„Co
teraz? Co robić?”
Być może właśnie w takiej chwili powinnam
zachować spokój, znaleźć w sobie opanowanie, ale w moim przypadku, to nie było
możliwe.
Każdemu chyba trzęsłyby się dłonie, gdyby
wiedział, że śledzi go banda ludzi, którzy dla cennego artefaktu nie zawahają
się zabić.
Biegliśmy. W moich uszach szumiała gorąca
krew, w głowie panował huragan, a pierś falowała od ciężkiego, szybkiego
oddechu. Kątem oka spojrzałam na moich towarzyszy. Naruto miał ściągnięte brwi
i groźne spojrzenie, którego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Lore
poruszała się, jak zwykle, z gracją. Jej futro falowało od pędu, a skrzydła
rytmicznie uderzały o boki wydając charakterystyczny szelest piór. Wilczyca
emanowała elektryzującą aurą. A Sasuke, jak to on. Miał niewzruszoną minę.
Jednakże znałam go już na tyle, żeby wiedzieć, co tak naprawdę się w nim kłębi.
Skrywał uczucia pod twardą maską obojętności. To była jego swego rodzaju
ochrona przed tym, co inni mogą sobie o tych emocjach pomyśleć. Bardzo prawdopodobne,
że nauczył się tego zachowania na królewskim dworze, gdzie zapewne każdy
wywierał na niego presję i żądał czegoś innego. Ta maska pozwalała mu się
bronić przed oskarżeniami innych. Nie powiem, to przydatna umiejętność.
Obiecałam sobie w duchu, że jeśli przeżyjemy, to się tego od niego nauczę.
Miałam świadomość, że w najmniejszym
stopniu nie wyglądam na opanowaną. Lore widząc mój strach, trąciła mnie pyskiem
w dłoń. Uśmiechnęłam się lekko. No tak. Przecież nie byłam sama. Nie zmierzę
się z przeciwnikami samotnie. Mam swoich towarzyszy. Ukochaną, rozumną, wielką,
odważną i piękną Lorelei; roztrzepanego, zabawnego, psotnego, a kiedy trzeba
bardzo poważnego Naruto no i Sasuke, syna króla Atlantydy gburowatego,
wrednego, ale też rozsądnego i silnego księcia, który jest w stanie oddać życie
za przyjaciela i swoją krainę.
Jednakże uzmysłowiłam sobie, że to także
moja kraina. Walczę również za swój świat. Za Atlantydę, na której się
wychowałam, na której zginęli moi rodzice i mimo iż tego wszystkiego nie pamiętam,
to czuję więź, łączącą mnie z księgą, zawartą w niej historią, artefaktami i
moimi towarzyszami.
Nagle zrozumiałam, że to jest to, czego
zawsze mi w życiu brakowało. Ten sens otworzenia oczu kolejnego dnia, którego
wcześniej nie miałam. Wreszcie dotarło do mnie, że karty świata zapisano już
dawno i nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko ma jakiś głębszy sens,
jakieś prawdzie znaczenie. Wszystko, co mnie spotkało w życiu, musiało coś
oznaczać, do czegoś dążyć.
Będę walczyć! Będę walczyć za ten sens istnienia,
za Atlantydę, za swoich towarzyszy i za samą siebie.
Strach wciąż dotrzymywał mi towarzystwa,
ale udało mi się trochę stłumić jego obecność, zakneblować.
Znów objęłam spojrzeniem towarzyszy. Teraz
dostrzegłam, że taka sytuacja nie jest dla nich wcale nowa. Zapewne nie raz
musieli walczyć o swoje życie. Nie po raz pierwszy musieli zmierzyć się z takim
lękiem. Zauważyłam też, że każde z nich odłożyło dławiące uczucie na bok.
Racja. Strach, to zły kompan. Sama starałam się wziąć z nich przykład.
Wreszcie skręciliśmy w uliczkę, którą
podał nam tamten obleśny mężczyzna.
Sasuke bez skrupułów włamał się do
namierzonego mieszkania. Zamek chicho klikną pod naporem siły magii żywiołu.
