czwartek, 29 października 2015

Rozdział VIII


„Co teraz? Co robić?”
Być może właśnie w takiej chwili powinnam zachować spokój, znaleźć w sobie opanowanie, ale w moim przypadku, to nie było możliwe.
Każdemu chyba trzęsłyby się dłonie, gdyby wiedział, że śledzi go banda ludzi, którzy dla cennego artefaktu nie zawahają się zabić.
Biegliśmy. W moich uszach szumiała gorąca krew, w głowie panował huragan, a pierś falowała od ciężkiego, szybkiego oddechu. Kątem oka spojrzałam na moich towarzyszy. Naruto miał ściągnięte brwi i groźne spojrzenie, którego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Lore poruszała się, jak zwykle, z gracją. Jej futro falowało od pędu, a skrzydła rytmicznie uderzały o boki wydając charakterystyczny szelest piór. Wilczyca emanowała elektryzującą aurą. A Sasuke, jak to on. Miał niewzruszoną minę. Jednakże znałam go już na tyle, żeby wiedzieć, co tak naprawdę się w nim kłębi. Skrywał uczucia pod twardą maską obojętności. To była jego swego rodzaju ochrona przed tym, co inni mogą sobie o tych emocjach pomyśleć. Bardzo prawdopodobne, że nauczył się tego zachowania na królewskim dworze, gdzie zapewne każdy wywierał na niego presję i żądał czegoś innego. Ta maska pozwalała mu się bronić przed oskarżeniami innych. Nie powiem, to przydatna umiejętność. Obiecałam sobie w duchu, że jeśli przeżyjemy, to się tego od niego nauczę.
Miałam świadomość, że w najmniejszym stopniu nie wyglądam na opanowaną. Lore widząc mój strach, trąciła mnie pyskiem w dłoń. Uśmiechnęłam się lekko. No tak. Przecież nie byłam sama. Nie zmierzę się z przeciwnikami samotnie. Mam swoich towarzyszy. Ukochaną, rozumną, wielką, odważną i piękną Lorelei; roztrzepanego, zabawnego, psotnego, a kiedy trzeba bardzo poważnego Naruto no i Sasuke, syna króla Atlantydy gburowatego, wrednego, ale też rozsądnego i silnego księcia, który jest w stanie oddać życie za przyjaciela i swoją krainę.
Jednakże uzmysłowiłam sobie, że to także moja kraina. Walczę również za swój świat. Za Atlantydę, na której się wychowałam, na której zginęli moi rodzice i mimo iż tego wszystkiego nie pamiętam, to czuję więź, łączącą mnie z księgą, zawartą w niej historią, artefaktami i moimi towarzyszami.
Nagle zrozumiałam, że to jest to, czego zawsze mi w życiu brakowało. Ten sens otworzenia oczu kolejnego dnia, którego wcześniej nie miałam. Wreszcie dotarło do mnie, że karty świata zapisano już dawno i nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko ma jakiś głębszy sens, jakieś prawdzie znaczenie. Wszystko, co mnie spotkało w życiu, musiało coś oznaczać, do czegoś dążyć.
Będę walczyć! Będę walczyć za ten sens istnienia, za Atlantydę, za swoich towarzyszy i za samą siebie.
Strach wciąż dotrzymywał mi towarzystwa, ale udało mi się trochę stłumić jego obecność, zakneblować.
Znów objęłam spojrzeniem towarzyszy. Teraz dostrzegłam, że taka sytuacja nie jest dla nich wcale nowa. Zapewne nie raz musieli walczyć o swoje życie. Nie po raz pierwszy musieli zmierzyć się z takim lękiem. Zauważyłam też, że każde z nich odłożyło dławiące uczucie na bok. Racja. Strach, to zły kompan. Sama starałam się wziąć z nich przykład.
Wreszcie skręciliśmy w uliczkę, którą podał nam tamten obleśny mężczyzna.
Sasuke bez skrupułów włamał się do namierzonego mieszkania. Zamek chicho klikną pod naporem siły magii żywiołu. Jak najciszej wślizgnęliśmy się do pomieszczenia. Obawiałam się, że ludzie Madary wejdą zaraz po tym, gdy zobaczą, że otwierają się drzwi. Dopiero później uświadomiłam sobie, że mam u boku mistrza iluzji. Mój stres zelżał, co nie oznaczało, że straciłam czujność, o nie. Wszystkie zmysły miałam maksymalnie wyostrzone, tak jak nauczył mnie tego Naruto.
Sasuke wyjął spod płaszcza krótki miecz, który widziałam u niego wcześniej przy ataku na Lore i wręczył go mnie.
- Użyj w ostateczności. - Wyczytałam z bezgłośnego ruchu jego warg. Wszyscy baliśmy się nawet głośniej oddychać.
Brunet wyjął swoją katanę i złapał ją pewnie w obie dłonie. Naruto też dobył broni. Tylko Lore wydawała się wyć bezbronna, jednakże to było tylko złudzenie. W jej na wpół otworzonej paszczy, miała komplet ostrych jak brzytwy, śnieżnobiałych zębów, a u jej potężnych łap błyszczały, gotowe rozdzierać, pazury.
Po cichu przeszliśmy z zastawionego gratami przedpokoju do równie zaśmieconego salonu. Mieszkanie było podobne do mieszkania Itsuki’ego tyle, że człowiek zamieszkały tutaj, nie był alkoholikiem. Osoba, której szukaliśmy siedziała w fotelu tyłem do nas i oglądała telewizję. Stacja nadawała właśnie popołudniowe wydanie wiadomości. Kobieta ubrana w elegancką garsonkę i mówiła głośno do mikrofonu o polityce.
Nagle w jednej upiornej chwili rozległ się huk tłuczonego szkła.
To Lore stłukła ogonem jakiś wazon i tym samym wydała nas. Zamarłam. Wokół mnie się zakotłowało. Sasuke rzucił się do, siedzącego w fotelu mężczyzny, ale nie zdążył, jego palce zacisnęły się w powietrzu. Przeklął siarczyście.
Moje gardło ścisnęło się z niedowierzania. Nie mogliśmy przecież stracić artefaktu. Sekundę później rozległ się kolejny huk szyba w oknie trzasnęła rozbryzgując się na podłodze w drobny mak. Z jakiegoś niewidocznego dla nas miejsca zaczęło płynąć coś szkarłatnego. Promienie słońca oświetliły ów dziwne ciecz i sprawiły, że rozbłysła. Do naszych uszu doszedł ciężki, głuchy łomot, jakby coś dużego, ciężkiego i miękkiego opadło na podłogę. Na ziemi znalazło się ciało mężczyzny, który chwilę wcześniej siedział w fotelu. Z poderżniętego gardła leciała krew.
Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam wzrok od truchła.
„Odkryj się” - wydukałam w myślach, chodź mój umysł był strasznie zdrętwiały z szoku.
Dostrzegłam ledwie migotliwy zarys rosłej, szerokiej w barach postaci i miecza pokrytego krwią. Morderca był z pewnością jednym z ludzi Madary, których widzieliśmy z Sasuke wtedy w zaułku. Trzymał coś w dłoni pod słońce. Domyśliłam się, że to kryształ. Najwidoczniej nie był to tropiciel, bo wątpiłam, żebym potrafiła zobaczyć akurat jego, a poza tym on nie widział nas. Co więcej mięliśmy szczęście. Artefakt pochłoną całą jego uwagę.
Niestety to zaobserwować mogłam tylko ja.
Ostrożnie oparłam się o ramię zamrożonego Sasuke, tak, żebym mogła mówić mu prosto do ucha. Widocznie szczęście mnie nie opuszczało, bo stałam na tyle blisko chłopaka, a telewizor wciąż głośno grał.
- Jeden stoi pod oknem, ma kamień w prawej, wyciągniętej dłoni.
Spodziewałam się raczej łagodnej i rozsądnej reakcji, ale nie tego. Brunet w jednej chwili przemieścił się w miejsce naprzeciw przeciwnika. Zamachnął się kataną. Nasz wróg nie miał szans zareagować. Runął na ziemię obok poprzedniego właściciela kryształu. Jego rozpruty brzuch odsłaniał trzewia ociekające krwią. Najwidoczniej razem z jego śmiercią przestała działać i niewidzialność, którą objął go tropiciel.
Zemdliło mnie. Nie tylko dlatego, że przede mną leżały zwłoki, ale też dlatego, że zobaczyłam brutalne zabójstwo bez skrupułów, którego dokonał mój towarzysz.
Teraz Sasuke trzymał w ręce, zawieszony na srebrnym łańcuszku, niewielki, błyszczący, kryształ. Wpatrywał się w niego pełnymi pożądania oczami. Tak samo patrzył na moją perłę, gdy ta wypadała mi spod koszulki. Widziałam jak się zatraca. Obserwowałam powietrze wokół niego. Nie pilnował się do tego stopnia, że nie ukrywał już swojej aury. W kolorową otoczkę powoli wkradały się, czarne jak smoła wstęgi ciemności. Na szczęście nie tylko ja to zauważyłam. Naruto i Lore też. Wilczyca miała o wiele lepszy refleks niż blondyn, więc pierwsza ruszyła w kierunku Sasuke. Kłapnęła szczękami i w jej pysku znikł naszyjnik. Cudem udało jej się uniknąć katany, którą zaatakował ją Sasuke.
- Nie! - krzyknęłam.
Sasuke spojrzał na mnie, a od jego spojrzenia przeszły mnie ciarki. Było gorsze, niż kiedykolwiek; wściekłe, lodowate, groźne i złe. W tej chwili bałam się o swoje życie gorzej niż przedtem.
Straciłam całe zaufanie do tej osoby. Nie wiedziałam, czego mogę się po brunecie spodziewać. Równie dobrze mógł teraz pozabijać całą naszą trójkę.
Działając instynktownie, ukryłam siebie, Lore i Naruto przed wzrokiem Sasuke. Kiedy zniknęliśmy mu z oczu złapał się za głowę, jakby zaczęła go boleć.
- Sakura, odsłoń mnie - powiedział twardo Naruto.
- Ale… - jęknęłam próbując mu się sprzeciwić.
- Odsłoń mnie, proszę.
Z wahaniem sprawiłam, że z Naruto opadła zasłona niewidzialności. Bałam się o niego, ale z drugiej strony, ufałam mu. Wierzyłam w to, że wie, co robi.
Blondyn ostrożnie podszedł do Sasuke i położył mu dłoń na ramieniu.
- Sasuke.., to ja Naruto. Poznajesz?
Brunet lekko skinął głową, chodź wciąż trzymał ją rękoma.
- Jestem twoim przyjacielem bez względu na wszystko. Nie pozwolę, żeby „to” cię zniszczyło.
- Brunet znów skinął głową i opuścił ręce.
Zmarszczyłam brwi. Czyżbym znów o czymś nie wiedziała?
- Jesteś w stanie walczyć? - zapytał go Naruto.
- Tak. - Usłyszałam hardą odpowiedź. Wyglądało na to, że mu przeszło, cokolwiek to było.
- To dobrze, bo są już bardzo blisko. Muszą być ze sobą jakoś połączeni, bo się rozdzielili, a teraz wszyscy pędzą tutaj. Są wściekli.
Moje mięśnie napięły się do granic możliwości, ale uparcie odpychałam od siebie strach. Nie miałam pojęcia, czy mogę dalej ufać Sasuke. W jego aurę przestała wkradać się czerń. Nie mniej wciąż wyglądała na przybrudzoną ciemnością.
Przymknęłam powieki. Znów się koncentrując na ukryciu nas wszystkich. Ubolewałam nad tym, że nie mogę osłonić nas całkowicie. Nie otaczała nas żadna bariera dźwiękowa, a naddatek dzień wcześniej dowiedziałam się, że to, że jesteśmy nie widzialni dla oka nie oznacza, że nie jesteśmy widzialni dla ducha i całkiem prosto jest wytropić ślad naszych energii. Czyli tak właściwie, po głębszej koncentracji można było nas wyczuć. Tylko siebie mogłam schować tak, żeby nie było widać śladów mojej magii.
Akurat magię tropicielstwa poznałam dosyć dokładnie. Naruto i Sasuke trenowali pod czas ostatnich dwóch lat techniki, dzięki którym mogli łatwiej i skuteczniej się ukrywać. Podczas ostatniego miesiąca tak naprawdę nie wiele się dowiedziałam o magii żywiołów. Więcej wiedziałam o rzeczach, które mógł opanować każdy bez względu na naturę jego żywiołu.
Lore po raz kolejny dzisiaj trąciła mnie pyskiem w dłoń. Rozwarła lekko szczęki. Zrozumiałam, że mam nadstawić dłoń.
- Weź to. - Na moje rozczapierzone palce wypadł srebrny łańcuszek, identyczny jak ten, przy mojej perle, a na nim zawieszony kryształ. Był niczym potłuczony w środku diament, wielkości paznokcia u kciuka. Niemal idealnie wpasował się w zagłębienie w mojej dłoni.
- Zawieś sobie na szyi i schowaj pod ubraniem. Kryształ, to jedyny artefakt, jaki nie pozostawia na właścicielu śladów magii. Miejmy nadzieję, że zakryje ślady perły. - Spojrzałam w jej złote ślepia z powagą.
- Nie możemy mieć pewności, że kryształ będzie cię słuchał. Możliwe, że nie zechce, bo artefakty same wybierają sobie właścicieli i podporządkowują się ich woli. Dlatego wcześniej powiedziałem, że tylko ty możesz oddać nam perłę. Będziesz mogła to zrobić tylko wtedy, kiedy całkowicie ją sobie podporządkujesz - wtrącił Naruto - a niewątpliwym jest, że to ona cię wybrała.
Wpatrywałam się w niego jak w ósmy cud świata.
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? - zapytałam oburzona podniesionym głosem.
- Na wszystko przychodzi czas. Jeśli jednak kryształ cię usłucha, a my będziemy przegrywać pojedynek, to masz się całkowicie zakryć i uciekać.
Zamarłam.
- Masz na myśli, że mam was zostawić? - Nie mogłam uwierzyć, że Naruto oczekuje ode mnie czegoś tak bezdusznego.
- Tak.
Przełknęłam głośno ślinę, a w moje żyły wystrzeliła adrenalina. Poczułam jak zła energia pulsuje coraz bliżej nas. Wkrótce resztki szyby zatrzęsły się i opadły na siemię.
Sasuke, Naruto i Lore ustawili się tyłem do mnie, a przodem do okna i naszych wrogów. Mięli nad nami przewagę. Nas było czworo, ich pięcioro. Mało tego, każdy z nich był doskonale wyszkolony w sztuce magii i walki. Wśród nas, tylko chłopaki potrafili w pełni posługiwać się magią. Lore była co prawda olbrzymią bestią, ale dla naszych przeciwników nic nie znaczyła. A ja? Ja nie umiałam ani dobrze walczyć, ani biegle posługiwać się magią.
„Odsłońcie się” - jęknęłam w myślach.
Tylko ja widziałam ich jako tako. Sasuke, Naruto i Lore mogli polegać jedynie na reszcie swoich zmysłów.
Pierwsza ze straszliwym warkotem, od którego przeszły mnie ciarki, skoczyła do nich Lorelei. Powaliła na ziemię jednego z ludzi Madary. Sasuke i Naruto nie czekali długo. Ruszyli w ślad za wilczycą. Sasuke korzystając z rozkojarzenia przeciwnika schwycił go w iluzję i po chwili kolejne ciało opadło na ziemię.
Tylko ja stałam jak wryta w najciemniejszym kącie pokoju i nie wiedziałam, co zrobić. Dopiero skowyt wilczycy mnie ocucił. Zobaczyłam, jak coś błyszczącego przebija się przez jej bok. Człowiek, z którym walczyła, wyjął nóż i zranił ją. Znów zaatakował na oślep, wbijając broń w jej skrzydło. Biała plama sierści, którą posiadała Lore zabarwiła się na czerwono od jej własnej krwi. To sprawiło, że mój umysł zalała nienawiść gorsza, niż ta, którą czułam jeszcze przed chwilą. Spojrzałam na żelazną klingę miecza, który trzymałam w dłoni.
„W ostateczności co?” - zapytałam samą siebie z przekąsem i zanim do głosu doszedł rozsądek, przebiłam mężczyznę, z którym walczył Naruto.
Zaszokowana tym, co zrobiłam, wpatrywałam się tępo w zakrwawioną broń i trupa pod moimi nogami.
Zabiłam.
Zabiłam człowieka.
Jestem mordercą.
- Sakura uważaj!
Moje oczy zaszły łzami i gdyby nie Naruto nie dostrzegłabym lekkiego poruszania się szkła na ziemi. Wyczułam obecność energii nieco innej niż reszty. Pewną siebie, mocną i wściekłą. Domyśliłam się, że to tropiciel, bo nie mogłam zobaczyć nawet jego zarysu, co udawało mi się przy reszcie. Aż do tej pory tropiciel, podobnie jak ja nie ujawniał swojej obecności.
Te wszystkie przemyślenia trwały zaledwie ułamek sekundy.
Teraz już nie wiedziałam, co zrobić. Przerażenie ścisnęło mnie za gardło i zmroziło. Nie mogłam się ruszyć. W ostatniej sekundzie, gdy już słyszałam świst miecza, przede mnie wyskoczył Sasuke i na oślep zamachnął się kataną. Moje oczy otwierały się szerzej i szerzej. Zrozumiałam, że chłopak chybił, a chwilę później ubranie na jego boku rozerwało się i z poszarpanej dziury zaczęła sączyć się krew.
Brunet cofną się dwa kroki wyraźnie zaszokowany, a potem upadł. Przez chwilę wszyscy stali zaszokowani. Nikt się nie poruszał, nawet nasi wrogowie. Ale walka rozgorzała na nowo. Naruto rzucił się ze łzami w oczach na poprzedniego przeciwnika swojego przyjaciela, a Lorelei rozszarpała gardło swojej ofierze i ruszyła pomóc blondynowi. Tylko tropiciela wciąż nie mogłam dostrzec. Lata praktyk sprawiły, że był z pewnością lepszy ode mnie nawet, jeśli ja odziedziczyłam dar bezpośrednio z krwi.
Nagle usłyszałam niemal przy uchu groźny śmiech, od którego zdrętwiała mi skóra.
- No no, mała tropicielka. Proszę, proszę. Należą ci się podziękowania, że pomogłaś mi zabić księcia.
Mój oddech przyspieszył, a serce zabiło boleśnie z poczucia winy i wściekłości na samą siebie. Chwyciłam mocniej miecz i cięłam nim na oślep.
Znów rozległ się ten śmiech, tym razem drwiący.
- Pudło - powiedział wyraźnie rozbawiony. Zrozumiałam, że on mnie widzi. - Będzie lepiej dziecinko, jeśli oddasz mi kryształ. Gwarantuję ci, ze wtedy ani ty, ani twoi przyjaciele nie ucierpią.
Teraz to ja się gorzko zaśmiałam, choć w moim głosie słychać było strach.
- Twój kolega zaraz umrze i zostaniesz sam z trzema przeciwnikami, a na dodatek jedno z nas ma kryształ. To ty zaraz zginiesz.
Znów on się zaśmiał.
- Mała dziewczynko - tym razem jego głos zmienił się na bardziej groźny - żadne z was mnie nie widzi. Mam przewagę.
„Błagam, chcę być dla niego niewidoczna, proszę” - modliłam się gorąco w duchu. Nie wiedziałam, cz mi się uda, ale wierzyłam, że mam po swojej stronie Matkę Naturę.
- No proszę. Jednak nie jesteś aż tak małą dziewczynką.
Miałam dość pogrywania ze mną. Tym razem mu nie odpowiedziałam. Stanęłam w bezruchu obserwując otoczenie i wsłuchując się w jego kroki. Krążył ostrożnie po pokoju, co raz wymachując swoją bronią, o czym świadczył świst.
- No wyłaź, wyłaź! Skoro jesteś taka pewna swego, to na pewno się nie boisz. Wyłaź! - wrzasnął.
Lorelei patrzyła na mnie kątem oka. Pokręciłam głową. Żadne z nich nie powinno się teraz wtrącać. Nagle zobaczyłam, jak miękka wykładzina zapada się pod jego się żarem zostawiając ślady stóp.
Z dzikim wrzaskiem rzuciłam się w tamtym kierunku, tnąc mieczem. Jednakże ten przeciął tylko powietrze, za to ja poczułam, jak zaczyna piec mnie prawa noga. Spojrzałam w dół i zaklęłam w myślach. W moich dżinsach widniało pięciocentymetrowe rozdarcie zaraz nad kolanem. Materiał zabarwił się szkarłatem.
- Musisz popracować nad precyzją.
Ledwo zdążyłam się otrząsnąć, jak znów zostałam zaatakowana. Otrze zraniło mnie w lewe ramię.
Syknęłam z bólu..
- No to jak, oddasz mi kryształ, czy…
- Nigdy w życiu - i zamachnęłam się.
Jest. Wreszcie natrafiłam na jego ciało. Na mieczu pojawił się ślad krwi.
- Teraz to się wkurzyłem - warknął wściekle.
Usłyszałam świst i kolejny i kolejny. Umykałam wciąż w inny kąt pokoju. Wtem wpadłam plecami na ścianę, a ostrze zraniło mnie płytko w brzuch. Przycisnęłam dłoń do rany, tamując krwotok.
- Zaraz umrzesz - wysyczał.
Zrobiłam unik, a broń wbiła się w ścianę, w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się moja szyja. Przeturlałam się po podłodze, tnąc tropiciela po łydkach.
- Osz ty mała żmijo!
„No proszę, przestałam być małą dziewczynką” - pomyślałam zgryźliwie, ale nie śmiałam się odezwać. Nieprzyjaciel i tak miał już nade mną znaczącą przewagę.
Naraz wpadłam na pewien pomysł.
„Ogniu, proszę, przysmaż go trochę.” Po chwili doszedł do mnie swąd dymu. Natarłam na jego źródło. Znów poczułam, że coś rozcięłam. Wydawało mi się, że to były jego plecy.
Krzykną krótko w furii.
- Tak się bawisz?! Tak! - wywrzeszczał. - Myślisz, że tylko ty znasz magię żywiołu, tak?! No to popatrz.
Zrobiło się naprawdę źle. Nie powinnam była go aż tak rozsierdzać.
Nagle bluszcze, które hodował poprzedni właściciel kryształu zaczęły się rozrastać i wić. Ich długie witki szybko dopełzły do moich kostek i zaczęły mnie po nich smagać. Starałam się je rozciąć, ale one nie odpuszczały. Stawały się coraz grubsze i mocniejsze. Okręciły się wokół moich łydek, oplotły je i ścisnęły, a potem pięły się w górę. Gdy dotarły do klatki piersiowej straciłam oddech. Dusiłam się. Wypuściłam miecz i rozpoczęłam rozpaczliwą walkę o każdy oddech. W końcu zielone macki owinęły się wokół mojej szyi. Poczułam się bezsilna.
„To koniec” - pomyślałam zrozpaczona.
Nie miałam już siły dalej walczyć. Roślina powoli wyciskała ze mnie powietrze. Patrzyłam, jak podbiega do mnie Lore i swoimi zębiskami stara się rozerwać liany, ale i ją zaczęły oplatać. Chciałam krzyknąć, żeby uciekała, ale już nie miałam powietrza. Zielone, giętkie gałązki boleśnie wrzynały mi się w ciało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz