skutek uboczny chemioterapii.
Powolnym krokiem doszłyśmy do dużego, otwartego balkonu, z którego dolatywało słodkie, letnie powietrze. Wyszłyśmy na zalany słońcem taras. Musiała minąć dobra chwila zanim moje oczy przyzwyczaiły się do oślepiającego blasku. Drzewa pełne liści poraziły mnie intensywną zielenią. Zaskoczona patrzyłam na bawiące się w pobliżu dzieci. No tak, koniec roku szkolnego był już dawno. „Przespałam” tyle czasu: marzec, kwiecień, maj, czerwiec. Najpiękniejsze miesiące. Zamknęłam oczy upajając się zapachem moich ulubionych kwiatów bzu. Oparłam się o barierkę patrząc na ten, jakby wyjęty ze snu dzień. Nie sądziłam, że będę w stanie znaleźć w sobie odrobinę radości z takiej drobnostki.
- Piękna pogoda.
Mama oparła się obok mnie.
- Tak. - Przymknęła zmęczone oczy. Jej twarz wyglądała tak spokojnie.
- Musimy poważnie porozmawiać.
Nie zmieniła pozycji, ale jej brwi uniosły się ku górze w zastanowieniu.
- Chodzi o to, że… widzisz. - Westchnęłam niepewna, jak mam to wszystko rozegrać. - Nie chcę spędzić reszty życia w tym miejscu.
Tym razem powieki mamy zadrgały i uchyliły się pokazują podejrzliwe spojrzenie zielonych oczu.
- O czym ty mówisz? - Ze zdenerwowania zaczęła wystukiwać nerwowe staccato na barierce.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Słyszałam twoją rozmowę z lekarzem - dodałam już ciszej.
- Och…, ja… - schowała twarz w dłonie, żeby ukryć smutek i zażenowanie. Bez wahania odjęłam je z jej twarzy.
- Nie ukrywaj się przede mną. Wiem, że jest ci ciężko. Może nawet ciężej niż mi. - Tak jak prosiłam odsłoniła wszystkie ukrywane do tej pory uczucia. Patrzyła mi w oczy, swoimi - udręczonymi i zrozpaczonymi. Przeraziłam się widząc, do jakiego stopnia matka pogrążyła się w otchłani cierpienia. Po prostu się poddała.
Miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz to wszystko, co dzisiaj Ino, ale powstrzymałam się.
- Nigdy, ale to nigdy nie wolno tracić ci wiary we mnie i w życie. Nawet, kiedy to się stanie, masz stanąć na nogi i żyć dalej! Rozumiesz mnie?! - Pomimo powściągliwości nie udało mi się do końca opanować emocji.
- Jak mogę po tym wszystkim żyć, jakby nic się nie stało? - Po jej policzkach płynęły korale krystalicznych kropli. - Jesteś dla mnie wszystkim. Nie mam niczego, poza tobą. - Przytuliłam matkę do ramienia.
- Masz się podnieść i iść dalej. To twoje zadanie. Ostatnie, jakie każę ci wykonać w naszej wspólnej podróży - szepnęłam z mocą prosto do jej ucha, połykając własne łzy. Kiedy w końcu się uspokoiłyśmy odsunęłam mamę od siebie i złapałam za rękę. - Ech… nie miałam zamiaru prawić ci morałów. Chciałam porozmawiać o czymś innym.
Skinęła głową i wyjęła chusteczki, którymi doprowadziła się do porządku.
- Chcę wrócić po wakacjach do szkoły. W moim przypadku naświetlania nic nie dają. Zyskałam może miesiąc, ale nie więcej. Chcę wystartować w zawodach sportowych.
Matka przez chwilę stała nieruchomo zamyślona.
- Kiedy chcesz przerwać chemioterapię?
Uśmiechnęłam się do siebie w duchu.
- Najlepiej od razu. Muszę być w dobrej formie, a chemioterapia mnie osłabia. Zostanę w szpitalu do końca wakacji. Dałabyś radę porozmawiać z dyrektorem szkoły?
- Wydaje mi się, że tak.
Na tym nasza rozmowa się skończyła. Kazałam mamie iść do domu i odpocząć. Pożegnałyśmy się więc, a ja wróciłam do swojej sali.
Tak, jak się tego spodziewałam, szeroko otwarte, szare oczy wpatrywały się we mnie. Powoli podeszłam do dziewczyny i usiadłam na taborecie przeznaczonym dla gości. Patrzyła na mnie zaskoczona, niepewna i lekko przestraszona.
- Przepraszam - powiedziałam szczerze. - Nie chciałam, żeby tak wyszło. Nie miałam prawa na ciebie naskakiwać. Ty jesteś ty, a ja to ja. Oczywiście nie cofam swoich słów. Uważam, że wszystkie były jak najbardziej uzasadnione, co jednak nie zmienia faktu, że nie powinnam była krzyczeć.
Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu. Cierpliwie czekałam, aż Ino wszystko przetrawi.
- Naprawdę uważasz, że mogę jeszcze z tego wyjść? - zapytała cichutko.
- Oczywiście, że możesz. Wystarczy, że będziesz tego chciała - zapewniłam gorąco patrząc prosto w jej oczy.
Dziewczyna przymknęła powieki, mocno się nad wszystkim zastanawiając.
- Chcę spróbować jeszcze raz. Chcę być zdrowa. - Jej dolna warga zadrgała płaczliwie, a powietrze w gardle zgubiło drogę. - Ja wcale nie chcę umierać.
- Wiem, Ino, wiem - westchnęłam smutno.
Tego dnia Ino udało się zjeść pół talerza zupy. Później przegadałyśmy razem resztę dnia. Dowiedziałam się, że jej mama pracuje jako dentystka, a tata jest architektem. Okazało się, że jednak trafiłam z rodzeństwem. Brat Ino - Ikuto studiuje medycynę i to głównie nad opisywaniem jego osoby zleciała nam większość czasu. Chłopak jest dla Ino autorytetem i dobrze sprawdza się w roli starszego brata. Postawił jej ultimatum: jeśli ona nie zacznie jeść, to on nie będzie jej odwiedzał. Zapewne chciał dać jej jakąś motywację. Słuchałam dziewczyny uważnie próbując nie pominąć żadnego szczegółu. Czasami udawało mi się powiedzieć coś o sobie.
W końcu byłam już tak zmęczona, że oczy same mi się zamykały, a Ino była na tyle spostrzegawcza i miła, że pozwoliła mi pójść spać. Kolejne dni upływały nam podobnie. Powiedziałam dziewczynie o mojej decyzji, a ta nieco się zmartwiła. Chciała, żebym z nią została, przynajmniej do momentu, kiedy nie będzie wyglądała już jak szkielet. W efekcie z dnia na dzień Ino jadła coraz więcej. Zaskoczona obserwowałam, jak jej skóra staje się zdrowsza i bardziej kremowa, oczy nabierają dawnego, paryskiego błękitu, a piękne pukle złotych włosów blasku i gęstości.
Zdarzały się jednak dni, kiedy świat w oczach Ino znów stawał się szary i mijały godziny zanim udawało mi się ją przekonać do jedzenia.
Siedziałyśmy w swoich łóżkach, po ciężkiej walce. Byłyśmy na siebie nieco obrażone. Ja czytałam książkę, a Ino w pozycji pół siedzącej oglądała coś w laptopie przyniesionym jej przez rodziców. Na dworze zrobiło się chłodno i zbierało się na burzę. Dziewczyna trzęsła się nawet pod grubą warstwą pierzyny. W końcu, gdy jej ręce pokryła gęsia skórka musiała odłożyć urządzenie i schować ręce pod okryciem. Przyglądałam jej się kątem oka rozważając za i przeciw. Na moją decyzję wpłynęło szczękanie zębami dobiegające z sąsiedniego łóżka. Zamknęłam książkę i wyplątałam się z pościeli.
- Posuń się.
- Co? - Chciało mi się śmiać z jej skondensowanej miny.
- No posuń się.
Po chwili wahania usłuchała. Ostrożnie wgramoliłam się pod kołdrę. Nie chciałam przez przypadek zrobić jej krzywdy. Do widoku wystających kości udało mi się, jako tako przyzwyczaić, o ile do czegoś takiego w ogóle można przywyknąć, ale pomimo tego wzdrygnęłam się czując jak jej chłodne ręce mnie obejmują.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. - Uśmiechnęła się wyrozumiale. - Jesteś taka ciepła. - W jej głosie słyszałam niedowierzanie i zachwyt. Nie mogąc się oprzeć przylgnęła do mojego boku całym ciałem. Nie miałam jej tego za złe, ale teraz wyczuwałam każdą jej kość. Chwilę po tym jak mięśnie dziewczyny opuściło napięcie, a w naszym kokonie zrobiło się wręcz parno, usłyszałam obok ucha słodkie chrapanie. Nie czekając na zaproszenie i starając się nie myśleć o wychudzonym ciele obok, udałam się w krainę snów. Dopiero około wieczora obudziła nas wizyta rodziców Ino.
Nasze więzi pogłębiały się coraz bardziej i wkrótce stałyśmy się dla siebie prawdziwymi przyjaciółkami.
Trzydziestego sierpnia wyszłyśmy razem ze szpitala. Ino wciąż była w nie najlepszym stanie, ale powoli zaczynała bardziej przypominać człowieka niż szkielet. Zdecydowała się razem ze mną wrócić do szkoły.
Pierwszego września stałam przed lustrem w swoim pokoju dokładnie oglądając swoje odbicie. Moje włosy zaczęły odrastać, a krótka, chłopięca fryzurka idealnie pasowała do mojej szczupłej twarzy. Niemal wszystkie efekty uboczne chemioterapii minęły. Byłam teraz o wiele szczuplejsza i pozbawiona wcześniejszej tkanki mięśniowej.
Drżącymi ze zdenerwowania rękami wygładziłam czarną spódnicę, chwyciłam torebkę i wyszłam z domu na przystanek. Obawiałam się tego, co będzie, kiedy już dotrę na miejsce. Zniknęłam z dnia na dzień bez wieści. Zaczną się niewygodne pytania, które wolałabym zostawić bez odpowiedzi.
W oficjalnej wersji, tego co się ze mną działo: byłam chora, wyjechałam do specjalistycznej kliniki, ale już wyzdrowiałam. Banalna historyjka, w którą wszyscy uwierzą, bo nie będą mięli wyboru. Bałam się tylko, że nie będę dostatecznie dobrym kłamcą.
Ino czekała na mnie przed wejściem do budynku. Specjalnie, żeby się ze mną nie rozstawać przepisała się do mojej klasy. Jako, że nie zamierzałam zaliczyć roku, dyrektor placówki wyłączył mnie ze wszelkich egzaminów, a kartkówki i sprawdziany miałam pisać tylko na pokaz. Wszyscy nauczyciele zostali wtajemniczeni. Mięli nie wiedzieć tylko uczniowie.
Za chwilę znów miałam spotkać się z osobami z mojej klasy. Ino położyła swoją dłoń na moim ramieniu w geście wsparcia.
- Gotowa?
- Żeby odegrać tę całą szopkę? - Uśmiechnęłam się krzywo. - Chyba tak.
Bojąc się jak cholera i nie będąc pewną czegokolwiek przeszłam przez drzwi.
Korytarze szkoły powitały mnie rozmowami podnieconych trzecioklasistów, nieco przestraszonych pierwszoklasistów i znudzonych drugoklasistów.
Razem z przyjaciółką weszłyśmy jako ostatnie, do klasy, gdzie mieliśmy mieć rozpoczęcie roku. Kiedy przekroczyłyśmy próg rozmowy w sali ucichły, by chwilę później wezbrać z nową siłą. Wywołałyśmy swoją obecnością nie małe posuszenie. Nasza wychowawczyni musiała trzy razy prosić o ciszę, zanim mogła rozpocząć przemowę.
- Witam wszystkich - powiedziała, gdy w końcu pozwolono jej dojść do głosu. - Mam nadzieję, że wakacje były udane i dobrze wypoczęliście przed ostatnim rokiem w liceum.
Cierpliwie znosiłam lustrujące mnie, ciekawskie spojrzenia. Starałam się zachować spokój, ale czułam się osaczona, przez co jeszcze bardziej bałam się tego, co miało nadejść.
- Jak widzicie wróciła do nas Sakura. Była chora i umieszczona w specjalistycznej klinice, ale już jest wszystko dobrze. - Głos kobiety zgubił ton przy ostatnim słowie, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy byli zbyt pochłonięci wpatrywaniem się we mnie i wymienianiem uwag z towarzyszami siedzącymi najbliżej. - Prawda? - Wychowawczyni zwróciła się w moją stronę.
Moje żyły zapulsowały od adrenaliny. Już czas, od tej chwili mam być profesjonalną aktorką na co dzień. Wymusiłam z siebie coś na kształt szczerego uśmiechu i skinęłam głową niezdolna do wydobycia dźwięków z zaciśniętego gardła. Zresztą bałam się, że ton mojego głosu może mnie zdradzić.
- Mamy również w klasie dwie nowe osoby. - Nauczycielka na moment odciągnęła wszystkich od tematu mojej choroby, ale wiedziałam, że będę na ustach jeszcze przez parę tygodni. Sama również zaczęłam nasłuchiwać z zainteresowaniem. Do tej pory byłam tak pochłonięta burzą w moim umyśle, że nie zauważyłam drugiego, nowego ucznia. - Sasuke, Ino, proszę wyjdźcie na środek i przedstawcie się.
Z ostatniej ławki na końcu sali wstał chłopak o niesamowitej, osobliwej urodzie. Hebanowa czupryna sterczała na różne strony w artystycznym nieładzie, ciemne oczy przyciągały magnetycznym, zimnym spojrzeniem, szlachetne rysy idealnie komponowały się z alabastrową cerą, a całości dopełniał czarny, elegancki strój.
Cała żeńska część klasy wpatrywała się w niego, jak jeszcze chwilę temu we mnie. Owszem, nie powiem, że nie. Mnie też się on podobał, ale ja w przeciwieństwie do reszty wiedziałam jak to jest, kiedy znajdujesz się w centrum uwagi, pomimo, że tego nie chcesz. Wygrzebując z siebie zdrowy rozsądek ścisnęłam rękę Ino i szepnęłam jej na ucho „Idź, jestem z tobą”. Odprowadziłam ją wzrokiem na przód sali i posłałam ciepły uśmiech.
- Powiedzcie coś o sobie. - Nauczycielka też starała się dodać nowym otuchy uśmiechem. - Ino?
- Nazywam się Ino Yamanaka. - Dziewczyna miała w sobie tyle dobrej energii i dziecięcej ufności oraz szczerości, że byłam pewna, że w krótkim czasie zjedna sobie mnóstwo przyjaciół. - Jestem z tego miasta. Przeniosłam się do tej szkoły z różnych powodów, a jednym z nich jest moja przyjaźń z Sakurą. - Mimowolnie moje policzki rozgrzała krew powodując rumieńce. - Lubię malować i jeszcze nie wiem jakim zawodem chcę się trudzić. - Na tym zakończyła swoją wypowiedź. Obdarzyła każdego z osobna błękitnym, wesołym spojrzeniem i wróciła na krzesło obok mnie.
Przyszła kolej na bruneta.
- Nazywam się Sasuke Uchiha. - Jego głos całkowicie zbił mnie z pantałyku. Był zimny i nieprzyjemnie zdystansowany, wręcz ostry. Jakby chciał tym samym powiedzieć: „Jestem zły, nie zbliżajcie się.”Całe moje zrozumienie gdzieś się ulotniło i teraz przypatrywałam się chłopakowi otwarcie. Nie mogłam pojąć, co nim kieruje, dlaczego tak się zachowuje. Mówiąc patrzył każdemu po kolei w oczy, aż ten, na którego patrzył odwracał głowę, albo zamykał oczy. Po tym jak przestraszył drobną Ino przyszła kolej na mnie. Od jego natarczywego, ziemnego wzroku przechodziły ciarki, ale mnie nie tak łatwo pokonać, o nie. Chłopak mówił dalej przeszywając mnie spojrzeniem. - Pochodzę z innego miasta. Przeprowadziłem się tu niedawno. - Starałam się nie okazywać złości i zniecierpliwienia. Uparcie nie odpuszczałam i próbowałam przebić się przez chłodną powłokę. Przez jeden ułamek sekundy mignął mi słaby błysk cierpienia, a potem ciemne oczy przeniosły się na kolejną ofiarę.
Wygrałam. Wciąż patrzyłam na bruneta, ale napięcie zniknęło. Nawiązał ze mną kontakt wzrokowy jeszcze jeden raz, tuż przed tym jak wrócił na swoje miejsce.
Ino zwróciła się w moją stronę zaszokowana.
- Co to miało być?!
- Zgrywanie czarnego charakteru, żeby odstraszyć fanki. - To proste stwierdzenie miało w sobie sporą część prawdy, ale czułam, że tu chodzi o coś jeszcze.
Po tym jak nauczycielka nas pożegnała wyszliśmy na korytarz. Pan lodowaty szybko się zmył, a to spowodowało, że cała uwaga klasy skupiła się na mnie. Pierwsza podeszła do mnie dawna koleżanka z ławki.
- Hej Sakura. - Jej ton był przyjemny, ale twarz wyrażała zaintrygowanie i rozdrażnienie.
- Cześć Hinata. - Moja wyluzowana postawa nijak miała się do tego, co w tej chwili czułam. Każda komórka w moim ciele emanowała zdenerwowaniem.
- Nie rozumiem. - Jej blado niebieskie oczy świdrowały mnie badawczo, jakby chciała nimi zobaczyć wszystkie tajemnice mojej duszy. Dziewczyna znała mnie lepiej niż reszta klasy i to spotkania z nią najbardziej się obawiałam.
- Czego nie rozumiesz? - Starałam się grać nic niewiedzącą, niestety mój drżący od zdenerwowania głos mnie zdradził. W myślach przeklinałam się za to.
- Nie rozumiem dlaczego wyjechałaś bez słowa? Dlaczego nie odpisywałaś na nasze wiadomości? Na co byłaś chora? - Spojrzała na moją głowę. - Dlaczego ścięłaś włosy? Przecież tak je lubiłaś. - Naszej rozmowie przysłuchiwała się spora grupka osób. Ze stresu dłonie zaczęły mi się pocić.
- Wyjechałam bez słowa, bo nie było czasu, żeby kogokolwiek informować. Musiałam przejść operację, a z tego całego zamieszania nie wzięłam z domu komórki. Nazwa mojej choroby nic ci nie powie, a włosy ścięłam, bo tak jest wygodniej. - O dziwo kłamałam bez zająknięcia, ale to chyba było spowodowane złością na Hinatę.
Ciemnowłosa skinęła smutno głową, a potem podeszła do mnie. Jej ciepłe ramiona zamknęły mnie w objęciach.
- Cieszę się, że wróciłaś. - Wyczułam, że mówi szczerze. Odwzajemniłam jej uścisk, a napięcie opuściło moje ciało. - Znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy kłamiesz - szepnęła tak, żebym mogła to usłyszeć tylko ja. Moje serce na moment przerwało swój rytm, by za chwilę zacząć bić dwa razy szybciej.
Hinata wyplątała się z moich zesztywniałych ramion i spojrzała z powagą w oczy. Byłam pewna, że dostrzegła w nich strach. Po tej sytuacji nikt już się mnie nie dopytywał. Nie było już w tej sprawie więcej nic do powiedzenia. Ino starała się zapoznać z każdym po kolei. Podchodziła do osoby, podawała rękę, przedstawiała się, gawędziła chwilę i szła do następnej. Dłużej zatrzymała się przy szczupłym, czarnowłosym chłopaku, który miał chyba na imię Sai. Rozmawiali ze sobą i śmiali się. Czekałam cierpliwie na przyjaciółkę. W efekcie wyszłyśmy jako ostatnie.
W drodze powrotnej dużo mówiła, a ja słuchałam jej jak mogłam najuważniej i odpowiadałam na zadawane pytania, ale myślami byłam całkiem gdzie indziej. Myślałam o Hnacie i tajemniczym Sasuke.

Od rozpoczęcia roku szkolnego miną już tydzień. Ino była osobą tak ciepłą i towarzyską, że niemal od razu zyskała całą rzeszę wielbicieli i koleżanek. Przez całe zawirowanie związane ze szkołą poświęcała mi coraz mniej czasu. Nie miałam jej tego za złe. Cieszyłam się, że się od siebie oddalamy. Nie chciałam, żeby Ino cierpiała po moim odejściu.
Natomiast Sasuke Uchiha do nikogo się nie odzywał. Siedział samotnie w ławce obok mojej i Ino. Często czułam na sobie jego spojrzenie, ale kiedy odwracałam głowę, on był już nie patrzył. Zaintrygowanie jego osobą powoli mi przechodziło. Teraz głowę miałam wypełnioną czymś innym. Szykowałam się do zawodów sportowych. Chciałam spełnić przynajmniej jedno ze swoich marzeń. Korzystałam z tego, że nie musiałam się uczyć i każdą swoją wolną chwilę spędzałam na treningach, który prowadził mój były trener. Był szczerze ucieszony, kiedy wróciłam. Byłam jedną z najlepszych zawodniczek i nawet po spadku formy w moim ciele drzemała jeszcze ogromna siła. Po tym jak trener kończył pracę i szedł do domu, ja zostawałam do późnego wieczora, by biegać po bieżni. Kończyłam dopiero, gdy nogi odmawiały mi posłuszeństwa, często przepłacając to ich bólem następnego dnia. Nie dbałam jednak o to. Chciałam móc dać z siebie wszystko.
Pod koniec tygodnia stało się coś niespodziewanego, co powrotem skierowało moje myśli w kierunku tajemniczego, zimnego Sasuke.
Na ostatniej przerwie w piątek podbiegła do niego jakaś nieznana mi dziewczyna z innej klasy. Chcąc nie chcąc usłyszałam całą ich rozmowę, co wcale nie było z reszta takie trudne.
- Witaj, nazywam się Monisa. Jestem z klasy… - Jak się tego mogłam spodziewać, dziewczyna odważnie wyznała mu, że jest w nim zauroczona.
Wpatrywałam się w wesołe, niebrzydkie stworzenie z podziwem. Osobiście nie bardzo rozumiałam jak można się w kimś zauroczyć wciągu jednego tygodnia, ale mimo wszystko podziwiałam jej pewność siebie. Byłam pewna, że nie potrafiłabym zdobyć się na takie wyznanie, szczególnie jeśli ciemne oczy wwiercałyby się we mnie ze wściekłością.
- Super. A teraz mogłabyś już sobie pójść. Przeszkadzasz mi w jedzeniu. - W jego głosie słyszałam obojętność zmieszaną z kpiną.
Dziewczyna wyszła z podniesioną głową, ale widziałam jak powstrzymuje łzy.
Jak zwykle nie wiele myśląc podniosłam się ze swojego miejsca z chęcią mordu w oczach.
- Jak mogłeś powiedzieć tej dziewczynie coś tak okropnego?! Nie masz sumienia, czy co?! Masz pojęcie jak bolały ją te słowa?! Jak bardzo jej kobieca, wrażliwa dusza musiała ucierpieć z powodu twojej głupoty?! - Nie mogłam być pewna, o czym w tamtej chwili myślał, ale jego spojrzenie było naprawdę przerażające. - Mogłeś przynajmniej wykazać odrobinę kultury i uprzejmie odmówić, ale nie! Skąd! Sasuke Uchiha nie umie być uprzejmy, czy po prostu miły. - Moje oczy ciskały błyskawice i nawet przeszywający wzrok bruneta nie złamał mojej determinacji.
- Posłuchaj różowa. To moja sprawa jak i z kim rozmawiam. Nie masz prawa mnie krytykować lub pouczać. Nie znasz mnie. Nic o mnie nie wiesz, więc siedź cicho. - Po tych suchych, ostrych słowach wstał, zabrał swój lunch i odszedł. Prychnęłam rozeźlona i usiadłam powrotem obok Ino. W jednej kwestii musiałam się z nim zgodzić: kompletnie nic o nim nie wiedziałam.
W poniedziałek podczas lunchu odsunęłam puste krzesło w ławce Sasuke i dosiadłam się. Chłopak obdarzył mnie ostrzegawczym, ostrym spojrzeniem i wrócił do jedzenia.
- Dlaczego siedzisz sam? - zapytałam spokojnie, niby od niechcenia, jakbym rozmawiała z dobrym znajomym.
- Co cie to obchodzi?
- Powiedziałeś w piątek, że cię nie znam. Miałeś rację, więc chcę to zmienić. - Czarnowłosy chyba nie spodziewał się tak spokojnej odpowiedzi zważywszy na mój piątkowy wybuch.
- Siedzę sam, bo… - Jego kare oczy zasnuły się mgłą zamyślenia. - tak chciałem.
Pokręciłam smutno głową.
- Nie, to jest zła odpowiedź. - Sasuke wygiął usta w grymasie zniecierpliwienia. Odsunął gwałtownie krzesło i tak, jak poprzedniego dnia odszedł.
Z westchnieniem wróciłam na swoje miejsce. Jego tajemnica mnie nurtowała. Codziennie miałam przed oczami jego cierpiące wnętrze, które widziałam pierwszego dnia. Widziałam wtedy jak bardzo potrzebuje pomocy. Kiedy przysiadłam się do niego kolejnego dnia jak zwykle nic nie powiedział, ale zacisną zęby, gdy usłyszał zgrzyt krzesła o posadzkę.
- Dlaczego dzisiaj siedzisz sam? - Mój głos był spokojny, łagodny.
- Jaki masz w tym cel? Po co to robisz? Dlaczego się mnie uczepiłaś? - Niemal krzyczał. Miałam ochotę zasłonić sobie uszy, ale nie zrobiłam tego. Patrzyłam na niego niewzruszona.
- Bo chcę zobaczyć twój szczery uśmiech. - Z jego twarzy odpłynęły wszystkie emocje. Wpatrywał się we mnie ogłupiały, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś chce poświęcić mu swój czas. Jakby moje słowa dotknęły go do żywego.
Chłopak opadł powrotem na odrzucone krzesło.
- Siedzę sam, ponieważ nie ma osoby, która mogłaby mnie zrozumieć, która mogłaby zobaczyć, jaki jestem naprawdę. - Jego odpowiedź brzmiała sucho, ale wyczułam, że dużo wcześniej o tym myślał.
Skinęłam głową.
- Nasza rozmowa poszła o stopień wyżej. - Czułam na sobie jego wyrażające niezrozumienie spojrzenie, ale nie odezwałam się.
- Dlaczego unikasz ludzi Sasuke?
Tym razem odpowiedź przyszła błyskawicznie.
- Bo ich nienawidzę.
Bez słowa wstałam i wróciłam do swojej ławki, aby rozpocząć zajęcia. Nie chciałam dać po sobie poznać jak bardzo to mną wstrząsnęło.
Odpowiedź Sasuke dźwięczała w mojej głowie non stop. Na zajęciach, na treningach, w domu i przed snem. Aż do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo Sasuke cierpi.
Przez kolejny tydzień dosiadałam się do chłopaka i zadawałam nu coraz to nowe pytania, chociaż tym już nie tak trudne, lecz za każdym razem tylko jedno. Sasuke nie witał mnie już tak nieprzychylnym spojrzeniem. Sprawiał wrażenie, jakby moja obecność już mu nie przeszkadzała, a nawet jakby się z niej cieszył, chociaż oczywiście nigdy tego nie okazał. Po tym jak uzyskałam odpowiedź siedziałam cicho, kończąc posiłek. Pytałam się o różne rzeczy. O to, czy lubi sport. Jaki jest jego ulubiony przedmiot. Co sądzi o nauczycielach. Czy jego lunch jest smaczny. Każda jego sucha, skąpa odpowiedź mówiła mi o nim więcej niż myślał, że mówi. Analizowałam każdy jego gest, ton głosu z jakim się wypowiadał. Za każdym razem reagował bardzo spokojnie. Jedynie, gdy zapytałam go o rodzeństwo, poczułam, że wchodzę na niebezpieczne tematy. Już wiedziałam, w czym tkwił problem. Coś było nie tak z rodziną Sasuke.
Tydzień później, gdy jak zwykle odpowiedział mi na moje zwyczajne, lekkie pytanie, stało się coś, na co czekałam.
- Zadajesz mi pytania, ale nigdy nie mówisz nic o sobie. Dlaczego? - Spojrzałam na niego z powagą. Udało mi się sprawić, żeby to Sasuke chciał mnie poznać.
- Bo nigdy mnie nie pytasz. - Uśmiechnęłam się lekko widząc jego konsternację. - Co byś chciał wiedzieć?
- Dlaczego w zeszłym roku opuściłaś szkołę?
Momentalnie moje mięśnie ściągnęły się ze zdenerwowania.
- Byłam chora. Leczyłam się w klinice i musiałam wyjechać.
Brunet pokręcił głową nie patrząc w moją stronę.
- Nie, to nie jest prawdziwa odpowiedź.
Zacisnęłam usta w wąską linijkę. Odsunęłam krzesło i wyszłam z sali. Pobiegłam do łazienki. Odkręciłam wodę i przemyłam twarz. Moje serce głośno tłukło się w piersi. W kółko pytałam się w myślach: „ Jak to się mogło stać?” „Jak chłopak, który kompletnie mnie nie zna mógł rozgryźć mnie z dziecięcą wręcz łatwością?” Doprowadziłam się do porządku i wróciłam do klasy usilnie starając się opanować drżące ręce. Czułam na sobie spojrzenie Sasuke, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Następnego dnia nie usiadłam z brunetem w czasie lunchu. Wiedziałam, że to musi się jak najszybciej skończyć. Ino poszła gdzieś z Saiem, więc zostałam sama.
Byłam kompletnie zaskoczona słysząc szuranie odsuwanego obok krzesła. Nie mogłam w to uwierzyć. Sasuke przyglądał mi się badawczo. Uśmiechnęłam się do niego na powitanie, ale starałam się nie patrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że odzwierciedla się w nich mój strach. Spodziewałam się, że usłyszę pytanie ponownie, ale tak się nie stało.
- Masz rodzeństwo? - Chyba zamieniliśmy się rolami. Teraz to ja wyglądałam na potrzebującą pomocy.
- Nie, - odparłam - ale Ino jest dla mnie jak siostra.
- Mieszkasz z rodzicami?
- Z matką. - Koncentrowałam się na tym, żeby mówić wyluzowanym tonem, tym samym drąc nerwowo swoją drożdżówkę na kawałki.
Między nami zapadła cisza przerywana odgłosami rozdzieranego moimi palcami jedzenia.
- Lubisz sport? Widziałem jak ćwiczysz. - Zauważyłam, że jego głos przestał być chłodny. Co prawda daleko mu było do przyjaznego, ale cieszyła mnie nawet ta drobna zmiana.
- Tak. Chcę wystartować w zawodach. To moje marzenie.
- Marzenie? Przecież nie jest to coś aż tak trudnego do osiągnięcia.
Uśmiechnęłam się smutno pod nosem.
- Można powiedzieć, że mierzę rzeczywistość z trochę innej perspektywy i inną miarą.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz. Właściwie, to nie powinieneś. Jeśli to zrobisz… to stanie się coś, czego bardzo się obawiam. - Tym razem nie byłam w stanie powstrzymać swojej ciekawości i zerknęłam w oczy chłopaka. Były jak lustro jego odczuć. Był zamyślony. Stanowiłam dla niego nie lada zagadkę.
- Chyba rozumiem. - Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia. - Nie chcesz, żeby ktoś odkrył twój sekret, bo będziesz cierpieć.
Przymknęłam na chwilę oczy, żeby ukryć odbijające się w nich uczucia.
- Tak, można tak powiedzieć.
Do końca przerwy siedzieliśmy w milczeniu. Zastanawiałam się czy dobrze robię odkrywając się aż tak bardzo przed tym chłopakiem. Nie chciałam, żeby dowiedział się o chorobie. Chciałam mu tylko pomóc i nie oczekiwałam niczego w zamian.
Następnego dnia Sasuke stanął naprzeciwko mojej ławki z lekkim jakby uśmiechem na twarzy.
- Chcesz zjeść ze mną lunch? - Z początku nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Przecież jadamy razem lunch już od kilku tygodni, ale potem zorientowałam się, że on chce mnie gdzieś zabrać. Z daleka od ciekawskich spojrzeń kolegów z klasy.
- Czemu nie - odparłam. Chociaż moją głowę wypełniało kompletne zaskoczenie.
Chłopak zaprowadził mnie na dach budynku.
- Sasuke, tutaj chyba nie można wchodzić. - zaprotestowałam cichutko.
- Zasady są po to, żeby je łamać. - Łobuzerski uśmiech zatańczył na jego wargach i kącikach oczu. Jednak była to tak krótka chwila, że nie mogłam być pewna, czy naprawdę to widziałam.
Patrzyłam jak zaczarowana na płynące po błękitnym niebie puszyste obłoki. Wiatr podrywał moje krótkie włosy.
- Fajne miejsce.
Rozłożyliśmy posiłek w odsłoniętym od wiatru miejscu. Patrzyłam niepewnie na siedzącego naprzeciw chłopaka. Nie byłam pewna, czy powinnam zadać pytanie, które miałam na końcu języka.
- Pytaj. - Nie potrafiłam zrozumieć, tego jak dobrze umiał mnie przejrzeć. Chwilę zajęło mi, żeby sformułować odpowiednio pytanie.
- Mieszkasz z rodziną? - Spodziewałam się gwałtownej reakcji, ale nawet jeśli w Sasuke zapłoną płomień gniewu, to chłopak nie dał tego po sobie poznać.
- Mieszkam z bratem.
Zapadła cisza. Chciałam zapytać o rodziców chłopaka, ale czułam, ze to pytanie jest zbyt osobiste i zaskoczyło mnie, kiedy usłyszałam jego znajomy, męski głos ponownie.
- Mój ojciec umarł, kiedy miałem niespełna rok. Mnie i brata wychowywała matka. Gdy miałem zaledwie 9 lat w naszym życiu pojawił się niejaki Kaile. wydawał się być w porządku, był miły. Po trzech miesiącach ożenił się z mamą. - Obserwowałam jak silne dłonie Sasuke zwijają się w pięści, a mięśnie na jego twarzy drgają odsłaniając w końcu cały ból, jaki w sobie nosił. - Potem zaczęło się piekło dla mnie, dla brata i dla mojej matki. Kaile niemal każdego wieczoru wracał pijany do domu. Bił nas. Zdarzało się, że obrażenia były tak ciężkie, że któreś z nas trafiało przez to do szpitala. Kiedy miałem 11 lat Kaile pobił moją matkę na śmierć. - Głos uwiązł Sasuke w gardle. Patrzyłam z przerażeniem w wypełnione bólem oczy skrzywdzonego dziecka. Mimo iż chłopak starał się ukryć swój żal, to doskonale widziałam, jak pod swoją skorupą obojętności krwawi z nigdy niezabliźnionych ran. Po jego bladym, alabastrowym policzku spłynęła krystaliczna łza. Obydwoje patrzyliśmy zaskoczeni na wilgotny ślad na ziemi.
Nie mogłam patrzeć na jego ból. Chciałam go jakoś pocieszyć, sprawić, żeby się uśmiechną, żeby był szczęśliwy, żeby mógł zapomnieć o tym, co przeżył. Czułam jak jego cierpienie staje się moim i po prostu nie mogłam stać bezczynnie. W odruchu podeszłam do chłopaka i usiadłam tuż obok. Po raz pierwszy odważyłam się dotknąć jego ciepłej dłoni. Zamknęłam ją w objęciach swoich, drobnych i nieporównywalnie mniejszych. Chciałam tym samym okazać mu wsparcie. Dać mu siłę, alby mógł to wszystko z siebie wyrzucić, zapewne po raz pierwszy się komuś zwierzając.
- Mój brat zabił ojczyma, kiedy wrócił po szkole do domu i zobaczył, co się stało. Na szczęście sąd go uniewinnił.
Nieśmiało wyciągnęłam w jego kierunku swoje ramiona, przyciągając go do siebie. Po chwili wahania jego głowa spoczęła na moim ramieniu, a pierś zadrżała od łez, których nie chciał przy mnie uronić.
- Nie powiem, że ci współczuję, bo nie mam takiego prawa, gdyż nie doświadczyłam nigdy czegoś tak potwornego. Ale widząc twoje cierpienie… chcę żebyś wiedział, że nie jesteś sam, że jestem tu i dzielę z tobą twój ból. Nie powinieneś powstrzymywać łez. Świat powinien je zobaczyć i płakać razem z tobą - wyszeptałam.
Minutę później poczułam na swoim ramieniu ciepłe krople. Trzymałam Sasuke, aż ten się uspokoił. Nie przeszkadzał mi chłodny wiatr ani to, że przerwa pewnie już dawno się skończyła. Pozwoliłam chłopakowi ukryć przede mną zaczerwienione oczy. Spojrzał na mnie dopiero, kiedy otarł policzki.
- Dziękuję Sakura.
Uśmiechnęłam się do niego smutno.
- Nie musisz mi dziękować. Nie zrobiłam niczego szczególnego.
- Nie, zrobiłaś o wiele więcej.

Nazajutrz byłam w wyśmienitym humorze. Udało mi się przełamać opór Sasuke. Pozwolił sobie pomóc. To był niebywały sukces. Jednak miałam jakieś dziwne przeczucia. Podświadomie obawiałam się tego, co zdarzy się dziś na przerwie na lunch. Bałam się, że teraz przyszła moja kolej na odkrywanie sekretów. Jednak Sasuke nie naciskał. Tak jak poprzednim razem poszliśmy na dach. W swoim towarzystwie mogliśmy być sobą. Rozmawialiśmy o mojej przyjaźni z Ino. Zgrabnie omijałam kwestię tego, na co byłam chora, ale to nie przeszkadzało nam mówić i szczerze się śmiać.
Właśnie: śmiech. Coś tak niebywałego. Dźwięczny odgłos radości. Wcześniej przy Ino znów zaczęłam się uśmiechać, ale nigdy nie zdarzało mi się śmiać. Natomiast przy Sasuke… to było coś innego. Ta więź, która nas łączyła byłą czymś bardzo osobliwym. Oboje sobie ufaliśmy, ale nie byliśmy niczym zobowiązani. Panowała pełna swoboda. Zero murów.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam uśmiech Sasuke byłam w takim szoku, że aż zaniemówiłam. Jego oczy były takie magnetycznie ciepłe, a proste białe zęby budziły zachwyt.
- Sakura, coś się stało? - Nie, nie chciałam, żeby znów był zmartwiony. Chciałam, żeby jego uśmiech trwał dalej.
- Nie, po prostu pierwszy raz widzę jak się śmiejesz. - W uśmiech, który mu posłałam włożyłam całe ciepło, jakie miałam w sercu zarezerwowane dla jego osoby.
Mijały kolejne dni. Razem spędzaliśmy każdą przerwę. Bystre oczy Ino wychwyciły nasze zachowanie. Nie spędzałyśmy ze sobą już tyle czasu, co kiedyś.
- Sakura, co się z tobą dzieje? Nigdy nie widziałam cię takiej radosnej i już prawie w ogóle ze mną nie rozmawiasz. - Jej błękitne oczy uważnie lustrowały moją zawstydzoną twarz szukając innych emocji. Wracałyśmy właśnie razem do domu.
- Hmm… - Jej słowa wywołały u mnie zamyślenie. - Nie wiem. Spędzam dużo czasu na treningach, a ty na nauce. Masz nowych znajomych.
- Taak… - Wyczułam w jej głosie podejrzliwość. - Zauważyłam, że spędzasz każdą przerwę z Sasuke.
- Polubiliśmy się - odparłam wzruszając ramionami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który z niewiadomych powodów wkradł się na moje wargi.
Nagle Ino zatrzymała się zmuszając mnie do tego samego.
- Ino, o co chodzi? - zapytałam szczerze zaniepokojona widząc jej zaskoczoną minę.
Przyjaciółka spojrzała na mnie z błyskiem i radością w oczach.
- Sakura czy ty przypadkiem się… nie zakochałaś?
Jej słowa sprawiły, że nogi wrosły mi w ziemię. Pragnęłam całą sobą zaprzeczyć i zrobiłam to bez wahania. Jednak dlaczego moje serce bije tak szybko? Dlaczego poczułam się, jakbym skłamała?
- Oczywiście, że nie! Co ci strzeliło do głowy! - Ona jedynie pokręciła głową i wznowiła marsz pogwizdując przy tym wesoło.
Mimo iż nie chciałam o tym myśleć jej słowa odbijały się echem w mojej głowie nie dając mi spokoju.

A co jeśli Ino ma rację, co wtedy? - Po raz kolejny obudziłam się zdyszana z tym pytaniem na ustach. Całymi dniami chodziłam zamyślona. Jeszcze pół roku temu bardzo bym się cieszyła z takiego obrotu spraw, ale czy teraz mogę być równie szczęśliwa? Zostało mi tylko kilka miesięcy życia. Nie chcę skrzywdzić Sasuke. Nie chcę, żeby przeze mnie znów cierpiał.
Obiekt moich rozmyślań siedział przede mną nie odzywając się. Silny wiatr szargał moimi włosami. Chłopak wyglądał na… obrażonego.
- Sasuke, co jest?
Wzruszył ramionami. Przysunęłam się do niego bliżej, żeby dokładnie widzieć jego oczy.
- Jesteś tak zamyślona, że mnie ignorujesz, więc… - znów to samo. Patrzył na mnie tak… smutno. Jakby był zawiedziony, rozczarowany. Przestraszyłam się. Nie chciałam, żeby tak na mnie patrzył. Czułam się źle.
- Sasuke, proszę nie patrz tak na mnie, ja po prostu… - Nie wiem dlaczego, ale kąciki moich oczu zapiekły niemiłosiernie szykując potok łez. Zakryłam dłonią drżące usta. Co się dzieje? Dlaczego chce mi się płakać?
- Hej Sakura, nic ci nie jest? - Brunet już nie tyle, co był zaniepokojony, ale po prostu się bał. Zawsze widział mnie uśmiechniętą, pogodzoną ze swoim losem i tym, co ma nastąpić.
Zrozumienie przyszło do mnie niespodziewanie wraz z ciepłymi objęciami chłopaka i szlochem.
Chciałam móc kochać Sasuke nie myśląc o tym, że w każdej chwili moje serce może przestać bić. Czułam jak moja dusza rozszczepia się wzdłuż poszarpanej blizny pozostałej mi po okresie pobytu w szpitalu.
Nie chciałam umierać. Znów zaczęłam bać się śmierci.
Wiedziałam, że nie ukryję przed Sasuke prawdy zbyt długo. Nie potrafiłam go okłamywać, kiedy on był wobec mnie taki szczery. Z każdym kolejnym kłamstwem, czułam, jakbym wbijała mu kolejny sztylet, tyle że ból odczuwałam też ja.
- Wiesz Sakura, chciałaś mi pomóc. Czułem to i na początku nie chciałem przyjąć wyciągniętej dłoni. Ale cieszę się, że jednak po nią sięgnąłem. Jestem szczęśliwy, kiedy jesteś przy mnie. - Jego słowa kompletnie mnie ogłupiły. Tak bardzo chciałam uchronić Sasuke przed bólem, który mogę mu zadać. Miałam zamiar z dnia na dzień coraz bardziej się od niego oddalać, tak jak to było z Ino.
Jednakże nie potrafiłam. Byłam zbyt słaba i samolubna. Obecność Sasuke sprawiała, że odciągał mnie od moich problemów. W efekcie zamiast się od niego oddalać, zbliżałam się jeszcze bardziej. Wcale nie byłam zaskoczona tym, co usłyszałam pod koniec listopada…
- Sakura? - Sasuke udało mi się wyciągnąć mnie z domu w weekend na jesienny spacer. Teraz siedzieliśmy w kawiarni pijąc gorącą herbatę.
- Hmm… - Patrzyłam w jego radosne oczy, ciesząc się, ze moja obecność sprawia mu taką przyjemność.
- Wiesz ja… - Przeraziłam się widząc jego zakłopotane spojrzenie i rumieńce, które wcale nie były już efektem niskiej temperatury za oknem. Obawiałam się tej chwili. Spodziewałam się jej. Tysiące razy wyobrażałam ją sobie przed snem wymyślając różne wersje odpowiedzi. Jednak, kiedy spodziewana kwestia w końcu padła, ja nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. - Lubię cię. Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym.
Tak bardzo chciałam odpowiedzieć mu, że ja też to czuję w stosunku do niego, ale rozsądek podpowiadał, że zrobię źle. Choć raz chciałam być nieodpowiedzialna, nie myśleć o tym, co będzie jutro, ale to nie było takie łatwe. Moje gardło ścisnęło się niezdolne do wydobycia jakiegokolwiek artykułowanego dźwięku.
W odpowiedzi sięgnęłam po jego zaciśniętą ze zdenerwowania dłoń leżącą na stoliku. Splątałam ze sobą nasze palce i ucałowałam wierzch jego dłoni. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Czułam w sercu niesamowite ciepło, gdy jego usta przyciskały się do moich nie zostawiając nawet centymetra wolnej przestrzeni w miłosnych objęciach, gdy odprowadzał mnie do domu. To było takie niesamowite, nowe i przyjemne wiedzieć, że do kogoś należysz, że kochasz go całym udręczonym sercem, a on odwdzięcza ci się tym samym. Nie chciałam się rozstawać i bałam się, że nie będę chciała jeszcze bardziej, kiedy przyjdzie nam się pożegnać na zawsze.
Wiedziałam też, że będę musiała mu w końcu powiedzieć i ta myśl nie dawała mi spokoju. Za bardzo bałam się go stracić. Był dla mnie podporą, ostoją, oazą, przy której troski pryskały jak bańka mydlana, a ja czułam się bezpieczna. Był dla mnie bardzo cenny.
W głębi serca czułam, że za tę chwilę nieodpowiedzialności przyjdzie mi jeszcze gorzko zapłacić.
Ino i reszta klasy nie mogła się nadziwić zmianie Sasuke. Stał się milszy, bardziej ufny. Pewien blondyn - klasowy rozrabiaka imieniem Naruto powoli kruszył jego skorupę. Sasuke wreszcie był szczęśliwy, a ja nie chciałam tego psuć swoimi zmartwieniami.
Wkrótce przyszły święta. Znów spadł śnieg i zrobiło się mroźno. Spędziłam je z Sasuke, jego bratem. Szczerze mówiąc obawiałam się starszego brata ukochanego, po tym jak usłyszałam, że zabił swojego ojczyma. Jednak moja obawa była irracjonalna i prysła od razu, kiedy zobaczyłam go ze śliczną dziewczyną u boku.
Sasuke był tak niebywale do niego podobny, że nie potrafiłam darzyć do złymi uczuciami. Braci różnił tylko: wzrost (Sasuke był nieco niższy), długie włosy Itachiego związane w kucyk i widoczna różnica wieku.
Wesołe oczy Itachiego lustrowały mnie i Sasuke uważnie. Brat oceniał moje zachowanie, charakter i szacował, na czym opiera się nasz związek. Kiedy Itachi zauważył, że jestem szczera w swoich uczuciach wyraźnie się rozluźnił. Spędziliśmy miły wieczór wigilijny. Nie chciałam zostawiać mamy na ten dzień samej, ale okazało się, że to nie jest problem. Podczas, gdy ja byłam zajęta treningami, Sasuke, Ino i swoimi rozmyśleniami, moja mama szukała szczęścia w miłości z pozytywnym skutkiem z resztą.  Wymarzonym partnerem okazał się mój lekarz prowadzący, to on powiadomił nas o chorobie i to on pocieszał mamę, gdy dowiedziała się ile czasu mi zostało.
Cieszyłam się z tego powodu. Chciałam, żeby ktoś wspierał matkę, kiedy mnie zabraknie. Miałam wielką nadzieję, że w przyszłości będzie jeszcze szczęśliwa.

Siedzieliśmy razem z Sasuke w jego pokoju. Wręczaliśmy sobie świąteczne prezenty. Długo zastanawiałam się, co mu dać. Chciałam, żeby ta rzecz mu o mnie przypominała. Kupiłam wiec ramkę, a kilka dni wcześniej oddałam cyfrowe zdjęcie naszej obejmującej się dwójki do druku. Teraz obrazek znajdował się w ramce.
Sasuke z uśmiechem odwinął kolorowy papier, ale kiedy zobaczył fotografię jego mina stała się poważna.
- Nie podoba ci się? - zapytałam szczerze zawiedziona.
On jednak pokręcił głową.
- Nie, to naprawdę piękny prezent, taki jaki chciałem dostać, żeby móc wspominać te chwile w przyszłości. - Sasuke mówił szczerze, więc mój smutek został przegoniony, a na jego miejsce wkradł się niepokój.
- O czym myślisz? - Dotknęłam swoją dłonią jego miękkiego policzka, a on złapał ją przyciskając do swojego ciała nie pozwalając, żebym zabrała rękę.
- Jest coś, o czym mi nie mówisz. Widzę to. - Spuściłam wzrok zakłopotana i zabrałam rękę. - Dziwnie reagujesz, kiedy mówię o przyszłości, kiedy mówię, że jesteś dla mnie ważna. Nie rozumiem dlaczego masz przede mną jakieś tajemnice. Szanuję to, ale od jakiegoś czasu czuję…, że nie jesteś ze mną szczera. - Wziął głęboki oddech przed tym, co ma powiedzieć. - Jeśli ty nie czujesz już do mnie tego, co ja do ciebie, to zrozumiem, tylko musisz mi o tym powiedzieć. - Jego głos był spokojny i łagodny jak lekki wiaterek muskający skórę chłodnym tchnieniem w gorące, letnie popołudnia, ale za tą fasadą wyczuwałam ból i złość.
- To nie tak - zaprotestowałam szybko. - Ja… ja cię kocham. - Te słowa po raz pierwszy padły między nami. Owszem dawaliśmy sobie dowody miłości wspólną troska i opieką, ale wypowiedzenie tych dwóch słów wydawało mi się złe, jakby to nie oddawało w pełni naszych relacji. - I nie jest to tylko szczeniackie wyznanie. Ja po prostu… - z moich oczu poleciały łzy. Ukryłam twarz w dłoniach, żeby zasłonić je przed Sasuke. Jednak on nie chciał mi na to pozwolić. Delikatnie odjął ręce od mojej twarzy, a potem przyciągną do siebie i przytulił. Czułam bijące od jego ciała ciepło, czułam bijące w przyspieszonym rytmie serce. To dodawało mi odwagi. - Ja po prostu nie chcę umierać - szepnęłam żałośnie.
Czułam jak ciało ukochanego zesztywniało.
- Co powiedziałaś? Jakie umierać? O czym ty mówisz? - Odsuną mnie od siebie na tyle, żeby móc patrzeć mi w oczy. Otarłam łzy, ale uparcie płynęły kolejne. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, żeby powiedzieć coś, co jak mi się wtedy wydawało, miało zakończyć wszystko, co było między nami.
- Jestem chora. Mam raka serca, chłoniaka. Takich jak ja jest niewiele na całym świecie, a każdy z nich umiera po roku od wykrycia choroby. Wtedy, gdy upadłam w klasie był koniec marca. - Każdą komórkę mojego ciała przeszywał ból, gdy patrzyłam we wstrząśnięte oczy Sasuke. Każda sekunda milczenia wydawała mi się nieskończenie długi momentem.
Sasuke mocno zamknął oczy, a dłonie przycisną do skroni. Patrzyłam na niego w milczeniu nie wiedząc, co mogę zrobić. Już nie płakałam musiałam być silna. Wierzyć, że wszystko będzie dobrze, choć nigdy nie miało tak być.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? - Spojrzał na mnie z wyrzutem swoimi zaczerwienionymi oczami. Jego ton głosu wciskał się w moją czaszkę niczym pazury rozjuszonego drapieżnika. - Dlaczego dopuściłaś do tego, żebym się w tobie zakochał? Przecież wiedziałaś, że mnie zostawisz!
- Masz rację wiedziałam - powiedziałam wypranym głosem, patrząc beznamiętnie w martwy punkt na ścianie. - Wiedziałam, że będziesz cierpiał po moim odejściu, ale wiedziałam też, że będziesz szczęśliwy spędzając ze mną te krótkie chwile, że będziesz szczęśliwy mogąc mnie kochać, chociaż przez chwilę.
Chwiejnie wstałam. Wzięłam swój płaszcz i stanęłam przed drzwiami jego pokoju.
- Pozwoliłam na to wszystko licząc się z konsekwencjami, ponieważ po raz pierwszy obdarzyłam kogoś takim zaufaniem i takimi uczuciami. Po raz pierwszy powiedziałam szczerze, że kogoś kocham. - Po tych słowach wyszłam z domu zostawiając Sasuke z tym wszystkim samego. Musiał to przemyśleć.
Ponad godzinę szłam powoli oświetlonymi uliczkami podziwiając udekorowane lampkami podwórza i balkony. Starałam się nie myśleć o tym, że mój romans się skończył.
„Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny;
Są one na kształt prochu zatlonego,
Co wystrzeliwszy gaśnie”
Do końca przerwy świątecznej Sasuke się nie odezwał, nie napisał, nie zadzwonił.
Moja przyjaciółka słysząc przez telefon, w jakim jestem stanie, przyjechała do mnie, żeby mnie weprzeć. Cieszyłam się, że jest ze mną. W jej obecności jakoś łatwiej było mi to wszystko znieść.
Zaraz po świętach miałam brać udział w zawodach i szczerze mówiąc wątpiłam, żeby coś z tego wyszło.
Po powrocie do szkoły wszystko stało się jasne. Sasuke nie zwracał na mnie uwagi, omijał mnie wzrokiem. Znów stał się ponury, a jego jak do tej pory najlepszy przyjaciel Naruto, był zirytowany jego zachowaniem. W czasie przerwy na lunch obaj udali się na dach budynku. Ostatecznie poczułam, że to koniec. Ostatnia tląca się we mnie iskierka nadziei zgasła. Poczułam się niewiarygodnie słaba i przytłoczona. Wszystko zniknęło. Świat wydawał mi się momentami zbyt szary i powolny, a czasem zbyt głośny i jaskrawy.
Osłabłam na treningach. Mój brak determinacji sprawił, że czas moich biegów się wydłużył. Trener był niezadowolony. Za kilka dni wyścig, a ja byłam coraz gorsza. Dni płynęły mi powoli na ciągłym zadręczaniu się i wyzywaniu od najgorszych.
Kiedy wreszcie przyszedł ten dzień nie mogłam się nadziwić, ile przeżyłam przez ten ostatni rok. Było to tak niesamowicie odległe, ale realne. Spakowałam torbę z reprezentacyjnym, szkolnym strojem i wyszłam z domu. Ino razem z moją mamą już na mnie czekały. Jechały ze mną, żeby móc mnie dopingować.
Ściskając je na pożegnanie czułam, że to dzięki nim udało mi się dotrzeć do tego momentu. Pewnie gdyby nie pojawienie się w moim życiu Ino, umarłabym w tamtej małej salce, w szpitalu. A bez matki straciłabym całą determinację dla tego, co chciałam osiągnąć. Pozostawał jeszcze Sasuke. Dzięki niemu poznałam, co to miłość do całkiem obcej osoby. Dotknęłam jego cierpienia i zmieniłam w swoje. Nie było go dziś ze mną. Jego nieobecność odbijała się straszliwą pustką w przestrzeni wokół mnie. Jednak wiedziałam, że teraz nie mogę o tym myśleć.
Miałam dziś do pokonania tor 400 metrów sprintem. To nie dużo, a mimo wszystko bałam się, że zabraknie mi siły. Weszłam do szatni i zmieniłam ubranie na wygodne, krótkie spodenki do biegania i koszulkę z nazwą i herbem szkoły. Wzięłam głęboki wdech. Starałam się opanować narastające w mojej piersi zdenerwowanie. Nie wiedziałam, co teraz będzie. Planowałam dać z siebie wszystko, ale nie wiedziałam, czy mi to wyjdzie. Wyszłam z szatni stając się oddychać równomiernie. Od mojego wyniku zależy pozycja szkoły.
Wchodząc na bieżnie obserwowałam swoje przeciwniczki. Były to najlepsze reprezentantki innych liceów. Patrzyłam jak się rozgrzewają, rozciągają swoje silne, umięśnione ręce i nogi. Nagle ze strachem zdałam sobie sprawę, że jestem z nich wszystkich najdrobniejsza. Mimo iż starałam się jak mogłam, to nie wyglądałam tak jak przed chemioterapią. Poszłam za przykładem innych dziewcząt i również zaczęłam się rozciągać. Kiedy przez megafon ogłoszono, że czas zająć miejsca startowe mój stres został wyparty przez ogień determinacji. Tak, nie zamierzam przegrać. Nie ważne, czy dobiegnę pierwsza, czy ostatnia, udało mi się osiągnąć cel, a to, że jestem w tym miejscu jest tego najlepszym dowodem. Uśmiechnęłam się zadziornie do moich przeciwniczek. Żadna z nich pewnie nie miała za sobą takiego bagażu przeżyć jak ja. To dodawało mi pewności siebie.
Po hali rozniósł się huk wystrzału. Udało mi się wystartować, jako pierwszej. Moje stopy uderzały o ziemię w szybkim, zgodnym rytmie, a powietrze umykało na boki szarpiąc moją krótką fryzurką i koszulką. Przelewałam całą swoją siłę w mięśnie nóg. Kątem oka rozglądałam się na boki. Inne dziewczyny dorównywały mi szybkością i w niedługim czasie, niemal wszystkie się zrównałyśmy. Na ostatniej prostej zaczęła się zażarta walka. Każda chciała wygrać, żadna nie miała zamiaru być ostatnia. Tlen rozpaczliwie przedzierał się przez moje płuca w szybkim oddechu. Zaczynało brakować mi sił, co sprawiło, że zostałam nieco w tyle.
Weź się w garść! - mówiłam do samej siebie - Jesteś silna! Trzymasz w życie w swoich rękach! Już niedaleko.
- Dasz radę Sakura! - Byłam tak zszokowana słysząc jego głos, że początku zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze usłyszałam. Sasuke stał na trybunach obok mojej matki i Ino.
Dam radę. W moim sercu rozlało się nowe ciepło. Dodając mi sił. Sasuke był tu dla mnie. Nie wiedziałam, czy wciąż chce ze mną być, ale to nie było w tej chwili ważne. Byłam szczęśliwa i dla niego zamierzałam wygrać.
Jakimś cudem z głębi siebie udało mi się wykrzesać jeszcze trochę energii. Z każdym dłuższym, od drugiego krokiem wyprzedzałam swoje przeciwniczki. Została tylko jedna, która nie dawała za wygraną. Walczyłyśmy do końca. Raz ona wyprzedzała mnie, a raz ja ją. W efekcie przebiegłyśmy przez linię mety niemal w tym samym momencie.
Zatrzymałam się. Serce tłukło się głośno w mojej piersi. W jednej chwili dobiegła do mnie moja mama, Ino i Sasuke, który objął mnie mocno przyciskając do swojego ciała. Odwzajemniłam uścisk, nie będąc pewną, czy chłopak nie zmiażdży mi żeber.
- Sakura, przepraszam. Wybaczysz mi? - Cichy szept Sasuke łamał się. Starłam mu kciukiem łzę z kącika oka.
- Nie mam ci czego wybaczać - odpowiedziałam wciąż odczuwając jeszcze efekty biegu.
Sasuke spojrzał w moje oczy z… miłością. Nie mogłam uwierzyć, że po tym wszystkim, co przeżył chce jeszcze ze mną być, że mimo wszystko wciąż mnie kocha.
Pocałował mnie na oczach wszystkich, a potem nachylił się, żeby szepnąć mi na ucho dwa najważniejsze słowa.
- Kocham cię, Sakuro. - Moje serce drgnęło niespokojnie. Nie mogłam się powstrzymać i mój dźwięczny śmiech pełen radości wypełnił halę.
Chwilę później na tablicy zostały wyświetlone wyniki. Niesamowite. Byłam pierwsza! Naprawdę wygrałam. Sasuke podniósł mnie i zakręcił wokół własnej osi. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Odniosłam ostateczne zwycięstwo nad samą sobą. Udało mi się pokonać bariery z pozoru nie do przebycia.
Styczeń, luty i marzec spędziłam razem z Sasuke, starając się wykorzystać każdy kolejny dzień jak najlepiej. Próbowaliśmy wspólnie nowych rzeczy. Chodziliśmy na wycieczki, na basen, do wesołego miasteczka, do galerii sztuki i muzeów (śmiejąc się z pokracznych przedmiotów). Byliśmy tak nie poważni, ile się dało.
Popołudnia często spędzaliśmy wspólnie w domu Sasuke. Jego brata ciągle nie było w domu, więc mięliśmy odrobinę prywatności. Zazwyczaj leżeliśmy naprzeciwko siebie na łóżku ucząc się siebie na pamięć.
Z każdym dniem nasze pieszczoty stawały się coraz odważniejsze. Nie miałam wątpliwości, że kochałam Sasuke i na pytanie, czy chcę spróbować odpowiedziałam twierdząco. Traktowałam nasze kochanie się, jak coś świętego. Było to dla mnie największe fizyczne okazanie sobie miłości. Nie było to coś nieodpowiedzialnego i grubiańskiego. Po prostu esencja miłości w czystej postaci. Nie chciałam, żeby to doznanie miało mnie ominąć.
Niestety wkrótce zaczęłam słabnąć. Czułam jak opuszczają mnie siły. Byłam coraz bardziej wyczerpana, a najmniejszy wysiłek mnie męczył. Sasuke widział, w jakim jestem stanie. Wiedział, że zbliżają się moje ostatnie dni. Chłopak, patrząc na moje podkrążone oczy, cierpiał, chodź starał się tego nie okazywać.
Był weekend. Jak zwykle siedzieliśmy w moim pokoju. Głowa chłopaka leżała na moich kolanach, a on sam czytał książki przygotowujące do matury. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc tylko wpatrywałam się w jego piękną twarz. Nagle on też zaczął mi się przyglądać. Obserwował moją zamyśloną minę.
- Sasuke - westchnęłam. - Jak ty się z tym wszystkim czujesz? Radzisz sobie? - Ukochany od razu zrozumiał, o co mi chodzi i spochmurniał.
Podniósł się z moich kolan, żeby lepiej móc patrzeć mi w oczy.
- Nie chcę cię stracić, ale wiem, że nie mam na to wpływu. Czuję się taki… bezsilny wobec tego. Chciałbym móc coś zrobić. Pomóc ci. Oddałbym wszystko, żebyś była zdrowa. Nawet własne życie. - Takie wyznania nie przychodziły mu z łatwością. Nic, co sprawiało ból nie było łatwe. Przecież miał mnie stracić. Tak samo jak matkę i ojca. - A ty Sakura? Co ty czujesz? - Jego ton był pełen rozterki. Mimo iż miał swój ból, chciał, żebym i ja obarczyła go swoim. Miałam przez to ogromne wyrzuty sumienia. Ale on był jedyną osobą, z którą chciałam się tym podzielić.
- Ja… nie chcę cię zostawiać. Czuję się z tego powodu źle. Wiem, że będziesz cierpiał, a chciałabym cię od tego uchronić. Chciałabym zostać tu z tobą. Cieszyć się wspólną przyszłością. Chciałabym z tobą zamieszkać. Mieć synów i córki. Patrzeć, jak dorastają. - Pokręciłam głową. - Jednakże wiem, że to nierealne. Poza tym - wzdrygnęłam się. - Boję się śmierci. Nie wiem, co mnie tam czeka i to mnie przeraża.
Sasuke uśmiechną się smutno, próbując podnieść mnie na duchu.
- Na pewno pójdziesz do nieba. Jesteś tak wspaniałą osobą, że nie mogłoby być inaczej - wyszeptał.
- No i co z tego, że do nieba, skoro nie będzie tam ciebie. - Powietrze zgubiło w moim gardle drogę, ale nie chciałam płakać. Chciałam być silna.
Sasuke położył dłonie na moich policzkach, a potem mnie pocałował, dając mi tym samym odrobinę wsparcia.
Kiedy zrobiło się późno i Sasuke wyszedł, usiadłam do biurka, aby napisać cztery listy. Pierwszy do mamy, drugi do Ino, trzeci do Sasuke, a czwarty do nowego partnera mojej mamy. Może było to nieco głupie i nierozsądne, ale wysłałam je pocztą tydzień później. Chciałam mieć pewność, że dotrą one do adresatów w odpowiednim czasie.
***
Konwój pogrzebowy szedł za trumną zmarłej dziewczyny, aby oddać jej ostatni hołd. Zebrali się niemal wszyscy koledzy z jej klasy. Wśród nich była jej serdeczna przyjaciółka Ino. Ocierała zapłakane oczy zmaltretowaną chusteczką. Wiedziała, że to się stanie, ale tak naprawdę nie mogła być na to przygotowana. Zawdzięczała swojej przyjaciółce życie.
Matka zmarłej szła dumnie, a łzy ściekały jej po policzkach. Wraz z nią szedł pewien młody lekarz, który miał zostać z nią do końca jej dni.
Na samym końcu sznura żałobników szedł czarnowłosy chłopak. Nie płakał, ale czuł, że jego dusza z każdym krokiem rozpada się na coraz drobniejsze kawałki. Pamiętał jej szczery śmiech, gdy była szczęśliwa. Jej przenikliwe, pełne miłości, zielone spojrzenie. Pamiętał jej łzy czystego cierpienia, smak jej ust, dotyk jej gorącego ciała na swoim. Wszystko to zlewało się w osobę, którą kochał ponad wszystko. Trzymał w swoich dłoniach nieco pomięty już list. Wciąż patrzył na ostatnie linijki zgrabnego tekstu:
„Zawsze będę przy tobie. Będę na ciebie patrzeć i pilnować, żebyś był szczęśliwy. Na zawsze w twoim sercu.
Kocham cię”
*****
Oczywiście nigdy nie byłam chora na raka, ale zdarzało mi się przebywać w szpitalu, gdzie poznałam różnych ludzi. Chciałam poprzez tę treść powiedzieć, że nawet w sytuacji pozornie bez wyjścia zawsze jest jakieś rozwiązanie. Nie ważne ile razy człowiek upadnie, bo za każdym razem powstanie i to silniejszy. Więc nie poddawajcie się. Życie jest darem i nie wiadomo, czy dostaniemy drugą szansę.

2 komentarze:

  1. To jest piękne. Najzwyczajniej w świecie piękne. Czysta esencja piękna, magnetyzmu i życiowych mądrości, pozornie znanych każdemu, a przez niewielu rozumianych. Podziwiam Cię za to, że piszesz z taką lekkością... jakbyś unosiła się w powietrzu. To jest dla mnie niepojęte... to jest dla mnie perfekcja. Uwielbiam tę jednopartówkę. Po prostu ją kocham.

    Przepraszam, że nie umiem wymienić Ci błędów, ale ich nie zauważyłam. Poza tym, zawsze po przeczytaniu tego opowiadania, mam mętlik w głowie i nie potrafię się skupić, ale to dobrze. To bardzo dobrze.

    Pozdrawiam i życzę weny
    Lisiak

    OdpowiedzUsuń
  2. Odbiegłaś tak daleko od tych wszystkich opowiadań, że czułam się jak oderwana od rzeczywistości. Miałam doświadczenie z dzieckiem chorym na raka. Wiem, jaki to ból, jak płochliwe jest serce chorego i jak dramatyczna jest walka rodziny i bliskich, by zyskać chociażby kilka dni więcej. To wspomnienie mnie boli, więc nie chcę go dotykać...

    Tutaj. Kiedyś ją czytałam. Na poprzednim blogu i wtedy wywarła na mnie to samo wrażenie. A co to oznacza? Że prawda, którą tu zawarłaś, uczucia i zachowania są uniwersalne, ponadczasowe. Wciąż aktualne i żyjące własnym życiem. Urzekłaś mnie. Jak zawsze, zresztą.

    Ściskam Cię mocno i z niecierpliwością oczekuję nowości. :)

    Twoja
    .romantyczka

    OdpowiedzUsuń