Jak najciszej wślizgnęliśmy się do pomieszczenia. Obawiałam się, że ludzie
Madary wejdą zaraz po tym, gdy zobaczą, że otwierają się drzwi. Dopiero później
uświadomiłam sobie, że mam u boku mistrza iluzji. Mój stres zelżał, co nie
oznaczało, że straciłam czujność, o nie. Wszystkie zmysły miałam maksymalnie
wyostrzone, tak jak nauczył mnie tego Naruto.
Sasuke wyjął spod płaszcza krótki miecz,
który widziałam u niego wcześniej przy ataku na Lore i wręczył go mnie.
- Użyj w ostateczności. - Wyczytałam z
bezgłośnego ruchu jego warg. Wszyscy baliśmy się nawet głośniej oddychać.
Brunet wyjął swoją katanę i złapał ją
pewnie w obie dłonie. Naruto też dobył broni. Tylko Lore wydawała się wyć
bezbronna, jednakże to było tylko złudzenie. W jej na wpół otworzonej paszczy,
miała komplet ostrych jak brzytwy, śnieżnobiałych zębów, a u jej potężnych łap
błyszczały, gotowe rozdzierać, pazury.
Po cichu przeszliśmy z zastawionego
gratami przedpokoju do równie zaśmieconego salonu. Mieszkanie było podobne do
mieszkania Itsuki’ego tyle, że człowiek zamieszkały tutaj, nie był
alkoholikiem. Osoba, której szukaliśmy siedziała w fotelu tyłem do nas i
oglądała telewizję. Stacja nadawała właśnie popołudniowe wydanie wiadomości.
Kobieta ubrana w elegancką garsonkę i mówiła głośno do mikrofonu o polityce.
Nagle w jednej upiornej chwili rozległ się
huk tłuczonego szkła.
To Lore stłukła ogonem jakiś wazon i tym
samym wydała nas. Zamarłam. Wokół mnie się zakotłowało. Sasuke rzucił się do,
siedzącego w fotelu mężczyzny, ale nie zdążył, jego palce zacisnęły się w
powietrzu. Przeklął siarczyście.
Moje gardło ścisnęło się z niedowierzania.
Nie mogliśmy przecież stracić artefaktu. Sekundę później rozległ się kolejny
huk szyba w oknie trzasnęła rozbryzgując się na podłodze w drobny mak. Z
jakiegoś niewidocznego dla nas miejsca zaczęło płynąć coś szkarłatnego.
Promienie słońca oświetliły ów dziwne ciecz i sprawiły, że rozbłysła. Do
naszych uszu doszedł ciężki, głuchy łomot, jakby coś dużego, ciężkiego i
miękkiego opadło na podłogę. Na ziemi znalazło się ciało mężczyzny, który
chwilę wcześniej siedział w fotelu. Z poderżniętego gardła leciała krew.
Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam
wzrok od truchła.
„Odkryj
się” - wydukałam w myślach, chodź mój umysł był strasznie zdrętwiały z
szoku.
Dostrzegłam ledwie migotliwy zarys rosłej,
szerokiej w barach postaci i miecza pokrytego krwią. Morderca był z pewnością
jednym z ludzi Madary, których widzieliśmy z Sasuke wtedy w zaułku. Trzymał coś
w dłoni pod słońce. Domyśliłam się, że to kryształ. Najwidoczniej nie był to
tropiciel, bo wątpiłam, żebym potrafiła zobaczyć akurat jego, a poza tym on nie
widział nas. Co więcej mięliśmy szczęście. Artefakt pochłoną całą jego uwagę.
Niestety to zaobserwować mogłam tylko ja.
Ostrożnie oparłam się o ramię zamrożonego
Sasuke, tak, żebym mogła mówić mu prosto do ucha. Widocznie szczęście mnie nie
opuszczało, bo stałam na tyle blisko chłopaka, a telewizor wciąż głośno grał.
- Jeden stoi pod oknem, ma kamień w
prawej, wyciągniętej dłoni.
Spodziewałam się raczej łagodnej i
rozsądnej reakcji, ale nie tego. Brunet w jednej chwili przemieścił się w
miejsce naprzeciw przeciwnika. Zamachnął się kataną. Nasz wróg nie miał szans
zareagować. Runął na ziemię obok poprzedniego właściciela kryształu. Jego
rozpruty brzuch odsłaniał trzewia ociekające krwią. Najwidoczniej razem z jego
śmiercią przestała działać i niewidzialność, którą objął go tropiciel.
Zemdliło mnie. Nie tylko dlatego, że
przede mną leżały zwłoki, ale też dlatego, że zobaczyłam brutalne zabójstwo bez
skrupułów, którego dokonał mój towarzysz.
Teraz Sasuke trzymał w ręce, zawieszony na
srebrnym łańcuszku, niewielki, błyszczący, kryształ. Wpatrywał się w niego
pełnymi pożądania oczami. Tak samo patrzył na moją perłę, gdy ta wypadała mi
spod koszulki. Widziałam jak się zatraca. Obserwowałam powietrze wokół niego.
Nie pilnował się do tego stopnia, że nie ukrywał już swojej aury. W kolorową
otoczkę powoli wkradały się, czarne jak smoła wstęgi ciemności. Na szczęście
nie tylko ja to zauważyłam. Naruto i Lore też. Wilczyca miała o wiele lepszy
refleks niż blondyn, więc pierwsza ruszyła w kierunku Sasuke. Kłapnęła
szczękami i w jej pysku znikł naszyjnik. Cudem udało jej się uniknąć katany,
którą zaatakował ją Sasuke.
- Nie! - krzyknęłam.
Sasuke spojrzał na mnie, a od jego
spojrzenia przeszły mnie ciarki. Było gorsze, niż kiedykolwiek; wściekłe,
lodowate, groźne i złe. W tej chwili bałam się o swoje życie gorzej niż przedtem.
Straciłam całe zaufanie do tej osoby. Nie
wiedziałam, czego mogę się po brunecie spodziewać. Równie dobrze mógł teraz
pozabijać całą naszą trójkę.
Działając instynktownie, ukryłam siebie,
Lore i Naruto przed wzrokiem Sasuke. Kiedy zniknęliśmy mu z oczu złapał się za
głowę, jakby zaczęła go boleć.
- Sakura, odsłoń mnie - powiedział twardo
Naruto.
- Ale… - jęknęłam próbując mu się
sprzeciwić.
- Odsłoń mnie, proszę.
Z wahaniem sprawiłam, że z Naruto opadła
zasłona niewidzialności. Bałam się o niego, ale z drugiej strony, ufałam mu.
Wierzyłam w to, że wie, co robi.
Blondyn ostrożnie podszedł do Sasuke i
położył mu dłoń na ramieniu.
- Sasuke.., to ja Naruto. Poznajesz?
Brunet lekko skinął głową, chodź wciąż
trzymał ją rękoma.
- Jestem twoim przyjacielem bez względu na
wszystko. Nie pozwolę, żeby „to” cię zniszczyło.
- Brunet znów skinął głową i opuścił ręce.
Zmarszczyłam brwi. Czyżbym znów o czymś
nie wiedziała?
- Jesteś w stanie walczyć? - zapytał go
Naruto.
- Tak. - Usłyszałam hardą odpowiedź.
Wyglądało na to, że mu przeszło, cokolwiek to było.
- To dobrze, bo są już bardzo blisko.
Muszą być ze sobą jakoś połączeni, bo się rozdzielili, a teraz wszyscy pędzą
tutaj. Są wściekli.
Moje mięśnie napięły się do granic
możliwości, ale uparcie odpychałam od siebie strach. Nie miałam pojęcia, czy
mogę dalej ufać Sasuke. W jego aurę przestała wkradać się czerń. Nie mniej
wciąż wyglądała na przybrudzoną ciemnością.
Przymknęłam powieki. Znów się koncentrując
na ukryciu nas wszystkich. Ubolewałam nad tym, że nie mogę osłonić nas
całkowicie. Nie otaczała nas żadna bariera dźwiękowa, a naddatek dzień wcześniej
dowiedziałam się, że to, że jesteśmy nie widzialni dla oka nie oznacza, że nie
jesteśmy widzialni dla ducha i całkiem prosto jest wytropić ślad naszych
energii. Czyli tak właściwie, po głębszej koncentracji można było nas wyczuć.
Tylko siebie mogłam schować tak, żeby nie było widać śladów mojej magii.
Akurat magię tropicielstwa poznałam dosyć
dokładnie. Naruto i Sasuke trenowali pod czas ostatnich dwóch lat techniki,
dzięki którym mogli łatwiej i skuteczniej się ukrywać. Podczas ostatniego
miesiąca tak naprawdę nie wiele się dowiedziałam o magii żywiołów. Więcej
wiedziałam o rzeczach, które mógł opanować każdy bez względu na naturę jego
żywiołu.
Lore po raz kolejny dzisiaj trąciła mnie
pyskiem w dłoń. Rozwarła lekko szczęki. Zrozumiałam, że mam nadstawić dłoń.
- Weź to. - Na moje rozczapierzone palce
wypadł srebrny łańcuszek, identyczny jak ten, przy mojej perle, a na nim
zawieszony kryształ. Był niczym potłuczony w środku diament, wielkości
paznokcia u kciuka. Niemal idealnie wpasował się w zagłębienie w mojej dłoni.
- Zawieś sobie na szyi i schowaj pod
ubraniem. Kryształ, to jedyny artefakt, jaki nie pozostawia na właścicielu
śladów magii. Miejmy nadzieję, że zakryje ślady perły. - Spojrzałam w jej złote
ślepia z powagą.
- Nie możemy mieć pewności, że kryształ
będzie cię słuchał. Możliwe, że nie zechce, bo artefakty same wybierają sobie
właścicieli i podporządkowują się ich woli. Dlatego wcześniej powiedziałem, że
tylko ty możesz oddać nam perłę. Będziesz mogła to zrobić tylko wtedy, kiedy
całkowicie ją sobie podporządkujesz - wtrącił Naruto - a niewątpliwym jest, że
to ona cię wybrała.
Wpatrywałam się w niego jak w ósmy cud
świata.
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?
- zapytałam oburzona podniesionym głosem.
- Na wszystko przychodzi czas. Jeśli
jednak kryształ cię usłucha, a my będziemy przegrywać pojedynek, to masz się
całkowicie zakryć i uciekać.
Zamarłam.
- Masz na myśli, że mam was zostawić? -
Nie mogłam uwierzyć, że Naruto oczekuje ode mnie czegoś tak bezdusznego.
- Tak.
Przełknęłam głośno ślinę, a w moje żyły
wystrzeliła adrenalina. Poczułam jak zła energia pulsuje coraz bliżej nas.
Wkrótce resztki szyby zatrzęsły się i opadły na siemię.
Sasuke, Naruto i Lore ustawili się tyłem
do mnie, a przodem do okna i naszych wrogów. Mięli nad nami przewagę. Nas było
czworo, ich pięcioro. Mało tego, każdy z nich był doskonale wyszkolony w sztuce
magii i walki. Wśród nas, tylko chłopaki potrafili w pełni posługiwać się
magią. Lore była co prawda olbrzymią bestią, ale dla naszych przeciwników nic
nie znaczyła. A ja? Ja nie umiałam ani dobrze walczyć, ani biegle posługiwać
się magią.
„Odsłońcie
się” - jęknęłam w myślach.
Tylko ja widziałam ich jako tako. Sasuke,
Naruto i Lore mogli polegać jedynie na reszcie swoich zmysłów.
Pierwsza ze straszliwym warkotem, od
którego przeszły mnie ciarki, skoczyła do nich Lorelei. Powaliła na ziemię
jednego z ludzi Madary. Sasuke i Naruto nie czekali długo. Ruszyli w ślad za
wilczycą. Sasuke korzystając z rozkojarzenia przeciwnika schwycił go w iluzję i
po chwili kolejne ciało opadło na ziemię.
Tylko ja stałam jak wryta w
najciemniejszym kącie pokoju i nie wiedziałam, co zrobić. Dopiero skowyt
wilczycy mnie ocucił. Zobaczyłam, jak coś błyszczącego przebija się przez jej
bok. Człowiek, z którym walczyła, wyjął nóż i zranił ją. Znów zaatakował na
oślep, wbijając broń w jej skrzydło. Biała plama sierści, którą posiadała Lore
zabarwiła się na czerwono od jej własnej krwi. To sprawiło, że mój umysł zalała
nienawiść gorsza, niż ta, którą czułam jeszcze przed chwilą. Spojrzałam na
żelazną klingę miecza, który trzymałam w dłoni.
„W ostateczności co?” - zapytałam samą
siebie z przekąsem i zanim do głosu doszedł rozsądek, przebiłam mężczyznę, z
którym walczył Naruto.
Zaszokowana tym, co zrobiłam, wpatrywałam
się tępo w zakrwawioną broń i trupa pod moimi nogami.
Zabiłam.
Zabiłam człowieka.
Jestem mordercą.
- Sakura uważaj!
Moje oczy zaszły łzami i gdyby nie Naruto
nie dostrzegłabym lekkiego poruszania się szkła na ziemi. Wyczułam obecność
energii nieco innej niż reszty. Pewną siebie, mocną i wściekłą. Domyśliłam się,
że to tropiciel, bo nie mogłam zobaczyć nawet jego zarysu, co udawało mi się
przy reszcie. Aż do tej pory tropiciel, podobnie jak ja nie ujawniał swojej
obecności.
Te wszystkie przemyślenia trwały zaledwie
ułamek sekundy.
Teraz już nie wiedziałam, co zrobić.
Przerażenie ścisnęło mnie za gardło i zmroziło. Nie mogłam się ruszyć. W
ostatniej sekundzie, gdy już słyszałam świst miecza, przede mnie wyskoczył
Sasuke i na oślep zamachnął się kataną. Moje oczy otwierały się szerzej i
szerzej. Zrozumiałam, że chłopak chybił, a chwilę później ubranie na jego boku
rozerwało się i z poszarpanej dziury zaczęła sączyć się krew.
Brunet cofną się dwa kroki wyraźnie
zaszokowany, a potem upadł. Przez chwilę wszyscy stali zaszokowani. Nikt się
nie poruszał, nawet nasi wrogowie. Ale walka rozgorzała na nowo. Naruto rzucił
się ze łzami w oczach na poprzedniego przeciwnika swojego przyjaciela, a
Lorelei rozszarpała gardło swojej ofierze i ruszyła pomóc blondynowi. Tylko
tropiciela wciąż nie mogłam dostrzec. Lata praktyk sprawiły, że był z pewnością
lepszy ode mnie nawet, jeśli ja odziedziczyłam dar bezpośrednio z krwi.
Nagle usłyszałam niemal przy uchu groźny
śmiech, od którego zdrętwiała mi skóra.
- No no, mała tropicielka. Proszę, proszę.
Należą ci się podziękowania, że pomogłaś mi zabić księcia.
Mój oddech przyspieszył, a serce zabiło
boleśnie z poczucia winy i wściekłości na samą siebie. Chwyciłam mocniej miecz
i cięłam nim na oślep.
Znów rozległ się ten śmiech, tym razem
drwiący.
- Pudło - powiedział wyraźnie rozbawiony. Zrozumiałam,
że on mnie widzi. - Będzie lepiej dziecinko, jeśli oddasz mi kryształ.
Gwarantuję ci, ze wtedy ani ty, ani twoi przyjaciele nie ucierpią.
Teraz to ja się gorzko zaśmiałam, choć w
moim głosie słychać było strach.
- Twój kolega zaraz umrze i zostaniesz sam
z trzema przeciwnikami, a na dodatek jedno z nas ma kryształ. To ty zaraz
zginiesz.
Znów on się zaśmiał.
- Mała dziewczynko - tym razem jego głos
zmienił się na bardziej groźny - żadne z was mnie nie widzi. Mam przewagę.
„Błagam, chcę być dla niego niewidoczna,
proszę” - modliłam się gorąco w duchu. Nie wiedziałam, cz mi się uda, ale
wierzyłam, że mam po swojej stronie Matkę Naturę.
- No proszę. Jednak nie jesteś aż tak małą
dziewczynką.
Miałam dość pogrywania ze mną. Tym razem
mu nie odpowiedziałam. Stanęłam w bezruchu obserwując otoczenie i wsłuchując się
w jego kroki. Krążył ostrożnie po pokoju, co raz wymachując swoją bronią, o
czym świadczył świst.
- No wyłaź, wyłaź! Skoro jesteś taka pewna
swego, to na pewno się nie boisz. Wyłaź! - wrzasnął.
Lorelei patrzyła na mnie kątem oka.
Pokręciłam głową. Żadne z nich nie powinno się teraz wtrącać. Nagle zobaczyłam,
jak miękka wykładzina zapada się pod jego się żarem zostawiając ślady stóp.
Z dzikim wrzaskiem rzuciłam się w tamtym
kierunku, tnąc mieczem. Jednakże ten przeciął tylko powietrze, za to ja
poczułam, jak zaczyna piec mnie prawa noga. Spojrzałam w dół i zaklęłam w
myślach. W moich dżinsach widniało pięciocentymetrowe rozdarcie zaraz nad
kolanem. Materiał zabarwił się szkarłatem.
- Musisz popracować nad precyzją.
Ledwo zdążyłam się otrząsnąć, jak znów zostałam
zaatakowana. Otrze zraniło mnie w lewe ramię.
Syknęłam z bólu..
- No to jak, oddasz mi kryształ, czy…
- Nigdy w życiu - i zamachnęłam się.
Jest. Wreszcie natrafiłam na jego ciało.
Na mieczu pojawił się ślad krwi.
- Teraz to się wkurzyłem - warknął wściekle.
Usłyszałam świst i kolejny i kolejny.
Umykałam wciąż w inny kąt pokoju. Wtem wpadłam plecami na ścianę, a ostrze
zraniło mnie płytko w brzuch. Przycisnęłam dłoń do rany, tamując krwotok.
- Zaraz umrzesz - wysyczał.
Zrobiłam unik, a broń wbiła się w ścianę,
w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się moja szyja. Przeturlałam się po
podłodze, tnąc tropiciela po łydkach.
- Osz ty mała żmijo!
„No
proszę, przestałam być małą dziewczynką” - pomyślałam zgryźliwie, ale nie
śmiałam się odezwać. Nieprzyjaciel i tak miał już nade mną znaczącą przewagę.
Naraz wpadłam na pewien pomysł.
„Ogniu,
proszę, przysmaż go trochę.” Po chwili doszedł do mnie swąd dymu. Natarłam
na jego źródło. Znów poczułam, że coś rozcięłam. Wydawało mi się, że to były
jego plecy.
Krzykną krótko w furii.
- Tak się bawisz?! Tak! - wywrzeszczał. - Myślisz,
że tylko ty znasz magię żywiołu, tak?! No to popatrz.
Zrobiło się naprawdę źle. Nie powinnam
była go aż tak rozsierdzać.
Nagle bluszcze, które hodował poprzedni
właściciel kryształu zaczęły się rozrastać i wić. Ich długie witki szybko
dopełzły do moich kostek i zaczęły mnie po nich smagać. Starałam się je
rozciąć, ale one nie odpuszczały. Stawały się coraz grubsze i mocniejsze.
Okręciły się wokół moich łydek, oplotły je i ścisnęły, a potem pięły się w
górę. Gdy dotarły do klatki piersiowej straciłam oddech. Dusiłam się.
Wypuściłam miecz i rozpoczęłam rozpaczliwą walkę o każdy oddech. W końcu zielone
macki owinęły się wokół mojej szyi. Poczułam się bezsilna.
„To
koniec” - pomyślałam zrozpaczona.
Nie miałam już siły dalej walczyć. Roślina
powoli wyciskała ze mnie powietrze. Patrzyłam, jak podbiega do mnie Lore i
swoimi zębiskami stara się rozerwać liany, ale i ją zaczęły oplatać. Chciałam
krzyknąć, żeby uciekała, ale już nie miałam powietrza. Zielone, giętkie gałązki
boleśnie wrzynały mi się w ciało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz