sobota, 22 lutego 2014

Rozdział II

Serce dudniło mi pod dyktando czystego przerażenia, a w głowie huczało od adrenaliny. Wpatrywałam się bezmyślnie w księgę i nie dowierzałam. Nie mogłam otrząsnąć się z szoku i zmusić umysłu do racjonalnego myślenia.
Długą chwilę zajęło mi zapewnienie samej siebie, że nic więcej się nie wydarzy. Wtedy zorientowałam się, że nie tylko ja jestem w szoku. Zaczęły docierać do mnie dźwięki, poczucie przestrzeni i inne bodźce. Jakbym wynurzyła się z głębin na powierzchnię i gwałtownie przebiła sie przez taflę wody.
Spojrzałam z przestrachem na zdezorientowaną Ijanę. Podobnie jak ja w najmniejszym stopniu nie była przygotowana na taką sytuację. W głowie miałam mętlik. Bałam się reakcji dziewczyny. Zdawałam sobie sprawę, że czytała tę księgę już wcześniej i to niejednokrotnie, a coś takiego zdarzyło jej się pierwszy raz, w dodatku w momencie, gdy to ja miałam z nią styczność. Wszystko wskazywało, że sprawcą tego całego zamieszania jestem właśnie ja, a Ijana nie była głupia i na pewno już to do niej dotarło. Czułam, że ten zalążek przyjaźni, który wspólnie stworzyłyśmy, właśnie mi się wymyka.
Jazgot, który powodowała labladorka, stał się nie do zniesienia. Ijana, nie patrząc na mnie, próbowała bezskutecznie uspokoić psa, ale ona sama jeszcze nie zdążyła wyjść z szoku.
- Sasha, spokój! - Jej głos łamał się i drżał.
Pies nie tylko nie usłuchał, ale zaczął szczekać jeszcze zacieklej.
Zebrałam się w sobie, chociaż w środku wszystko we mnie klekotało jak w rozstrojonym pianinie, a gardło wyschło mi z nadmiaru emocji.
- Sasha, ciii… - położyłam sobie palec na ustach w uciszającym geście i spojrzałam w oczy zwierzęcia.
Sasha posłusznie ucichła i przysiadła na tylnych łapach, ale uszy wciąż przylegały płasko do jej czaszki, sierść na karku pozostawała zjeżona, a oczy błyszczały dziką złością.
Otrząsnąwszy się w końcu z pierwszego szoku, ostrożnie podeszłam do księgi i, nie dotykając jej, obejrzałam z każdej strony. Na pozór nie wyczułam w nic niezwykłego. Na okładce nie znalazłam żadnych napisów. Skóra w niektórych miejscach wypłowiała, a przy grzbiecie pojawiło się rozdarcie. Ot, zwykła, stara książka.
- Ddd… dlaczego to się stało? - Ijana poszła moimi śladami i usiadła na łóżku, jednak zachowując między nami dystans. Wciąż omijała spojrzeniem moje oczy, jakby się mnie bała albo po prostu już mi nie ufała.
- Ja… nie mam pojęcia - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, uspokajając się. Starałam się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej neutralnie, żeby Indianka nie wychwyciła mojego zdenerwowania. - A tak właściwie, to o czym jest ta książka? - Sprowadziłam rozmowę na inne tory, chcąc uniknąć niewygodnych pytań. Wydawało mi się, że dziewczyna świetnie mnie wyczuła. Zachowywała się, jakby zrozumiała, że nie chcę o tym mówić.
- To jest księga z legendami o Atlantydzie - zaginionej wyspie. Nie wiadomo, kto ją tak naprawdę spisał. Mówi się, że osada plemienia, z którego pochodzę znajdowała się właśnie w jej pobliżu. Była to przepiękna wyspa, a tu jest napisane między innym dlaczego zatonęła. Tę księgę dała mojemu tacie jakaś piękna kobieta, która wysiadała ze statku. Opowiadał mi, że wręczyła mu ją w podzięce za nocleg, którego jej udzielił. Podobno emanowała z niej naturalna dobroć. Gdy byłam mała, bardzo lubiłam ją czytać. - Wskazała palcem na książkę. - Tyle w niej pięknych opisów, jest przesiąknięta naturą i magią. Jakby posiadała duszę, a gdzieś w środku kołatało żyjące serce. Zawsze uważałam, że to tylko bajki, ale gdy cię zobaczyłam... - Pokręciła głową z zaciśniętymi ustami. - Nie jestem już taka pewna, czy to jedynie wymysły jakiejś starej kobiety. - Ijana spojrzała mi prosto w oczy, a ja patrzyłam na nią jak zaczarowana.
Indianka rozbudziła moją ciekawość względem księgi. Nie wiedziałam, co ma ze mną wspólnego, a to jeszcze bardziej podniecało palące od środka płomienie. Zaintrygowanie treścią zepchnęło na bok moje zdenerwowanie.
- Chcę, żebyś przeczytała to, co jest tu napisane. Myślę, że wiele ci powie i zrozumiesz to, czego nie rozumiałaś. - Uśmiechnęłam się do niej blado.
Ostrożnie, żeby nie dotknąć okładki, zapakowałam książkę w materiał.
- Pozwolisz zabrać mi ją do domu? - zapytałam, pełna wątpliwości względem intencji Ijany.
- Tak - odpowiedziała już całkiem spokojnie - miałam nadzieję, że to zrobisz.
Nie mogłam się już doczekać tego, co jest w środku, a także jak zareaguje na mnie reszta kartek. Jednak to podniecenie było poprzetykane grubymi, szarymi nićmi strachu i obawy. Co, jeśli zawarte w księdze informacje pogrążą mnie przed samą sobą? Czasami lepiej jest nie wiedzieć.
Moje rozmyślania przeciął głos Ijany.
- Sakura, posłuchaj… - zawahała się, podejmując trudną decyzję. - Widzę, że jesteś wobec mnie nieufna. Nie musisz się martwić. - Ściągnęła brwi w zmartwieniu. Patrzyła mi prosto w oczy. - Widzę twój strach… Ja nikomu nie powiem. Ta księga jest wyjątkowa, wiedziałam to już, kiedy pierwszy raz trzymałam ją w rękach i ty też jesteś jak ona. To widać na pierwszy rzut oka. - Westchnęła ciężko. - Widzisz, my, Indianie, jesteśmy o wiele bliżej związani z naturą niż zwykli ludzie. Mamy swoje legendy i podania, w które wierzymy. Są one bardzo odmienne od wszystkich znanych światu religii. Wierzymy, że naszym bogiem jest Matka Ziemia. To ona nas zrodziła i daje warunki do życia. Powinniśmy ją kochać i szanować. - Słyszałam w głosie Indianki, że szczerze wierzy w to, co mówi. - W dzisiejszych czasach ludzie są pełni okrucieństwa, brak im wrażliwości na cierpienie innych stworzeń. Są zaślepieni własną osobą i współczesną techniką. Nie potrafią już kochać w pierwotny sposób. - Zacisnęła dłoń w pięść. Nagle spojrzała na mnie lekko przestraszona. - Przepraszam, nie powinnam tego mówić. Pewnie uważasz, że plotę bzdury. Przepraszam… - Zarumieniła się speszona.
- Nie przepraszaj, bo nie masz za co. - Uśmiechnęłam się do niej ciepło. Kiedy mówiła, wyczuwałam, że robi to szczerze i wszystkie moje obawy prysły.- To twoje spojrzenie na świat. Zresztą wcale nie różni się tak bardzo od mojego. Ja również jestem o wiele bliżej związana z naturą.
Ijana pochyliła się do przodu i chwyciła mnie za przegub dłoni. Jej oczy błyszczały szczęściem.
- Wierzymy też w magię - wyszeptała, poczym wróciła do poprzedniej pozycji. - Ja, mój ojciec… zostaliśmy tak wychowani.
Zapadła pełna napięcia cisza. Indianka pochyliła głowę tak, że włosy opadały jej na twarz.
- A ty masz w sobie coś z magii - stwierdziła drżącym głosem.
Bała się mojej reakcji na jej słowa, nie chciała mnie urazić ani spłoszyć. Zależało jej na naszej znajomości nie tylko ze względu na to, co potrafię.
- Tak - przyznałam z uśmiechem.
Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.
- Nie masz mi za złe… - Jej brwi znów powędrowały ku sobie.
- Nie mam.
Teraz i Ijana się uśmiechnęła. W jej oczach dostrzegłam dziecięcą wręcz szczerość i ufność. Niemniej coś ją gryzło.
- Jest coś jeszcze, prawda? - zapytałam, zaglądając jej w oczy.
Zarumieniła się onieśmielona.
- Nie wiem, czy powinnam cię prosić o coś takiego.
Posłałam jej zachęcający uśmiech.
- Chciałabyś może mi to pokazać? - Starała się być uprzejma, a ton siliła na beznamiętny, ale nie była najlepsza w ukrywaniu swoich emocji. Rozpierała ją ciekawość.
Spojrzałam w jej brązowe oczy zastanawiając się, czy to dobry pomysł. Moje umiejętności nie działały na zawołanie, ale niektóre rzeczy mogłam jej pokazać.
Wyczuliłam się na jej niesamowicie czystą i szczerą aurę, przepełnioną w tej chwili ciekawością i podnieceniem. Nie miała zamiaru tego rozpowiadać, a nawet gdyby, to nikt by jej nie uwierzył. Co mi szkodzi?
Lecz nagle oprócz aury Ijany wyczułam czyjąś jeszcze i nie był to bynajmniej ojciec dziewczyny, ani żaden przechodzień. Dosięgło mnie wrażenie aury silnej, nietypowej i przesiąkniętej niewyobrażalnym cierpieniem. Podbiegłam do okna i otworzyłam je na oścież, mało nie wypadając na zewnątrz.
Pusto.
Ktoś już zdążył się ulotnić. Moje serce galopowało z niesamowitą szybkością. Ta aura… przerażająca i zachwycająca za razem. Nie posiadałam już wątpliwości: ktoś mnie śledzi. Momentalnie zrobiłam się niespokojna i dwa razy bardziej ostrożna. Wciąż zarzucałam mój radar, starając się wychwycić obcą obecność.
- Coś się stało? - Ijana podeszła do mnie zaniepokojona. Nadal szukałam wzrokiem kogoś, kto mógłby wyglądać podejrzanie. Nie miałam pojęcia, jakie mogą być zamiary tych ludzi wobec mnie i po co mnie obserwują. A jeśli to jacyś psychopaci, niebezpieczne typy? A co jeśli zechcą skrzywdzić kogoś z mojego otoczenia.
- Muszę już iść - powiedziałam sztywno zimnym, półprzytomnym głosem. Wyminęłam zaskoczoną moim zachowaniem Indiankę i zarzuciłam sobie szkolną torbę na ramię. Nie chciałam, żeby jej, albo jej ojcu coś się stało.
- Jeśli cię jakoś uraziłam lub byłam zbyt nachalna, to przepraszam. - Spuściła wzrok wyraźnie smutna. Nie chciałam, żeby tak odebrała moje, chore z jej punktu widzenia, zachowanie.
- Nie uraziłaś mnie Ijano. Byłam skłonna ci pokazać, tyle że boję się, iż możesz mieć przez to kłopoty. - Ponownie wyjrzałam za okno. - Lepiej jak już sobie pójdę. - Przeszłam przez pokój i chwyciłam za klamkę z zamiarem odejścia.
- Sakura? - Odwróciłam się w jej stronę. - Zrobisz to, co będziesz uważała za słuszne, ale nie odtrącaj mnie proszę i uważaj na siebie.
Uśmiechnęłam się pod nosem. To ja powinnam wypowiedzieć te ostatnie słowa. Skinęłam głową i wyszłam. Nie mogłam jej niczego obiecać. Nie chciałam mieć ich na sumieniu.
***
- Wyczuła nas. Ale jak do cholery?! Ukryliśmy się najlepiej jak potrafimy. - A potrafimy bardzo dobrze, dodałem w myślach. - To nienormalne. - Wciąż nie mogłem się uspokoić i krążyłem w tę i z powrotem obok parkowej ławki, na której siedział Naruto. - Przecież ona nic nie pamięta, nie jest wyszkolona, więc jak?!
Już dawno nie czułem takiego wzburzenia.
- Jeśli się nie mylimy co do jej tożsamości, to z tego co wiem, ojciec tej dziewczyny pochodził z rodziny Haruno, a matka była elfim tropicielem - odparł spokojnie Naruto, jakby przeszedł już nad tym, co się stało do porządku dziennego. Przyjaciel cały czas mnie zaskakiwał.
- No pięknie, czyli władczyni żywiołów i tropicielka w jednym? Pół czarodziej pół elfka? Lepiej nie mogliśmy trafić! - wysyczałem z sarkazmem. - Przecież ona wyczuje nas wszędzie! Nieważne gdzie i jak dobrze się ukryjemy! - To stanowiło niebywały problem. Nasz plan opierał się na obserwacji różowowłosej.
- Dlatego powinniśmy zagrać w otwarte karty, tylko jeszcze nie wiem jak. - Zmarszczył brwi zamyślony.
- Nie - odparłem twardo, wiedząc, jaki szalony plan formuje się w myślach przyjaciela.
- To jedyne wyjście, tylko trzeba poczekać na odpowiedni moment - wyłożył uparcie.
- Nie ma mowy, nie zgadzam się - warknąłem na niego zirytowany.
- To jedyne wyjście - powtórzył.
Może i miał rację, ale nie chciałem mieć na głowie jakiejś dziewczyny. Byłaby tylko kulą u nogi. Ja chciałem rozegrać to nieco inaczej.
- Jak myślisz, gdzie poszła? - zapytałem w końcu z rezygnacją.
- Najprawdopodobniej do domu przeczytać tę księgę Atlantydy. Z tego, co wyczytałem z jej myśli, to jest jej bardzo ciekawa.
- A właśnie, jaki jest jej umysł? - Chciałem się czegoś dowiedzieć o obiekcie naszych poszukiwań, korzystając z unikatowych umiejętności przyjaciela.
- Nie jestem dokładnie w stanie ocenić. To strasznie tajemnicza osoba. Jej wspomnienia z początku życia są pozacierane i niewyraźne, a potem tylko kłęby myśli i kłótnia z samą sobą. Musiało być jej ciężko. - W głosie towarzysza wyczułem współczucie.
Szczerze, nie obchodziło mnie to. Chciałem tylko zabrać perłę i ruszyć na poszukiwanie innych Zaginionych Artefaktów, żeby jak najszybciej odzyskać swoją krainę i powstrzymać cierpienie, które szerzył w niej mój wuj.
***
Biegłam do domu w nadnaturalnym dla człowieka tempie. Strach i ciekawość gnały mnie do przodu. Zawsze byłam o wiele wytrzymalsza niż inni ludzie. Mogłam tak biec dłuższy czas i nie męczyłam się.
Pospiesznie otworzyłam drzwi od swojego mieszkania, które znajdowało się na drugim piętrze zielonego bloku. Nie było duże: dwa pokoje, łazienka i kuchnia. Urządzone skromnie, ale elegancko. W sypialni stało podwójne, wygodne łóżko składane w kanapę, szafa na ubrania, komoda i biurko zawalone różnymi akcesoriami piśmienniczymi i innymi duperelami. Gdy otoczyły mnie znajome ściany, poczułam się bezpieczniej.
Zasłoniłam okna we wszystkich pomieszczeniach i prawie podskakując z podniecenia, a jednocześnie bojąc się niemiłosiernie, usiadłam na łóżku, biorąc księgę w dłonie. Przejechałam opuszkami palców po skórzanej oprawie. Niemal zachłysnęłam się z ekscytacji, kiedy nagle pojawił się na niej złoty wyraz Atlantyda. Policzyłam do dziesięciu, próbując się uspokoić, niestety z marnym skutkiem. Moje serce boleśnie obijało się o klatkę piersiową. Otworzyłam księgę. Papier z którego została wykonana, posiadał nietypową barwę i fakturę. Jak na dosyć starą, księga pachniała słodko - jakby korzennie. Rozumiałam, co miała na myśli Ijana, mówiąc, że czuła od tego przedmiotu magię. Dotknęłam palcem pierwszej strony, która wydawała się być pusta.
Nie zdziwiłam się już aż tak bardzo, kiedy zaczęły pojawiać się na niej złote wyrazy, ale i tak otworzyłam szeroko oczy. Pismo było zgrabne i czytelne, a ozdobne litery błyszczały gdy padało na nie światło.
„Cała ta księga została napisana przeze mnie, zatokową nimfę. Mam na imię Utsukushi*. Opisałam i opisuję tu nadal wydarzenia, które działy się na Atlantydzie, i których byłam i jestem uczestnikiem, świadkiem bądź tylko o nich słyszałam od moich przodków. Stworzyłam tę księgę, ponieważ chciałam, żeby naszą historię poznali zwykli ludzie i przestali być tak okrutni. Może to tylko złudna nadzieja, coś nierealnego do osiągnięcia, ale zawsze warto próbować.
Jeśli księga trafi w ręce kogoś z wyspy,  odsłoni wszystkie swoje sekrety.”
Przez moment trwałam jak zamrożona. W myślach obijały mi się poszczególne wyrazy: „których byłam i jestem”, „opisałam i opisuję”. Wyraźnie zaznaczyła czas teraźniejszy. W głowie miałam mętlik. Jednak najbardziej zaintrygowały mnie ostatnie słowa. „Jeśli księga trafi w ręce kogoś z wyspy, to odsłoni wszystkie swoje sekrety.” Czy to miałoby oznaczać… Nie, wolałam jeszcze nie wyciągać żadnych wniosków.
Przewróciłam kartkę drżącymi rękoma.
Druga strona była już zapełniona i przedstawiała mozolny, szczegółowy rysunek krainy z lotu ptaka. Miała wielkość średniego państwa, co mogłam wywnioskować ze skali mierzonej w stopach, a kształtem przypominała ugryzione z jednej strony, nierówne koło. Na mapie zaznaczono góry, rzeki lasy oraz miasta. Jeszcze przez chwilę przypatrywałam się nasyconym barwom, po czym zanurzyłam się w lekturze reszty stronnic.
Nie mogłam się nadziwić, jak pięknie i realnie opisane zostały wszystkie wydarzenia. Całość dopełniały realistyczne, kolorowe, niemal żywe ilustracje mówiących zwierząt, entów, jednorożców, smoków i ludzi…
Pierwsza historia opowiadała o początkach Atlantydy, gdy powstała razem z całym światem. Matka - piękna kobieta z białymi skrzydłami, jarząca się blaskiem „stu słońc” - stworzyła ją i nazwała rajem - Atlantydą. Dała wyspie całą swoją miłość. Naznaczyła ją jako swoje ukochane miejsce na Ziemi, gdzie lubiła przebywać, gdy nie pracowała (pilnowała harmonii). Stworzyła na niej magiczne stworzenia o niesamowitym wyglądzie i właściwościach: nimfy - duszki wód i gór w postaci młodych kobiet, satyry, krasnoludy, olbrzymy, enty i drzewce - znające mowę, mądre drzewa, mówiące zwierzęta, smoki, jednorożce, a także swojego rodzaju ludzi: czarodziejów i elfów, którym dała we władanie tę ziemię oraz żyjące na niej inne stworzenia. Wszystko było idealne, żyło w niesamowitej harmonii, wolne od zła.
Kiedy o tym czytałam, miałam ochotę się tam znaleźć.
Na samym szczycie hierarchii elfów i czarodziejów stał mądry i sprawiedliwy władca z rodu Uchiha. Miał za zadanie bronić Atlantydy w razie zagrożenia i sprawiedliwie władać krainą.
Cała społeczność dzieliła się na rody (klany), każdy z nich posiadał inne zdolności i inaczej korzystał z darów Natury. Jedni, jak Uchiha, byli nierozerwalnie związani z żywiołem ognia, który bezustannie im towarzyszył. Potrafili też stworzyć swoimi oczami iluzje, te piękne i te mroczne. Stanowili główną siłę obronną Atlantydy. Inne klany świetnie potrafiły wyczuwać i tropić innych, czy poznawać sekrety umysłów. Czerpały siłę od Matki, a każdemu z nich przypisany został jakiś żywioł.
Na wyspie nie istniały waśnie i spory. Wszyscy byli pełni miłości do siebie i do Natury, nie przyszłoby im do głowy źle życzyć innym ludziom, bądź stworzeniom mieszkającym na wyspie.
Niestety, piękna idylla musiała w końcu zostać zniszczona. Do brzegów krainy zawitały bowiem skrzydlate statki białych ludzi, którzy pozazdrościli czarodziejom i elfom Atlantydy. Chcieli objąć ją we władanie.
Wtedy zaczęła się okropna wojna. W książce przedstawione zostało niesamowite okrucieństwo ludzi wobec niemal bezbronnych Atlantyńczyków.
Przez połowę legendy płakałam. Czytałam o tym, jak bezwzględnie zabijano dzieci i torturowano magiczne stworzenia, czyniąc to wyłącznie dla zabawy.
W końcu Matka nie mogła już dłużej patrzeć na bezradność swojego ludu. Zebrała go i pokazała, jak może korzystać ze swoich mocy w inny sposób. Nauczyła go walczyć.
Zadowolona, obserwowała jak ludzie uciekają w popłochu jednak wrócili z nową bronią.
Natura widziała jak jej kraina niegdyś pełna miłości, upada. Nie mogła na to pozwolić. Zgromadziła w sobie siłę. Przepędziła ludzi na ich ląd, a kiedy nie znalazła już żadnego z nich na wyspie, zanurzyła ją w wodzie, ukrywając przed chciwym, ludzkim wzrokiem. I tak wyspa zniknęła.
Jednakże została na niej nienawiść oraz zło.
Stworzyła więc Natura cztery artefakty mające chronić wyspę: Perłę Wskrzeszenia, Pierścień Nieśmiertelności, Kryształ Absolutnej Niewidzialności i Sztylet Gromu. Przewidziała bowiem walkę o władzę.
Każdy z magicznych przedmiotów miał w księdze swój rysunek i szczegółowy opis właściwości. Nie mogłam się nadziwić jak bardzo podobieństwu mojego naszyjnika do tego opisanego. Wreszcie zrozumiałam zaintrygowanie Ijany perełką.
Artefakty miały zapewnić wyspie takie warunki jak przed wojną.
Pierwszy władca, który objął je we władanie, spisywał się bardzo dobrze, ale jego chciwy syn zabił go. Matka zabrała mu więc artefakty i pochowała w różnych miejscach na Ziemi. Tylko ktoś o bardzo czystej duszy miał szanse je znaleźć. Czasami ktoś odnajdywał jeden, dwa artefakty i zostawał wtedy uznawany za władcę.
Kolejne strony znów wydawały się być puste, więc wiedziona odruchem pogłaskałam je palcem i tak moim oczom ukazała się ostatnia legenda, która wydawała się być niedokończona.
W końcu znalazł się mężczyzna, który posiadał trzy z czterech magicznych przedmiotów. Nazywał się Fugaku Uchiha. Lud bardzo go wielbił. Miał w sobie tyle miłości i ciepła, ile powinien posiadać prawdziwy władca. Zasiadł więc na tronie wraz ze swoją małżonką, a wkrótce po tym urodził im się niesamowicie piękny i silny syn.
Niestety, Fugaku miał złego brata, Madarę, który był bardzo zazdrosny o władzę i bardzo jej pragnął. Zaczął więc knuć za plecami brata. Obmyślił, jak go obalić. Zwerbował sprzymierzeńców. Jeśli ktoś nie chciał się do niego przyłączyć był zabijany. Tak też poległa większość elfów i czarodziejów z najsilniejszych rodów, wiernych władcy Fugaku.
Gdy syn władcy ukończył 16 lat, Madara przypuścił otwarty atak na brata. Rozpoczęła się wojna. Król pozbawiony silnych sprzymierzeńców poniósł klęskę i został zgładzony. Jego syn zaś uciekł do świata zewnętrznego, aby odszukać znów utracone artefakty, które Natura ponownie zabrała i ukryła.
***
Różowowłosa dziewczynę tak pochłonęło czytanie legend Atlantydy, że stała się nieczuła na naszą obecność. Siedzieliśmy sobie spokojnie na parapecie jej zasłoniętego okna. Nie widzieliśmy, co robi, ale Naruto wciąż był połączony z jej umysłem. Na twarzy przyjaciela widziałem skupienie. Przelatywały przez nią też różnorodne emocje dziewczyny. Raz uśmiech szczęścia, raz wyraz cierpienia, aż nagle zobaczyłem coś, czego się nie spodziewałem: dezorientację. Naruto wyglądał, jakby dostał czymś w głowę i nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Przerwał połączenie masując sobie skronie. Zawsze po tak długim używaniu daru bolała go głowa.
- I co? - zapytałem spokojnie, chodź byłem bardzo ciekawy. Miałem nadzieję, że te kilka godzin spędzonych w niewygodnej pozycji na coś się zdało.
- Przez cały czas była bardzo rozemocjonowana. Najpierw podziwiała stworzenie Atlantydy, potem z trudem trawiła okrucieństwo z jakim odnosili się do nas ludzie, a na końcu coś ją po prostu zdezorientowało. Najwidoczniej aż do tej pory nie wiedziała, czym jest perła.
- Czy teraz już wie?
- Tak - odparł z westchnieniem i odwrócił wzrok.
To znaczyło, że była już świadoma tego, po co przyszliśmy.
***
Zamknęłam księgę i pogłaskałam dłonią skórzaną okładkę. W mojej głowie panował istny chaos. Niemiałam pojęcia, co mam o tym wszystkim myśleć. W myślach co chwila rodziły się nowe pytania. Chwyciłam się za pobolewające skronie.
Wystarczyła sekunda, żeby moje małe, przytulne mieszkanko wydało mi się więzieniem, ciasną klatką. Nie czekając ani chwili, zerwałam się z miejsca i wybiegłam z domu, nie bacząc na to, czy zamknęłam za sobą drzwi. Zbiegłam po stopniach i wypadłam na zimny dwór. Pogoda popsuła się i zaczął wiać zimny wiatr. Przeklęłam się za to, że nie wzięłam żadnej bluzy, ale to nie było teraz ważne. Pobiegłam dalej. Mijałam zaskoczonych moim pośpiechem ludzi, przeciskałam się przez zatłoczone chodniki i miażdżyłam stopami suche trawniki.
Zawsze, gdy musiałam porozmyślać, szłam nad rzekę, która przepływała w pobliżu. Tak też zrobiłam tym razem. Patrzyłam na migoczący strumień wody, który wydawał się płonąć od zachodzącego słońca. Usiadłam na wilgotnej od wieczornej rosy trawie i schowałam twarz w dłonie. Chłonęłam kojącą ciszę i zapach jedynej nie uschniętej w mieście trawy. Niemal czułam, jak ziemia pode mną spokojnie oddycha, odpoczywając od ulicznego zgiełku i samochodowych spalin. Wyjęłam spod koszulki perłę. Patrzyłam jak magicznie mieni się w moich dłoniach. Czy na prawdę miała taką moc, o jakiej mówiła księga? Czy mogłam wezwać nią zmarłych? Czy naprawdę mogłam uwierzyć, że pochodzę z takiego pięknego miejsca, jakim jest Atlantyda? Czy mogłam się łudzić, że to jakoś odmieni moje życie? Czy mogłam mieć nadzieję, że te pierwsze 10 lat, których nie pamiętam, ma coś wspólnego z tym, czego dowiedziałam się z księgi?
Nagle przytłoczyła mnie samotność. Odniosłam wrażenie, że napiera na mnie zewsząd i chce zmiażdżyć. Udusić. Dokończyć to, czego nie udało się zrobić domowi dziecka i śmierci najbliższej przyjaciółki.
Kąciki oczu zapiekły mnie na wspomnienie tamtych lat. Czasami łatwiej byłoby nie pamiętać. Tylko dlaczego, u licha, nie pamiętam tego, co tak bardzo chcę pamiętać?!
Uderzyłam plecami o ziemię i spojrzałam z wyrzutem w coraz bardziej ciemniejące niebo. Zadrżałam z zimna. Wszystko dziś wydawało się być nastawione przeciwko mnie. Miałam ochotę krzyczeć, wypuścić całe cierpienie, ale to nie takie łatwe. Zamiast tego leżałam spokojnie i wpatrywałam się, jak na sklepieniu zaczyna migotać coraz więcej gwiazd.
Kiedy rozgoryczenie minęło, coś sobie uświadomiłam. Wiedziałam już, czego chcą ode mnie ci dwaj mężczyźni i w jakim celu mnie śledzą. Chcieli odebrać mi Perłę Wskrzeszenia.
Podniosłam się z ziemi i powolnym krokiem udałam w kierunku domu. Słońce już całkiem zaszło za horyzontem. Powoli przemierzałam puste, ciemne, ciche uliczki. Jakiż był to kontrast pomiędzy tym, co działo się tutaj jeszcze półtorej godziny temu. Nigdzie nie zauważyłam śladu żywej duszy.
Nagle tuż za sobą usłyszałam czyjeś ciche kroki. Spojrzałam kątem oka w tamtą stronę, chcąc pozbawić się obaw. Kilka metrów za mną, umiarkowanym krokiem szło trzech mężczyzn średniej budowy i już wiedziałam, że nie mają dobrych zamiarów. Biła od nich nieprzyjemna, pijacka, przesiąknięta chęcią krzywdzenia, aura.
Najpierw pomyślałam, że to tych dwóch z okna, ale moje podejrzenia się nie sprawdziły. Nie wyczuwałam tamtej potężnej aury.
Szłam sobie spokojnie, mając nadzieję, że to jednak nie mnie upolowali sobie na swoją ofiarę. Wtem zza zakrętu wyszedł kolejny bandyta i głośno przywitał się z kolegami dla niepoznaki. To kazało mi wyzbyć się wszelkich nadziei. Moje serce zaczęło wybijać szybszy rytm, a adrenalina wystrzeliła w żyły.
Do głowy przychodziły mi tylko trzy wyjścia. Iść dalej jakby nigdy nic i zginąć. Zacząć uciekać. Z pewnością byłam od nich sprawniejsza fizycznie, jeśli pili wcześniej alkochol, lub odwrócić się i bronić, chociaż raczej nie miałam szans z czterema dorosłymi mężczyznami.
Wybrałam opcję numer dwa. Spięłam mięśnie i wystartowałam. Moi napastnicy z początku zaskoczeni taką reakcją, zaraz oprzytomnieli i zaczęli mnie gonić. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że dobrze im idzie. Skręciłam w jakąś uliczkę z nadzieją, że będzie tam więcej ludzi niż tu.
Nie mogłam się bardziej pomylić. Weszłam w ślepy zaułek między budynkami. Śmierdziało w nim śmieciami i innymi rzeczami, których wolałam sobie nie wyobrażać. Mężczyźni zagrodzili mi wyjście. W miarę jak oni podchodzili bliżej, ja oddalałam się, aż trafiłam na ścianę. Strach ścisnął mi gardło, a plecy oblały się zimnym potem.
- Popatrz, Ramon, jaka ślicznotka - wychrypiał bełkotliwie, szeroki w barach szatyn, w którego uchu pobłyskiwał złoty kolczyk.
Jego obrzydliwy kolega z groźnym uśmiechem oblizał wargi.
- Będziemy mieć dzisiaj ubaw, Liam - odparł.
Kolejny z nich podszedł do mnie i wpił palce w mój podbródek, żeby zadrzeć moją głowę do góry.
- Nie dotykaj mnie - warknęłam przez zaschnięte gardło i wyrwałam się.
Wszyscy ryknęli obleśnym śmiechem.
- Jaka pyskata - powiedział z lubością, świecący łysiną oblech.
- Z charakterkiem.
- Niestety, nie mogę spełnić twojej prośby. Dziś w nocy będziesz dotykana więcej razy niż w całym swoim życiu, złotko.
Moje serce dostało palpitacji. Jeszcze nigdy nie czułam takiego strachu o samą siebie. Nie chciałam, żeby oni zbliżali się do mnie choćby na centymetr. Panikę wzmagała, otaczająca mężczyzn aura.
- Pomocy!!! - wydarłam się na całe gardło, rozpaczliwie pragnąc ratunku. Wiedziałam, że sama nie mam z nimi szans.
- Nikt cię tu nie usłyszy, skarbie.
- No chodź do nas różowa landrynko. - Po tych słowach brunet rzucił się na mnie, szarpnął brutalnie za ramię i złapał mnie od tyłu.
Wyrywałam się, kopałam i gryzłam, ale wszystko na nic. Oni byli silniejsi. Z moich oczu zaczęły wypływać łzy.
Któryś z nich pogłaskał mnie po głowie. Czułam, jak jego brudna łapa boleśnie wyrywa mi włosy.
Zanim zemdlałam z nadmiaru wrażeń i wszystko pochłonął bezmiar ciemności, zobaczyłam jeszcze dwie postaci, które znikąd pojawiły się za plecami moich napastników.
***
* Utsukushi - piękno

1 komentarz:

  1. Aaaa! Muszę to skomentować :D
    Jak to genialnie wrócić do tego opowiadania ^^ Myślałam, że to nie będą te same emocje, co pierwszym razem, gdy zatapiałam się w tę historię, ale jakże się myliłam.! Po prostu z tym samym zniecierpliwieniem oczekuję ciągu dalszego! Niby mam przebłyski wszystkich poprzednich wydarzeń, ale nie umiem określi, po których z kolei nastąpiły, gdzie były umiejscowione i jak do nich doszło. Jestem taką wielką, tykającą bombą niewiedzy!

    Do zobaczyska już niebawem. Czy to u mnie, czy u Ciebie - nieważne. A może w pół drogi? :* mam oczywiście na myśli @ :P

    Rozmarzona
    .romantyczka

    OdpowiedzUsuń